Rozdział 98. Siła napędowa

1.8K 101 11
                                    

Dumbledore nie mógł już bardziej pomylić się w swoich rachubach.

Złość Harry'ego na męża nie ustępowała z upływem czasu. Minęło pół godziny, potem godzina i następna, wreszcie przyszła pora udania się na spoczynek, a on dalej był wściekły i sfrustrowany. Co gorsza, z każdą upływającą minutą jego żal rósł, bo Harry czuł się oszukany jak jeszcze nigdy w życiu. Miał pretensję do Snape'a za to, kim się okazał, ale i do

Dumbledore'a, że wmanewrował go w to małżeństwo bez żadnego ostrzeżenia i pozwolił, by jego przywiązanie do tego brudnego drania rosło i rosło, aż przeistoczyło się w bujny krzak, którego pozbycie się wydawało się teraz Harry'emu niemal niemożliwe. Miał pretensje nawet do Hermiony i Syriusza, że od jakiegoś czasu wspólnymi siłami wpychali go w te ramiona, którymi Snape przytrzymywał kiedyś jakąś dziewczynę... albo chłopaka... podczas gdy... Na Merlina!

I to miał być ten fascynujący, wspaniały mężczyzna, którego obraz od tygodni pielęgnował w swojej wyobraźni? Ten sam człowiek, o którym powiedział Hermionie, że jest dumny i honorowy? Że ma stalowy charakter? Roześmiałby się, gdyby potrafił zdobyć się na choć odrobinę dystansu do postępku swojego męża. Niestety, jedyne na co było go stać, to wściekłość, gdyż zawód był jeszcze świeży i tak okropnie bolesny.

Gwałciciel.

To słowo wciąż rozbrzmiewało mu w głowie, budząc gniew i wstręt, ale przede wszystkim zdumienie. Wydawało się takie... niewłaściwe. Snape nie był... nie mógłby... A jednak okazało się, że był i mógł, przez co Harry czuł się jak naiwny głupiec, który szukał samorodków złota, grzebiąc w kupie gnoju. Głupi, głupi, głupi! Snape miał rację, gdy bezlitośnie z niego kpił. Oczywiście, Harry wiedział, że śmierciożercy na służbie Voldemorta nie pletli wianków (co za sarkastyczny drań!), ale gwałt... Nic tego nie usprawiedliwiało.

Tamta dziewczyna... Chciałby wymazać z pamięci jej obraz, całkowicie i na zawsze. Ale w zamian ciągle odtwarzał w głowie ten moment, kiedy biodra Malfoya drżały konwulsyjnie, podczas gdy twarz dziewczyny zamieniała się w siną maskę, z wytrzeszczonymi oczyma i zębami obnażonymi w przedśmiertnym skurczu. Na Merlina! Przecież ona wyglądała jak te wszystkie dziewczęta, które znał i lubił. Piękna jak Ginny, Fleur i Cho, słodka jak Lavender czy Hermiona! A do tego bez wątpienia była niewinna. Malfoy zaś wdarł się w nią przemocą, znacząc swoim potem i spermą, na oczach innych podnieconych mężczyzn. Ten zapach krwi... Harry był pewny, że go sobie nie wyobraził: musiała być dziewicą!

Objął głowę ramionami, w niczym to jednak nie pomogło. W dalszym ciągu widział całą scenę, wciąż i wciąż od nowa, a za każdym razem, gdy jego mózg odtwarzał sekwencję zdarzeń, w wizji zmieniały się drobne szczegóły. Wysoka ruda dziewczyna powoli przeistoczyła się w drobną brunetkę, a leżący na niej mężczyzna nie był już całkowicie ubrany, jak Malfoy, ale obnażony do pasa, zaś na ziemi obok leżała biała lniana koszula. Tatuaż na łopatce, róża i wąż, a na barkach cienkie białe blizny. To mogło dokładnie tak wyglądać! A jeśli tym nieruchomym ciałem pod Snape'em był młody chłopak? Jakiś mugol albo czarodziej półkrwi... Harry wykrzywił się, gdy to wyobrażenie splotło się w jego głowie z obrazem, jak on sam wije się w ramionach męża na macie w Pokoju Życzeń. Przez jeden dzień sądził, że to będzie jego najukochańsze wspomnienie, przywoływane, by się odprężyć i pocieszyć, lecz teraz stało się koszmarnym widmem, od którego pragnął uciec.

Zaledwie udało mu się odegnać jedną natrętną wizję, zaraz za nią pojawiła się kolejna, w której Snape patrzył z uwielbieniem w oczy Voldemorta, podniecony jak wtedy, gdy obejmował i całował Harry'ego. Widział jego czarne oczy przesłonięte żądzą, której przedmiotem stał się Czarny Pan. I robiło mu się słabo z obrzydzenia do siebie samego, bo uświadamiał sobie wówczas z całą ostrością, że sam pragnął Snape'a dokładnie w ten sposób.

Kamień MałżeństwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz