12. Dym

273 19 13
                                    

Powoli stawiał kroki, szedł pewny siebie z głową uniesioną do góry. Nie wiedział gdzie, po prostu dumnie kroczył przed siebie pozostawiając odciski podeszw ciężkich butów na brudnej, zniszczonej ulicy. Świat spowiła gęsta mgła. Wszechobecna ciemność i kurz unoszący się w powietrzu nie pozwalały na zobaczenie czegokolwiek. Jedynie pomarańczowa poświata próbowała przebić się przez tumany brunatnego kurzu. Powietrze było gorące. Dusił go dym tak mocny, że płuca bolały go z każdym następnym oddechem coraz bardziej. Płomienie wesoło tańczyły wokół niego. Pył nieco opadł dzięki podmuchowi wiatru. Zawalone budynki, płaczące dzieci i zielone błyski. Skierował się w stronę domu jednorodzinnego - a raczej tego co z niego zostało. Próg, dwa ciała - matki i ojca leżące w salonie, kwilące dziecko w swoim łóżeczku trzymające małymi rączkami barierki - ,,papa?". Cicha inkantacja poprzedzająca  zielony rozbłysk. Cisza. Zimne bezwładne ciało opadło na miękki różowy kocyk. Śmiech. Szedł dalej, pewnym krokiem. Nie przejmował się tym zamieszaniem. Nie wiedział gdzie jest i co tu robi. Białe światła zaczęły się pojawiać, znikały a na ich miejscu materializowali się ludzie w bojowych pozycjach. Roześmiał się. ,,Oszalał" to ostatnie co usłyszał zanim został powalony na ziemię.

Gwałtownie podniósł się na łokciach. Czy to była wizja? - zadał sobie pytanie, prosząc żeby odpowiedź była przecząca. Może sen? Tak, to na pewno był zwykły sen. Jednak czuł, że coś nie tak. Ostatnią wizję i to bardzo rozmazaną miał ponad półtora miesiąca temu, w czerwcu - po egzaminach. Sen proroczy? Nie wykluczał tej możliwości. Wolał jednak żeby nic nie zwiastował,  bo średnio mu się to podobało. Nie tyle odrzucało go sianie zniszczenia co pojmanie przez jakichś ludzi uważających go za szaleńca.

Słońce leniwie przebijało się przez różowe chmury a to znaczyło, że jest nie później niż wpół do piątej. Wiedział, że już nie zaśnie. Poszedł do łazienki, zastygł w bezruchu gdy napotkał swoje odbicie w lustrze. Gładka tafla pokazywała zmęczonego człowieka o platynowych, przydługich już włosach i podkrążonych, zaczerwienionych oczach. Żrący dym ze snu - pomyślał.            Dobrze zbudowany, złotowłosy młodzieniec o morskich oczach z różowym rumieńcem od ciągłego zimna północy został już tylko wspomnieniem. Jego własne odbicie było mu obce. Był cieniem, karykaturą siebie. Patrzył na niego zmarniały, wychudzony człowiek. Biało - czarne pokrążone oczy bez wyrazu, prawie białe włosy. Blada skóra i zapadnięte policzki. Nie mógł na siebie patrzeć.  Zrobił to co miał do zrobienia w łazience i wrócił do pokoju.  

Była połowa sierpnia. Za dwa tygodnie miał wrócić do szkoły. Czuł się pewnie, wyniki z egzaminów przyszły jeszcze w lipcu i zdał wszystkie przedmioty na Wybitny. Zastanawiał się czy nie mógłby przeprowadzić kilku ciekawszych eksperymentów. To mogło się udać, niestety Albus był przeciwnikiem takich akcji o czym Gellert bardzo dobrze zdawał sobie sprawę . Musiał działać sam, a przynajmniej do czasu aż przekona chłopaka, że to nic złego. Jeszcze dziś rano miał się z nim spotkać i spróbować namówić go do czegoś co niekoniecznie mu się spodoba. Grindelwald zdążył się dużo nauczyć o historii tego niewielkiego miasteczka a także dowiedzieć co nieco o rodzinie Peverell. Ignotus żył w Dolinie Godryka i został tu pochowany, jednak legenda głosiła, że pelerynę niewidkę przekazał swojemu synowi tuż przed śmiercią. Z prostych obliczeń wynikało, że on też już nie żyje ale nie było tu grobu syna Ignotusa. Chłopak miał jednak nadzieję, że jedno z Insygniów zostało jednak pochowane wraz ze swoim panem. 

Nigdy nie lubił bezczynnego siedzenia. Z codziennych obserwacji wynikało, że Bathilda jeszcze śpi więc postanowił przejść się do piekarni po świeże pieczywo. Wiedział, że spacer dobrze mu zrobi. 

Wrócił godzinę później z gorącymi bułeczkami. Zostawił zakupy w kuchni ale nie mógł znaleźć sobie miejsca. Przez całe wakacje nie osiągnął nic oprócz poznaniu historii i powiązaniu jej z inną rodziną ale o to musiał dopytać Dumbledore'a. Kręcił się bezcelowo po kuchni a świadomość, że czegoś nie zrobił, wcześniej nie powiązał faktów i nie dopytał odpowiednich osób doprowadzała go do rozpaczy. Jego niezaspokojone ambicje nie dawały mu spać i sprawiały, że wyrzuty sumienia zalewały go z każdym dniem coraz bardziej. Zaczął szykować śniadanie z nadzieją, że prosta czynność odgoni ponure myśli. Mylił się, ale przynajmniej ciotka była mile zaskoczona. Zjedli razem w ciszy, jak mieli w zwyczaju. Zaraz po odejściu od stołu blondyn napisał krótki liścik do chłopaka i wyznaczył godzinę spotkania. Ucieszyła go szybka wiadomość zwrotna. Ze schowka pod obluzowaną deską w pokoju zabrał mapę, mugolskie pieniądze i fałszywe dokumenty. Wszystko wrzucił do powiększonej zaklęciem kieszeni płaszcza. Nie wiedział co może się przydać i do czego może zmusić go sytuacja, więc wolał być ubezpieczony.  Zapowiadał się chłodny i wietrzny dzień a on miał plany żeby na dworze zostać także w nocy. Na szczęście Bathilda przymykała oko na godziny o których wracał. Z kuchni zabrał dwie bułki i wyszedł z domu. 

Pewnego chłodnego wieczoru w Dolinie || GrindeldoreOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz