Rozdział 95. Odkrycia

2.3K 106 37
                                    

— Nie zapomnij, że o szesnastej zaczynamy inauguracyjne spotkanie w ramach „Projektu Mroczny Znak" — oznajmiła Hermiona pod koniec obiadu, tuż po tym, jak wyciągnęła z niego wszystkie żenujące szczegóły dotyczące kłopotliwego sentymentu, jakim darzyła go Nikotris.


— Jak mógłbym zapomnieć? — prychnął Harry, zerkając w roztargnieniu w stronę stołu nauczycielskiego. — A tak w ogóle, mogłabyś zmienić nazwę. Jest okropna.


— Sam ją nadałeś, to teraz cierp. — Wzruszyła ramionami. — Następnym razem, zanim coś nazwiesz, zastanów się dwa razy.


Przewrócił oczami.


— Jesteś prawdziwą jędzą!


— Odczep się! — Szturchnęła go pod żebro i zerwała się od stołu.


— Gdzie się wybierasz? — zapytał Ron, który był dopiero w połowie swojego posiłku.


— Do biblioteki. Muszę coś znaleźć! — krzyknęła w biegu i już jej nie było.


— Biblioteka i biblioteka — zrzędził rudzielec. — Niedługo, żeby ją pocałować, będę musiał warować między półkami w Dziale Ksiąg Zakazanych — westchnął.


— To wcale nienajgorszy pomysł — powiedział Harry. — Odrobina urozmaicenia nikomu jeszcze nie zaszkodziła.


— Och, doprawdy? — zdziwił się Weasley. — A skąd ty o tym wiesz?


— Nie twój interes — roześmiał się i klepnął Rona w ramię. — Do zobaczenia na spotkaniu!


— Ja nie idę.


— Co?


— Hermiona ma jakąś swoją listę — powiedział rudzielec. — Nie załapałem się.


Harry uniósł brwi, ale Ron tylko wzruszył ramionami i wrócił do jedzenia, wyraźnie sygnalizując, że nie jest zainteresowany drążeniem tego tematu.


Harry ponownie rzucił okiem w stronę stołu prezydialnego, ale Severusa nie było dzisiaj na obiedzie. Ostatni raz widział męża podczas śniadania i trochę już za nim tęsknił. Właściwie tęsknił okropnie i świadomość tego niesamowicie go krępowała, bo podobne emocje wydały mu się absurdalne. Nie chodziło o to, że uważał się za kogoś szczególnie twardego i pozbawionego uczuć. Już raczej o to, że nie mógł wytrzymać bez Snape'a żałosnych pięciu godzin. Nawet pierwszoroczni Puchoni zaczynali tęsknić na poważnie dopiero po połowie doby. To. Było. Idiotyczne! Głupie, dziecinne i nie zamierzał tego uczucia pielęgnować. Tyle że ono miało w nosie jego plany i wcale nie chciało odejść. Do stu diabłów!

Po drodze do wyjścia z Wielkiej Sali bez trudu zlokalizował Alrika, bo trudno było przegapić jego zwalistą, egzotycznie odzianą sylwetkę. Mężczyzna najwyraźniej skończył już posiłek i teraz wydawał trzem swoim podwładnym jakieś rozkazy. Kiedy Harry do niego podszedł, oddalił ich gestem i nisko się pokłonił.


Wiking nie wyglądał na zaskoczonego, gdy Harry wyjawił mu plany dotyczące Dursleyów. Przyjął decyzję swojego króla ze stoickim spokojem, nie pokazując po sobie, że dwóch mugoli oraz jedna charłaczka będą dla społeczności Winter Land jakimkolwiek obciążeniem i chłopak był mu za to wdzięczny. Niecałe dziesięć minut zajęło im uzgodnienie wszystkich szczegółów, łącznie z poinstruowaniem Branda, jak należy z Dursleyami postępować. Żadnych przywilejów, żadnego specjalnego traktowania. Mężczyzna wyglądał na zadowolonego z takiego podejścia i Harry zaczął wierzyć, że Ron mógł mieć rację: możliwe, że faktycznie dla wikingów nie liczyły się rodzinne powiązania. Taka perspektywa była krzepiąca — niech Dursleyowie sami zapracują na własną opinię.


Kamień MałżeństwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz