Rozdział 80. Jakim jesteś człowiekiem?

2.7K 153 44
                                    

Patrzył z góry na wyrysowany na podłodze pomieszczenia skomplikowany wzór. Znak błyszczał fluorescencyjnym blaskiem, nie rozjaśniając ani trochę ciemności wokół siebie. Cztery węże splątane ogonami goniły się na planie wpisanego w kwadrat koła. Przy głowie każdego gada czyjeś dłonie ułożyły cztery przedmioty, które były niemal niewidoczne w panującym tutaj mroku. Wytężał wzrok, by po chwili z trudem rozpoznać jabłko, sztylet i pierścień. Czwarty obiekt nadal niknął w cieniu i im bardziej próbował go rozpoznać, tym bardziej stawał się zamazany.

Cała komnata pogrążona była w mroku, bezruchu i ciszy, a jednak czuł przejmujący lęk, ponieważ w jakiś sposób wiedział, że nie jest sam. Coś tam było, nieruchome i na razie pozbawione mocy, ale nadal groźne i Harry był pewien, że to tylko kwestia czasu, zanim stwór podniesie głowę, żeby spojrzeć na niego swoimi czerwonymi ślepiami.

Nie, nie, nie! Za nic w świecie nie spojrzy mu w oczy! Odepchnął od siebie znak, komnatę, mrok i ciszę.

***

Petunia siedziała na stołku pomiędzy łóżkami syna i męża. Na przemian poprawiała im poduszki, gładziła dłonie, podciągała kołdry pod pachy i wygładzała nierówności prześcieradeł. Vernonowi przydałoby się golenie, pomyślała, gdy na mężowskich policzkach dostrzegła ślad zarostu. Nie byłby zachwycony swoim obecnym wyglądem. Bardzo dbał, żeby prezentować się nienagannie. Obaj wyglądają tak spokojnie, jakby zupełnie nic im nie dolegało. W oczach pani Dursley błysnęły łzy. Zacisnęła usta i odwróciła wzrok od swoich mężczyzn, aby przemóc wzruszenie. Jej spojrzenie zaczęło błądzić po pomieszczeniu, w którym się znajdowali.

Łóżka Vernona i Dudleya stały w lewym rogu pokoju, niemal naprzeciwko wejścia. Ze swojego miejsca kobieta miała doskonały widok na całą salę, jednocześnie zaś nie docierał do niej chaos, jaki opanował skrzydło szpitalne. Petunia, gdy chciała, mogła obserwować każdą wchodzącą do szpitala osobę. Na wprost wejścia, po prawej stronie, znajdowały się zamknięte salki. Dwóch olbrzymich wojowników strzegło drzwi do pierwszego z pokoi i Petunia nie mogła przestać na nich spoglądać, choć czyniła to, jak jej się wydawało, dość dyskretnie. Obaj mężczyźni byli mocno umięśnieni, na ich szerokie ramiona spod dziwacznych żelaznych hełmów spływały długie, płowe włosy, zaplecione w dwa warkocze, a na twarzach mieli najdłuższe brody, jakie ciotka Harry'ego kiedykolwiek widziała. Wyglądali tak... męsko, groźnie, pociągająco?.. . prymitywnie, zdecydowanie prymitywnie! Najdziwniejsze było jednak ich uzbrojenie. Wojownik stojący bliżej Petunii lewą ręką przytrzymywał ogromnych rozmiarów okrągłą tarczę, która opierała się o podłogę przy jego boku. Każdy z wojów przypasany miał ciężki miecz, zaś w prawej ręce dzierżył topór na długim, drewnianym drągu. Obaj wyglądali, jakby szli na wojnę, a nie stali przy drzwiach szpitalnej izolatki. Ciotka Harry'ego po prostu nie mogła się oprzeć, aby co jakiś czas nie wracać wzrokiem do tych postaci, jak żywcem wyjętych ze stron skandynawskiej sagi. To było takie... średniowieczne. W tym świecie najwyraźniej nikt nie zauważył wynalezienia karabinów maszynowych i kamizelek kuloodpornych, prychnęła pani Dursley w myślach. Skąd oni się tu wzięli?

Odwróciła wzrok, by jej zainteresowanie nie wydało się osobom postronnym zbyt oczywiste. Och nie, to się znowu dzieje! pomyślała, patrząc w stronę wejścia i czując dreszcze strachu i obrzydzenia. Co jakiś czas do skrzydła szpitalnego dostarczano kolejne nieprzytomne osoby, a sposób ich przybycia nazywano lewitacją. Widok ludzi unoszących się w powietrzu i płynących za jakimś czarodziejem przerażał ją bardziej niż cokolwiek innego. Zresztą w tym miejscu bez przerwy coś latało. Fiolki, tace z lekarstwami, przyrządy do badania pacjentów, nawet krzesła! Jakby nie można było tego wszystkiego normalnie przenieść w rękach.

Kamień MałżeństwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz