Rozdział 105. Inkantacja

2.1K 102 10
                                    

— Cieszę się, że w końcu się na to zdecydowałeś — oznajmiła Hermiona, ustawiając na stole w gabinecie Snape'a buteleczki z eliksirami uspokajającymi. Obok nich położyła karty pergaminu i trzy pióra. — Ale skąd ta nagła decyzja?


— Miałem sen — wyjaśnił Harry.


— Proroczy?


— Wątpię. Raczej sam sobie w nim wytłumaczyłem, że to jedyny sposób, żeby pokonać Voldemorta.


Odkorkował właśnie fiolkę z fragmentem wspomnienia Malfoya zawierającym inkantację i zamierzał przelać je do przenośnej myślodsiewni, na zakup której Hermiona namówiła Dumbledore'a wkrótce po tym, jak okazało się, że jeszcze wielokrotnie będą musieli z niej korzystać przy różnego rodzaju projektach. Dyrektor zgodził się chętnie, Harry zaś doskonale znał powód tej skwapliwości: starzec sam bez przerwy pracował nad czyimiś wspomnieniami, więc procesje uczniów i nauczycieli do jego prywatnej myślodsiewni były mu bardzo nie na rękę.


— Wlejesz to w końcu, czy poczekasz aż samo wpełznie? — zapytała Hermiona, na co Harry przechylił buteleczkę i w skupieniu obserwował, jak srebrna mgła zaczyna rozciągać się po dnie kamiennej misy. — I twoje pojednanie z profesorem nie ma z tym absolutnie nic wspólnego, prawda? — Wróciła do poprzedniego tematu jak gdyby nigdy nic. Harry nie mógł powstrzymać ani uśmiechu, ani tym bardziej leciutkiego rumieńca. — Znowu robicie furorę, zauważyłeś?


— Co masz na myśli?


— Jakbyś nie wiedział. — Hermiona uniosła brwi.


Harry odwrócił wzrok. Czuł, że jego wargi żyją własnym życiem. Stanowczo musiał zapytać Dumbledore'a, jak zapanować nad niekontrolowanym szczerzeniem się.


— To takie oczywiste?


Przyjaciółka popatrzyła na niego z niedowierzaniem.


— Oczywiste? Nie, skąd — zaprzeczyła powoli. — Kiedy już wypchniesz ze świadomości wszystkie długie spojrzenia, które rzucacie sobie przez całą Wielką Salę, twoje rozmarzone uśmiechy, zaborcze gesty profesora, gdy tylko znajdziesz się w zasięgu jego rąk, wtedy to przestaje być oczywiste. — Zmrużyła oczy, a potem wzniosła je do sufitu, bezradnie rozkładając ręce. — Tak, Harry, to jasne jak słońce, że znów... — Opuściła wzrok na blat stołu i zaczęła przesuwać pióra.


— Zaborcze gesty?


— Och, proszę cię.


— Naprawdę nie wiem, o czym mówisz.


— Daj spokój! Przecież cały czas cię dotyka! Kładzie ci dłoń na plecach, chwyta za ramię, raz nawet złapał cię za kark. A ty wyprężasz się pod jego ręką jak Krzywołap, gdy chce, żebym go popieściła.


O Boże, pamiętał to. Severus podszedł do niego na korytarzu przed zaklęciami. Coś mówił, ale Harry nie mógł sobie przypomnieć niczego poza krzywym uśmieszkiem zdobiącym twarz męża i jego niskim, wibrującym głosem. Stali bardzo blisko siebie, w niewielkim oddaleniu od reszty uczniów, więc nic dziwnego, że mówili szeptem, niemal wprost do swoich uszu. Potem nadszedł profesor Flitwick, wszyscy weszli do klasy, a Severus objął go za szyję i popchnął w stronę drzwi.


— To było zupełnie naturalne — powiedział Harry.


— No pewnie. Bo ludzie bez przerwy cię dotykają, prawda? I to, że profesor szuka cię pomiędzy lekcjami to też norma, przecież robi to codziennie i od zawsze. Nie rozśmieszaj mnie.


Kamień MałżeństwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz