Oboje jeszcze nie zauważyli

310 25 9
                                    

-Ren! Niech cię... Cholera. - wyjęczał niezbyt przyzwoicie Hux próbując uciec rycerzowi spod kołdry. -mam pracę. Mam...
- Ważniejsze rzeczy do roboty niż praca. Musisz kiedyś odpoczywać. Co, jeśli nie dożyjesz podbicia galaktyki.
-Żaden z nas tego nie dożyje - rudowłosy dał się pociągnąć na łóżku zrezygnowany.
-Wiec nie wierzysz w swoje zwycięstwo?...
-Prywatnie czy służbowo? - Ren zaśmiał się.
-Zawsze jest dwóch Huxow, prawda? Jeden prywatny drugi służbowy... Ciekawe który bardziej lubi moje łóżko.
-Żaden. Obydwoje planują cię zabić i nie znoszą twojego łóżka...
-wstydziłbyś się tak okropnie kłamać, Armitage. - Hux prychnął. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że po raz pierwszy od wielu lat jego imię zabrzmiało znośnie. Powiedział prawdę zarówno prywatny i służbowy Hux planowali śmierć Rena. Każdy z innych powodów... Chociaż może niekoniecznie w łóżku. To była niespodziewaną komplikacja, bo Hux przyzwyczaił się do przebywania w łóżku z Renem. A zmienianie przyzwyczajeń było czymś czego nienawidził bardziej niż Rena - Armitaage... - wzdłuż jego kręgosłupa przeszedł przyjemny dreszcz. - nie możesz po prostu tak leżeć i wymyślać jak bardzo mnie nienawidzisz, a potem jęczeć moje imię. To trochę niespójne.
-Tak bardzo cię nienawidzę. - westchnął Armitage. Ren tylko zaśmiał się w odpowiedzi. - Nie wiem, kiedy jesteś gorszy, kiedy masz humor, czy kiedy chcesz wszystkich mordować. – usiadł, gdy rycerz chciał go do siebie przyciągnąć - zdaje się, że mnie dziś poddusiłeś... To trochę niespójne.
Ren zaśmiał się obserwując jak Hux zakłada coś na siebie, siada przy biurku i nalewa sobie wody.
-Ty jeszcze tego nie zauważyłeś, Hux, ale lubisz, kiedy cię podduszam. - rudowłosy prawie się zakrztusił.
-Doprawdy? -wykrztusił wściekle - niby skąd takie wnioski?
- To było dość proste. Robiłeś mi awantury o łamanie ci kości, rzucanie tobą po ścianach, nawet o tak błahe sprawy jak czajenie się za tobą. Swoją drogą nadal nie rozumiem co masz na myśli. Miałeś pretensje nawet o moją, bardzo twarzową, maskę. Ale nigdy nie powiedziałeś słowa o duszeniu cię. - Huxa zatkało.
-To absurd! - wstał, kiedy jego mózg zarządził odwrót taktyczny - To powinno być oczywiste! Wracam do siebie. - wymaszerował z kwater Rena. Rycerz obserwował go z rozbawieniem. Hux dostarczał mu coraz więcej rozrywki. Wyciągnął się na łóżku. Finalizer był gotowy do lotu. Podobnie jak pomniejsze jednostki, które mieli zabrać. Renowi wcale nie uśmiechało się lecieć. Obecność pewnych osób była dla niego bardzo niewygodna. Leia Organa była oczywiście największym problemem, ale nie jedynym. Irytacja w jaką wprawiała go na przykład obecność Rey była rozpraszająca. Z kolei Dameron. Dameron był akurat bardziej zabawny. Ren niechętnie to przyznawał, ale czuł niejaką sympatię do wszystkich, którzy umieją tak latać. Usłyszał dźwięk dochodzący z panelu przy drzwiach, do środka wszedł Zansatsu.
- Kiedy będziemy lecieć?
- Kiedy Najwyższy Przywódca da rozkaz... - uśmiechnął się rozbawiony.
- Co z Exegolem...?
- Exegol nie ucieknie, Zansatsu. To planeta. A tellurium jest bezpieczne.
- Za to Hux nie jest planetą i umie pilotować. Rozumiem musisz pilnować, żeby ci nie zwiał.
- Twoje poczucie humoru zaczyna mnie męczyć. Kiedy tylko uznam, że możemy zostawić Huxa samego bez narażania planów, polecimy na Exegol.
- Sądziłem, że będziesz chciał uniknąć Tatooine.
- Wolałbym, żeby spotkanie odbyło się gdziekolwiek indziej. Ale będzie na Tatooine. To tylko planeta. Weź troje z was i lećcie tam, nawet już teraz. Jestem pewien, że oni też kogoś wyślą. Obserwujcie. – Zan skinął głową.
- Oczywiście. Hux zrobił ci na złość...
- Co masz na myśli?
- Mógł... zaproponować inną planetę to leżało w jego gestii.
- On wybrał Tatooine?
- Ależ tak. – Kylo zmrużył oczy.
*****
- Przygotowałem dziesięć jednostek z Arkanis. Mogą z wami polecieć. – Zolan przerzucał dokumenty. – Ale nie wiem, czy jest taka potrzeba? Wlec je na pierwsze negocjacje?
- Wystarczy, że zostaną na orbicie. – powiedział Hux upijając łyk alkoholu ze szklanki. Kylo wyjął mu szklankę z ręki. Rudowłosy chciał coś powiedzieć, ale spojrzał na niego i umilkł. Odchrząknął. – Coś nie tak, Ren?
- Sam wybrałeś, Tatooine?
- Tak. Ze względu na położenie blisko Arkanis i...
- I to, że nienawidzisz piasku? Nie wspominając o słońcu? – Hux zacisnął usta.
- Porozmawiamy w bazie. – odpowiedział wymijająco. Zdecydowanie nie chciał kontynuować tematu przy Zolanie, ale widział, że w oczach Rena narasta wściekłość. Armitage rozejrzał się kontrolnie. Otoczenie było mniej groźne niż w Akademii, żadnych paneli i wystających przedmiotów. I to niby Hux jest niespójny...? Przy Renie, który zmienia nastrój w przeciągu pięciu sekund?
- Nie będziemy rozmawiać. – powiedział Ren, zabrzmiało prawie jak groźba. – Polecimy na Tatooine i wtedy zrozumiesz, że to był najgorszy możliwy wybór i więcej nie popełnisz takiego błędu. – Hux ledwo powstrzymał wzdrygnięcie się. Głos Rena wprawiał go czasem w pewnego rodzaju rozdygotanie, które zależnie od okoliczności albo było przyjemne albo budzące przerażenie. Hux nie wiedział, który to przypadek tym razem, ale czuł się zdecydowanie nieswojo. Odgarnął włosy z czoło i wstał powoli.
- Pójdziemy już. Niech jednostki będą gotowe do odlotu za dwa dni.
- Oczywiście.
- Byłoby dobrze gdybyś przyjął zaproszenie na Finalizera i poleciał z nami. – Zolan spojrzał na nich z rezerwą.
- Polecę ze swoimi jednostkami. Stawanie między wami źle się kończy. – Hux skinął niechętnie głową. Spojrzał na Rena.
- Wybrałem Tatooine, ponieważ odebraliśmy stamtąd sygnał mogący należeć do jednego z naszych oficerów.
- Czemu nic o tym nie wiem?
- To nie było... priorytetowe.
- Chciałeś żebym uważał, że robisz mi na złość.
- Tak. – Ren prychnął rozbawiony.
- Nie lubisz mieć całych kości, co?
- Wręcz przeciwnie. Wole jak są całe i w odpowiednich miejscach. – Ren gwałtownie przyparł go do ściany. Hux jęknął głucho, przysiągłby, że usłyszał trzask w swoim ramieniu.
- Czyżby? - warknął. - Chyba się zapomniałeś, Hux. Pogrywanie ze mną źle się kończy.
- Ty jeszcze tego nie zauważyłeś, Ren, ale lubisz jak z tobą pogrywam. – wykrztusił rudowłosy. Poczuł, że rycerz odsuwa się skonsternowany. Wyczuł szanse i próbował się oddalić jednak Ren złapał go mocno za ramię, znowu bardziej rozbawiony niż wściekły.
- Fakt. Obserwowanie jak psujesz sobie nerwy próbując mnie zniszczyć lub mi zaszkodzić jest całkiem zajmujące. Lubię jak ze mną pogrywasz. Numer z uwiedzeniem mnie był szczególnie przyjemny i ma, jak sądzę zaskakujące konsekwencje. Szczególnie dla ciebie. – pociągnął go jeszcze raz przypierając do ściany i położył rękę na jego gardle. Hux odruchowo wziął głęboki oddech, ale z zaskoczeniem odkrył, że rycerz nie zacisnął ręki. Kiedy podniósł wzrok napotkał twarz Rena bardzo blisko. To były momenty, kiedy Hux nienawidził swojego charakteru. Jedyne o czym był w stanie teraz myśleć to ucieczka. Uciekać, uciekać, uciekać. – Nie uciekniesz mi, Hux. Wiesz to bardzo dobrze, prawda?... Armitage spytałem o coś... - Niech go szlag.
- Tak. – powiedział cicho. Ręka Rena, która zacisnęła się mocniej uniemożliwiała mu odwrócenie głowy.
- Dobrze... Widzę cię dziś u mnie. – Ren wsunął coś do przedniej kieszeni munduru Huxa, puścił go i wyszedł. Rudowłosy odetchnął po chwili i zjechał po ścianie na ziemię. Wyjął przedmiot i przewrócił go w dłoni. Guziki. Złoty guzik od munduru Huxa. Skąd cholernik go miał? Armitage był pewien, że wszystkie są w szufladzie w jego kwaterach. Zacisnął guzik w dłoni i odchylił głowę do tyłu. Ren odchodził z poczuciem kolejnego zwycięstwa. Nie wiedział, że zaskakujące konsekwencje, o których mówił dogonią i jego. Właściwie już go mają. Oboje jeszcze tego nie zauważyli, ale polubili te konsekwencje. Ignorują to, podobnie jak swoją niespójność i obopólne rozchwianie. Oboje tracili powoli kontrolę nad tym, co działo się między nimi. Ren zobaczył dziś u siebie Huxa. Armitage przyszedłby i bez „prośby" rycerza, a gdyby nie przyszedł Kylo przyszedłby do niego. Chociaż zapewne nie obyłoby się wtedy bez złamań i awantur. Armitage leżał na łóżku wpatrując się w sufit.
- Co jest takiego na Tatooine, Ren?
- Co jest takiego na Arkanis, Hux?
- Urodziłeś się na Chandrili.
- Nie pamiętam Chandrili. Równie dobrze mogłem urodzić się w jakimś kącie Sokoła Milenium. – skrzywił się. – Na Tatooine odebrałem część szkolenia Jedi. – powiedział po chwili zastanowienia. – Spędziłem tam trochę czasu. Zbyt dużo tam...
- Wspomnień.
- Duchów.
- Duchów?...
- Duchów. A ty za dużo o mnie wiesz. Zdecydowanie za dużo. Myślisz, że nie wiem, że kompletujesz sobie w głowie moje akta osobiste.?
- Błąd. Kompletuje je na tablecie. – usłyszał śmiech.
- Fascynujące, że po tylu złamanych kościach nadal potrafisz być tak samo bezczelny.
- Cieszę się, że dostarczam ci rozrywki. – zamknął oczy. – Ty też dużo o mnie wiesz.
- Nie – rudowłosy poczuł brutalny pocałunek. Hux tracił czasem przez Rena poczucie rzeczywistości. – Ja wiem o tobie absolutnie wszystko.
****
Hux stanął na mostku Finalizera rozglądając się zadowolony. Czuł się na swoim miejscu. Nienawidził piasku i słońca, ale cieszył się, że na jakiś czas opuszcza Arkanis.
- Najwyższy Przywódco! Kylo Ren się zgłasza.
- Porozmawiam z nim.
- Myśliwce TIE gotowe, Hux. Jak Zolan?
- Zgłosił gotowość. Lećcie przodem.
- Jak sobie życzysz. – Hux wyczuł drwinę, jak zawsze, ale zignorował ją. Moment był zbyt perfekcyjny.
-Kapitanie. Wytyczyć kurs na Tatooine.
- Kurs na Tatooine! Kurs ustawiony Najwyższy Przywódco.
- Kiedy będziemy gotowi.
- Tak jest!... – Hux patrzył przed siebie zadowolony. Kiedy myśliwce mignęły przed nimi, Finalizer wystartował.

Dzień dobry, GeneraleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz