Rozdział 96. W zespole

1.9K 106 24
                                    

Snape nie oczekiwał, że wizyta w Stowarzyszeniu Producentów Eliksirów stanie się dla niego źródłem stresu albo rozrywki. Właściwie w ogóle nie zastanawiał się, czy ostatnie wydarzenia wpłyną jakoś na sposób, w jaki on sam będzie traktowany. Bo co niby miałoby się zmienić? Od lat korzystał z wiedzy i doświadczenia Eliota Dorestera, a także z jego zasobów trudno dostępnych składników, choć tutaj Dorester nie był już tak hojny, jak wtedy, gdy szafował dobrymi radami. Snape nie miał mu tego za złe, bo sam był zachłanny na drogocenne ingrediencje, przez co do dziś nie przyznał się Elliotowi, że ma całkiem spory magazyn wypełniony przetworzonymi częściami bazyliszka. No i biblioteka Stowarzyszenia była jedną z najlepiej zaopatrzonych na świecie, więc regularne odwiedziny w ogromnej sali pełnej rzadkich woluminów, w celu uzupełnienia swojej wiedzy, stały się dla niego rutyną. Wszyscy go tu znali z jego reputacji genialnego odludka i nie ośmielali się przekraczać niewidzialnej granicy, za którą mogło ich spotkać jedynie „zło i cierpienie". O sarkastycznych uwagach Severusa Snape'a krążyły po ponurych korytarzach prawdziwe legendy, co doskonale go urządzało, dając mu w miejscu publicznym tyle prywatności, ile to tylko możliwe.

Nic więc dziwnego, że wybierając się dzisiaj do Stowarzyszenia, spodziewał się traktowania, do jakiego przywykł. Przeżył wstrząs, gdy już od progu powitały go spojrzenia rodem z Wielkiej Sali w Hogwarcie.

Stojąc przy recepcji i wpisując swoje nazwisko na listę gości, zarejestrował dziwny dźwięk, coś jak chichot czy może kaszel, nie był pewien. Dźwięk powtarzał się z irytującą częstotliwością, więc musiał w końcu sprawdzić, co było jego źródłem. Zmarszczył brwi, gdy uświadomił sobie, że dwie obce czarownice wdzięczyły się do niego, jakby go znały, aż zaczął się zastanawiać, czy może kiedyś faktycznie je spotkał, a potem o tym zapomniał. Nie cierpiał tego męczącego uczucia niewygody, wynikającego z obawy, że one zaraz do niego podejdą, a on będzie musiał udawać, że świetnie je pamięta i zwracać się do nich bezosobowo, jednocześnie na gwałt szukając w głowie jakiejkolwiek informacji, która pomogłaby mu je zidentyfikować. Oddalił się pospiesznie, by nie doprowadzić do kłopotliwej konfrontacji. Okazało się jednak, że bez żadnych konsekwencji mógł zignorować dziwaczne zachowanie obu kobiet, ponieważ każda następna napotkana osoba zachowywała się podobnie.

Gdzie się nie ruszył, towarzyszyły mu irytujące przejawy bezrefleksyjnej adoracji. Płomienna groźba Harry'ego wygłoszona podczas konferencji wyzwoliła w sercach wielu czarownic i czarodziejów pokłady sentymentalizmu, od którego Snape'owi robiło się niedobrze. A co gorsza, z jakiegoś niepojętego dla niego powodu ludzie ci uznali, że uczucie, jakim darzy Severusa mąż, czyni go dla nich bardziej przystępnym. Pozwalali więc sobie na wyrażanie sympatii na sposoby, jakie dla Snape'a były kompletną i raczej odrażającą nowością, bo dotąd niewielu było śmiałków, posiadających wystarczająco odwagi, by próbować się z nim spoufalać. Jeśli istniało piekło, to jego osobista odmiana tego przybytku musiała być pełna uśmiechających się idiotycznie starych czarownic, beztrosko poklepujących go po plecach!

Prawdę mówiąc, cała ta sytuacja niemile go zaskoczyła, gdyż nie spodziewał się podobnego zachowania po zwykle zrównoważonych i przyjmujących wszystko ze stoickim spokojem warzycielach. Potteromania jednak dotarła i tutaj, przerabiając neurony w mózgach podwładnych Dorestera na owsiankę, która wylewała im się teraz ustami. Od słuchania ich przesłodzonych, zwykle śmiesznych, a czasem zwyczajnie irytujących wypowiedzi, zaczynała go już boleć głowa.

— Panie Snape, chcę, żeby pan wiedział, że nigdy, nigdy nie wątpiłam w szczerość waszego uczucia. Nawet wtedy, gdy w „Proroku" pisali o braciach Shelong, a Melinda mówiła, że widzieli Harry'ego Pottera w Ażurowym Trzewiczku, jak tańczył tango z Białym Smokiem. — Korpulentna czarownica, kojarząca mu się z Molly Weasley, chwyciła go za rękaw szaty i nie chciała puścić, dopóki nie podzieliła się z nim wszystkim, co sobie uroiła w swojej okrytej fioletową tiarą głowie. Snape nie miał pojęcia, gdzie mieścił się Ażurowy Trzewiczek ani kim był Biały Smok (może jednym z braci Shelong?), ale był pewny jak diabli, że gdyby Harry miał zatańczyć tango, to wolałby od razu rzucić na siebie klątwę miażdżącą kości, niż wyjść na parkiet i dopiero tam połamać sobie nogi. I kim, na Salazara, była Melinda?

Kamień MałżeństwOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz