Rozdział 78. Jego muzyka (kontynuacja)

2.7K 133 25
                                    

Harry naprawdę się starał.

Bardzo chciał tchnąć w te nieruchome cienie odrobinę swojej magii i obudzić je. Sądził, że to możliwe, gdy decydował się pchnąć moc jeszcze dalej i głębiej. Myślał, że to pomoże. Ale nie pomogło. W mugolach nie było niczego, czego mógłby dotknąć.

Nic nie mógł zrobić, a co gorsza najwyraźniej nie potrafił też wrócić do swojego ciała. Czuł się kompletnie zagubiony. Kruki zniknęły i jedyne, co mu pozostało, to srebrne linie i czarne cienie ludzi, którym nie mógł pomóc.

To było dziwne, tak płynąć bez celu.

Przypomniał sobie dzień, kiedy spadł z dachu na Privet Drive. Nie pamiętał, po co tam wszedł, ale wróciły do niego wspomnienia ze szpitalnego łóżka, gdy podali mu środek uspokajający. Po nim wszystko wokół odrobinę się rozmyło i miał poczucie, że otaczający go ludzie stanęli za szklaną szybą.

Dokładnie tak samo czuł się teraz, z tą różnicą, że zamiast otoczenia, on sam się rozmywał. To było dość niepokojące wrażenie, choć nie do końca nieprzyjemne.

Dookoła było ciemno, tą specyficzną szarą ciemnością, jaką spotkać można na krótko przed zapadnięciem zmroku, panowała też absolutna cisza, a jednak wcale nie było pusto. Nie mogło być, bo wciąż czuł delikatne pulsowanie energii. Ciekawe, co to jest?, zastanawiał się przez chwilę, zanim nie poczuł na obrzeżach świadomości czegoś zupełnie nowego.

Harry patrzył na nie.

A one patrzyły na niego.

Jak mógł wcześniej ich nie zauważyć? Przecież musiały być tam cały czas. Przemieszczały się powoli wśród nieruchomych cieni mugoli, czasami leciutko pochylając się ku nim i delikatnie ich dotykając. Z ich ciał wysączały się cieniutkie nitki energii, zmierzając ku czarnym sylwetkom i Harry nagle był całkowicie pewien, że to magia. To musiała być magia, choć była mu kompletnie obca i zupełnie jej nie pojmował. Wpatrywał się intensywnie w szare cienie pochylające się ku czarnym, patrzył na cienkie nici, zaglądał do serc mugoli, a także do dusz ich opiekunów i w przebłysku intuicji pojął, że doskonale wie, kim oni są. Czyż nie okazało się to w końcu najbardziej naturalne i oczywiste? One też go obserwowały — spokojnie i z zainteresowaniem. Niczego nie chciały, niczego nie oferowały.

Zastanowił się, czy mógłby ich jakoś dotknąć, porozumieć się z nimi, jednak nagle nie wydało mu się to już właściwe. Zresztą nie miał też za bardzo siły. Czuł się wyjątkowo zmęczony i rozproszony, jakby miał się za chwilę rozpuścić w srebrnej rzece, której korytem, z coraz większym trudem, przemieszczał swoją moc. Może nie byłoby to takie najgorsze? Harry zaczął gubić wątki. Obrazy, myśli i wspomnienia plątały mu się tak bardzo, że już sam nie wiedział, na co właściwie patrzy. W jednej chwili siedział na kanapie i widział ogień płonący w kominku, by w następnej pędzić z zawrotną szybkością po srebrnej autostradzie, a jeszcze potem śmiać się i kręcić, kręcić w kółko z rękami uniesionymi w stronę błękitnego nieba, w sadzie pełnym jabłoni. Tyle jabłek! Ich zapach był tak intensywny, taki mdlący i ciężki. Harry osunął się na trawę, ale zanim jej dosięgnął, znów pędził srebrną autostradą. Labirynt, wesołe miasteczko, wrzosowisko, Pokój

Życzeń, autostrada, stadion, pokój wspólny, autostrada, Big Ben, Wielka

Sala, komórka pod schodami, autostrada...

Tyle miejsc, które widział, tyle innych, które sobie wyobrażał. Obrazy przesuwały się jeden po drugim, a każdy następny był odrobinę bledszy od poprzedniego. Świat ograniczył swoje kolory do tysiąca odcieni żółci, co przez chwilę wydawało się Harry'emu stylowe i bardzo pociągające.

Kamień MałżeństwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz