5. Odwieczni wrogowie

309 29 11
                                    


Pierwszy dzień minął Gellertowi dość spokojnie a przynajmniej bez takich sytuacji jak poprzedniego, na wszystkich lekcjach siedział z Albusem mimo zdziwienia większości uczniów. No tak, zapomniałby - wrogość między domami. Uważał, że ten podział na domy jest bezsensowny, budował niepotrzebne bariery między uczniami a zauważył to już na pierwszej lekcji, kiedy chciał pomóc przyjacielowi z trującą rośliną. Zawsze uważał, że zielarstwo jest niebezpieczne ale przydatne. Ściśle wiązało się  z eliksirami a przez to z truciznami.                            Gryfoni wytrzeszczali oczy a ślizgoni patrzyli na niego jakby zwariował, i tak się do niego nie odzywali więc żadna strata. Konflikt zaostrzyło dostanie przez niego i Albusa po 20 punktów.        A to wszystko przez krawat innego koloru i węża na piersi! Aż pokręcił głową w akompaniamencie zdenerwowanych szeptów i jęków innych. Blondyn, który za podstawę istnienia świata czarodziejów uważał jedność i tolerancję nie mógł zrozumieć tej tradycji, nawet kiedy przeczytał w ,,dziejach Hogwartu" o założycielach szkoły wciąż nie zmienił zdania.                 

Po ostatniej lekcji, którą były eliksiry udał się do biblioteki. Nie zrozumiał jednego zagadnienia i chciał odrobić zadania domowe w ciszy, a na to nie mógł liczyć w pokoju wspólnym. Rozsiadł się przy oknie w głębi biblioteki i całkowicie pochłonęły go zadania, był ambitny i lubił zdobywać wiedzę więc skupił się na tym co miał zrobić, relaksując się. Ludzie patrzyli się na niego przez cały dzień, jakby był jakimś zwierzątkiem w zoo! Gdyby miał pelerynę niewidkę, mógłby się chociaż w spokoju pouczyć a tak to gromadka dziewcząt siedziała w bibliotece nieopodal niego i zarumienione szeptały między sobą, co chwila spoglądając na niego i chichocząc. Kiedy już wszystko odrobił ostentacyjnie przeszedł obok nich i puścił oko szczupłej zielonookiej puchonce uśmiechając się zalotnie. Kątem oka obserwował jak dziewczyna nabiera koloru buraka a jej koleżanki nie mogą oderwać od niego wzroku. No wspaniale, jeszcze napalonych nastolatek mi w życiu brakowało - pomyślał zdegustowany i podszedł do bibliotekarki aby wypożyczyć księgę.  

Szedł po pustym korytarzu delektując się książką, zawierającą wskazówki dotyczące odczytywania run. Pewnie większość by go wyśmiała jak w Durmstrangu, ale runy były niezwykle przydatne. Szczególnie jeśli zamierzało się odszukać insygnia a wskazówki zapisywane były runicznym manuskryptem. No ale niewiele osób interesowało się wysokimi celami, ogólnie mało było czarodziejów wierzących w insygnia a część potępiała zainteresowanie nimi. Kojarzyły się ze złą potęgą i śmiercią, to też był jeden z powodów wydalenia Grindelwalda ze szkoły. Zamyślony blondyn nie zauważył śpieszącego się chłopaka z górą książek w rękach, który wypadł zza zakrętu. Niższy wpadł na niego z impetem i to wyrwało Gellerta ze świata myśli. 

- Przepraszam najmocniej, nie zauważyłem Cię. - Do rudowłosego gryfona nie dotarło jeszcze na kogo natrafił.

- Nie szkodzi. - Schylił się by pomóc zebrać Albusowi ciężkie woluminy z podłogi.

- Gellert! - Dumbledore wstał otrzepał szaty i zarumienił się z zażenowania. Odgarnął kosmyki przydługich włosów i zebrał resztę książek z posadzki. - Nie mieliśmy okazji porozmawiać na lekcjach, jak ci mija pierwszy dzień w szkole? 

- Jak już widziałeś, moim współlokatorom chyba nie podobało się, że ci pomogłem. Na dodatek muszę znosić maślane ślepia młodszych uczennic - Albus zaczerwienił się nieznacznie, nie dziwiło go to, że Gellert był obdarzany tyloma spojrzeniami.  W końcu przystojny, wysoki, idealnie zbudowany arystokrata z przepięknymi oczami w kolorze oceanu z dodatkiem granatowych plamek mógł zachwycić każdego. 

- Albusie wszystko w porządku? - Spytał, kiedy po skończeniu całkiem szczegółowej opowieści o swoim dniu rudowłosy niczego nie skomentował a tylko szedł obok niego z mętnym wzrokiem i wypiekami na policzkach. Zdawał się go nie słuchać co nigdy wcześniej nie miało miejsca .- Albusie? 

- Ach, przepraszam zamyśliłem się. - Odparł zawstydzony, skarcił się w myślach i kontynuował rozmowę z Grindelwaldem. 

Odnieśli książki do biblioteki i jeszcze długo włóczyli się po zamku. Dumbledore jako prefekt miał ten przywilej, że mógł ,,patrolować" korytarze dłużej niż inni uczniowie. Nastolatkowie stwierdzili, że lepiej jak wrócą do dormitoriów zanim jakiś nauczyciel, bądź co gorsza woźny zauważy, że spacerują po ciszy nocnej. Tym razem to Gellert odprowadził przyjaciela do wieży, poznając przy tym nieznaną mu dotąd część zamku. Rozstali się przy portrecie Grubej Damy i blondyn skierował się w stronę dormitorium Slytherinu. Gdyby dwa razy nie zabłądził w wielkim zamczysku może udałoby się mu dotrzeć do niego przed północą. Do tego na swoje nieszczęście poślizgnął się na wilgotnej kamiennej posadzce lochów i przeklinając upadł na ziemię. Wstał powoli, przeszedł do ściany z posągami, bardzo ostrożnie I delikatnie masując pulsującą bólem kość ogonową. Uśmiechnął się widząc pustki w pokoju wspólnym, chociaż tych nieprzyjemności los postanowił mu ograniczyć. Udał się do łazienki i rozkoszował się chłodną wodą kojącą cierpienie zbitej kości. Nie miał ochoty na wycieczkę do skrzydła szpitalnego, więc musiał zadowolić się próbą złagodzenia obrzęku magomedycyną, której uczył się w wolnym czasie. Rozchodzący się ból po całym kręgosłupie skutecznie uniemożliwił chłopakowi zaśnięcie tej nocy ale był porządną motywacją do dalszej nauki uzdrawiania. 


Pewnego chłodnego wieczoru w Dolinie || GrindeldoreOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz