Ren przeglądał na ekranie w kwaterach informacje o Tygodniu Solarnym. Według baz danych było to jedno z najważniejszych świąt na Arkanis. Rozpoczynał się bankietem, w którym brali udział wszyscy poważani obywatele i władze. Ludzie z planety zwykli wtedy wyprawiać ślub i wesela wierzyli, że ślub w tym czasie przyniesie szczęście parze.
- Co za nonsens... - spojrzał z niechęcią na strój, który kazał przygotować mu Zansatsu. Okazało się bowiem, że założenie czerni na bankiet z okazji Tygodnia Solarnego było obrazą dla gospodarzy. Strój był biały, zawierał trochę czarnych i czerwonych elementów. Wstał i sięgnął po maskę. Miał dziś jeszcze spotkanie. Wyszedł z kwater. Zan czekał na niego.
- Już czekają.
- Dobrze. – skierował się do jednej z sal konferencyjnych. Przy okrągłym stole siedzieli jego rycerze. Uśmiechnął się pod maską, którą założył przed wejściem. Dużo kosztowało go zdobycie ich szacunku i uznania, ale teraz byli jego. Usiadł na wolnym krześle.
- Sarin... Co dla mnie masz? – kobieta zdjęła maskę.
- Nic szczególnego, mój panie. Nie ma tu wiele istot wrażliwych na moc...
- Chce znać szczegóły. Imiona, nazwiska, gdzie można ich znaleźć.
- Oczywiście. Zajmujemy się już tym z Onharem i Lornem. Za parę dni będziemy mieli komplet informacji.
- Doskonale. Zansatsu wam pomoże. Chce mieć te dane jak najszybciej. Reszta z was ma nadal czuwać nad orbitą i meldować o wszystkich podejrzanych przypadkach. Vergo. Dla ciebie mam zadanie specjalne. Od początku tygodnia zgłosisz się do Najwyższego Przywódcy i pozostaniesz do jego dyspozycji aż do odwołania.
- Jesteś niezadowolony z moich działań, Mistrzu? – Vergo przyglądał się mu zza wizjera wbudowanego w hełm.
- Ależ skąd. Chce żebyś go obserwował i jego działania związane z przyjmowaniem kadetów. – rycerz skinął głową.
- Mistrzu. – odezwała się Sarin – jest jedna rzecz. Wolałbyś o niej wiedzieć przed dzisiejszym bankietem. We władzach planety znajduje się ktoś wrażliwy na moc. Nie zdołaliśmy jeszcze do niego dotrzeć, ale mam przeczucie, że on zdaje sobie z tego sprawę i dobrze z tego korzysta.
- Dobrze. Na pewno go rozpoznam. Wracajcie do swoich zajęć. - Jedynym, który się nie ruszył był Vergo. Czekał aż wszyscy opuszczą salę i zdjął maskę.
- Jak długo jeszcze będziemy tkwić na tej planecie?
- Tak długo jak będzie to konieczne. Nie podoba ci się tu?
-Za mokro. – mruknął – Nie rozumiem, Ben. Najwyższy Porządek nie jest nam potrzebny. Moglibyśmy to wszystko zostawić...
- Rozmawialiśmy już o tym imieniu.
- Wybacz. Co cię tu tak trzyma? Jeśli potrzebujesz maskotki zabierz ze sobą Huxa i zostawmy ten cały bałagan. Po co nam to? To nigdy nie była nasza wojna.
- To zawsze była nasza wojna.
- Twoja. Naprawdę sądzisz, że kiedy zabijesz tą młodą Jedi i swoją matkę, a może nawet i cały Ruch Oporu, będziesz silniejszy? Obydwoje wiemy, ile kosztowało się zabójstwo ojca i śmiem twierdzić, że... – przerwał widząc jak Ren zdejmuje maskę i patrzy na niego z mordem w oczach. Położył powoli rękę na swoim mieczu. – i śmiem twierdzić, że nie wyszło ci to na dobre.
Kylo zacisnął zęby przyglądając się mu, wstał i usiadł na obok niego. Położył swój miecz na stole i patrzył na niego wyczekująco. Vergo zrobił po chwili to samo.
CZYTASZ
Dzień dobry, Generale
Fiksi PenggemarArmitage od kiedy został Generałem Najwyższego Porządku, pragnął czegoś więcej. Nie pomyślał jednak, że powinien uważać na to czego chce, bo może się spełnić. Sytuacja nie jest idealna, ale trzeba mu przyznać, że znosi to z honorem. Przynajmniej tak...