Rozdział 26. Koniec początku

165 14 15
                                    

Strzała odgarnęła na plecy swoje ogniste warkocze, sięgnęła po topór i podeszła do drzwi.

- Dokąd idziesz? - spytał ojciec, podnosząc wzrok znad prawie skończonego obiadu. - Chyba nie znowu do Eriksonów?

Dziewczyna opuściła dłoń już sięgającą do klamki, po czym odwróciła się, opierając rękę na biodrze.

- A niby gdzie indziej mam iść? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.

Tata puścił mimo uszu tę arogancką odzywkę. Odchylił się w krześle, mierząc córkę badawczym spojrzeniem.

- Nie uważasz, że trochę za często tam chodzisz? - zapytał.

- A czemu mam chodzić rzadziej? - Strzała uniosła brwi.

- A czemu w ogóle? - odparł ojciec. - Przecież to nie jest dla ciebie odpowiedni znajomy.

A Snorri to niby był?

- Znaczy się, lepsze to niż niewolnica. - wtrąciła się matka, zabierając brudny talerz ze stołu. - Ale kolegowanie się z wioskowym pośmiewiskiem to jednak niemądre posunięcie.

- Naprawdę? - córka złożyła ręce na piersiach, obrzucając ich znudzonym wzrokiem.

- Poza tym ta rodzina nie jest do końca normalna. - zauważył tata. - Nawet ten stary Leif, kiedyś rzeczywiście bohater, ale teraz?... Albo ten jego Lars. Kto przy zdrowych zmysłach z własnej woli zostaje rybakiem?

- Sam Leonard też się nieźle popisał. - zauważyła mama. - Złamał nogę temu biednemu Sączypotowi. Czy tak zachowuje się zrównoważony człowiek?

- Mamo, ten "biedaczek" najpierw go wyzwał. - Strzała broniła kolegi, mimo że akurat na tę kwestię miała podobny pogląd. - A potem prawie go udusił. Zresztą Leo całkiem nieźle sobie z nim poradził... Jak na niego.

- Mimo to, uważam, że nie powinnaś się z nim aż tak spoufalać. - orzekł ojciec, patrząc jej hardo w oczy.

Dziewczyna odpowiedziała jeszcze twardszym spojrzeniem. Nic nie mówiąc, otworzyła drzwi i z dumnie uniesioną głową wyszła z domu. Zawiasy jęknęły, a drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Ten głośny sprzeciw przefrunął parę razy przez izbę, nim ostatecznie ucichł.

- Jak do ściany. - westchnął tata, wspierając czoło na pięści.


Las był dziwnie spokojny, gdy nie polowało się w nim na ziejące ogniem jaszczury. Może nawet trochę za spokojny. Niepokojąco spokojny. Strzała usilnie próbowała się pozbyć tego wrażenia, ale i tak bezwiednie zaciskała palce na rękojeści topora. Jedyna obietnica bezpieczeństwa, jaka jej pozostała.

Hełmy zostawili przecież w jakiejś pustej kłodzie, a dalej musieli iść z odkrytymi głowami. Bo rogi podobno zbyt rzucają się w oczy. Niech i tam się rzucają – teraz bardzo jej brakowało tego kojącego ciężaru na karku. Gdyby miała swój hełm, pewnie by teraz nie ściskała broni, leżąc w krzakach jak głupia. Chciała się schować po swojemu, za powalonym drzewem albo kamieniem, może w wykrocie. Ale nie. „Bo tak się nie podchodzi do mniejszych zwierząt."

Drgnęła, gdy poczuła lekkie dotknięcie na ramieniu. Nerwowo spojrzała w tamtą stronę. Leonard pewnie zauważył jej niepokój, bo właśnie to jego dłoń wytrąciła ją z gonitwy myśli.

- Nie martw się, zaraz pewnie przylecą. - szepnął. – Cierpliwości.

Była łowczyni nie odpowiedziała, tylko znów zwróciła wzrok przed siebie. Jednak odrobinę mniej już tęskniła za hełmem.

Wtedy, spośród śpiewu ptaków i szelestu liści, udało się jej wyłonić bardzo znajomy dźwięk. Trzepot niewielkich, skórzastych skrzydeł. Na pniu drzewa, zaledwie parę metrów przed nimi, wylądował brudnożółty straszliwiec. Jaszczurek rozejrzał się czujnie, po czym zleciał na ziemię. Tam zaczął czyścić łuski szorstkim językiem, raz po raz wypatrując niebezpieczeństwa.

Leonard patrzył na to bez większego entuzjazmu. Ze wszystkich zwierząt na Archipelagu... Strzała wybrała właśnie straszliwce. Chyba tylko szczury były bardziej pospolite. Nudząc się lekko, zerknął na leżącą obok dziewczynę... i zamarł w niedowierzaniu.

Pierwszy raz w życiu widział, jak miała łzy w oczach. Równocześnie jednak uśmiechała się jak jeszcze nigdy, więc nie mógł to być wyraz smutku. Wojowniczka wreszcie wypuściła topór z rąk, bez reszty wpatrzona w niewielkiego smoka przed sobą.

Na tak niezwykły widok Leonard aż sam się uśmiechnął.

Niestety. Wszystko, co dobre, kiedyś się kończy. Straszliwiec po chwili odleciał, a Strzała szybko otarła łzy. Nadal się jednak uśmiechała.

Niedługo potem szli razem, brnąc przez leśną ściółkę. Leonard cieszył się, że wreszcie może się poruszać bez użycia laski. Może nawet niedługo będzie mógł znów biegać. Razem planowali, co będą robić jak już wrócą do wioski.

- Może pouczę cię, jak się bronić? – zaproponowała Strzała. – Wiesz, ten twój numer z udawaniem martwego drugi raz już nie przejdzie.

- No nie wiem... - Leonard nie był przekonany. – Chyba jeszcze nie jestem w stanie machać toporem.

- A kto powiedział, że topór jest potrzebny? – wojowniczka wzruszyła ramionami. – Myślałam o rozbrojeniu przeciwnika i walce na pięści. Znam parę ruchów, do których nie trzeba mieć jakiejś ogromnej siły.

Chłopak skrzywił się, odbiegając wzrokiem w bok.

- Tylko że ja jestem beznadziejny w takich rzeczach. – przyznał ze wstydem.

- Wiem. – Strzała wyszczerzyła zęby, a Leonard spojrzał na nią i groźnie zmrużył oczy. – Ale to znaczy, że możesz być już tylko lepszy.

- Nie wierzę.

- No to się załóżmy. – była łowczyni zawadiacko uniosła topór. – Jak za trzy miesiące nadal nic nie będziesz umiał, to zaśpiewam „Wiking, co się zowie" na głównym placu w samo południe. Jak się nauczysz, to ty będziesz śpiewał.

- Trochę to bez sensu. – zastanowił się blondyn. – Raczej mnie motywuje do bycia fatalnym uczniem.

- Więc zrobimy odwrotnie. – poprawiła się Strzała. – Jak nie umiesz, to śpiewasz. Jak umiesz, to ja śpiewam. Zakład stoi?

Chłopak uniósł brodę, niby to się namyślając nad przyjęciem propozycji. Wizja wygranego zakładu kusiła. Bardzo kusiła.

- Stoi.

Szli dalej w przyjemnym milczeniu, oboje wsłuchując się w odgłosy lasu. Właśnie minęli stos wielokształtnych kamieni, jakby zrzuconych tu razem przez znudzonego gronkla. Leonard pamiętał, jak kiedyś spotkał się tu ze Skałką, gdy chciała mu pokazać tamtą przeklętą łódź. Przez chwilę wydawało mu się, że Słowianka znów wychyli się zza sterty skał i dołączy do nich w drodze do wioski. Wiedział jednak, że to niemożliwe.

Wcale nie był dumny z wielu rzeczy, które wtedy zrobił. I nie sposób było nie zauważyć, że inni także popełnili wiele błędów. Ale... może z pojawienia się Skałki jednak wynikło coś dobrego. W końcu, gdyby nie to, nie przyjaźniłby się teraz ze Strzałą. Nadal nie rozmawiałby z Czkawką. A Strzała wciąż by tkwiła wśród łowców z toksycznym dowódcą na czele.

Prawie niczego się nie da określić jednoznacznie, ale pewnych rzeczy był teraz pewien. Ludzie nie są doskonali, więc zawsze będą popełniać błędy. Zawsze będzie ktoś, kto zechce mu dokuczyć. I zawsze będzie ktoś, kto zagrozi Strzale. Nie byli w stanie powstrzymać wszystkich łowców ani zmieść nienawiści z powierzchni ziemi. Czekało ich jeszcze wiele starć ze złem świata, nawet jeśli to oni sami czasem będą jego sprawcami.

Jednak tym razem... nie będą w tym zupełnie sami.

Słowianka, Smoki i Wikingowie | Jak Wytresować SmokaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz