1 grudnia

824 37 34
                                    

 Biały puch roztapiał się w moich dłoniach. Dokoła mnie wirowały wciąż białe płatki śniegu. Łapałam je co chwilę na swoje zmarznięte, już wtedy opuszki palców. Małe, mistyczne kompozycje, każdy płatek różnił się od swojego przyjaciela. Osobno żaden z nich nie mógł przetrwać dłużej niż parę sekund po zetknięciu się z ciepłem człowieka. Jednak razem byli ślini, gdy zebrałam małą kulkę śniegu, ta nie rozpuściła się tak szybko jak pojedynczy płatek.

Grudzień może nie był idealnym miesiącem do przesiadywania na zimnej parkowej ławce. Jednak dla mnie nie stanowiło to różnicy. Cienki, jesienny płaszcz nie dawał wcale ciepła. Po policzkach ciekły wciąż gorzkie łzy.

Miałam świadomość, że przegrałam swoje życie. Nawet nie miałam do kogo zwrócić się o pomoc. Nie miałam przyjaciół, ani żadnej bratniej duszy wokół siebie. Byłam niczym mały obłok mgły, spadający na ziemię, chwilę robił na kimś wrażenie. Jednak po pewnym czasie, znikał tak samo jak moja osoba.

Świat nigdy nie był czarno-biały, dla mnie zawsze przyjmował odcienie całej palety barw. Wiosna kojarzyła mi się z zielenią. Była niczym nowa nadzieja w moim życiu. Lato to czerwień, gorące słońca zachodzące dawało odwagi do poznawania nowych ludzi. Jesień od zawsze miała dla mnie odcień pomarańczu. Liście wirujące we własnym tańcu, niosły za sobą pasję oraz oddanie. Zima to biel, czystość oddana w śniegu. Niestety ta pora roku kojarzyła mi się także z przemijaniem. To w końcu zimą obchodziliśmy sylwester, stary rok był za nami, natomiast czekaliśmy na nowy, może nie najlepszy rok.

— Hej, co tutaj robisz? — przerwał nagle moje rozmyślania męski głos.

Oczyma pełnymi łez spojrzałam do góry. Stał tam wysoki, śniady brunet. Jego odrobinę przydługie włosy były pokryte płatkami śniegu. Usta uśmiechały się, pomimo że oczy nie brały w tym udziału. Jego czarny, wełniany płaszcz również pokrywała mała warstwa śniegu, zupełnie tak jakby szedł już długi czas.

— Pamiętasz mnie? — przysiadł na brzegu ławki, gdy nie odpowiadałam.

— Wybacz, ale nie za bardzo — przyznałam szczerze.

— Jestem Ernest, brat Amandy — posłał w moim kierunku uśmiech.

— Ja jestem Emily, ale chyba to już wiesz — próbowałam się tak odwrócić, aby nie zauważył łez.

— Tak, wiem to — nadal tkwił na swoim miejscu.

— Dlaczego płaczesz? — zapytał cicho.

— Wybacz, ale to chyba nie jest twoja sprawa — odburknęłam nie miło.

— Może jest, może nie jest. Ale z chęcią dowiem się, co się stało — oparł na oparciu ławki ramię.

Teraz już zupełnie sobie przypomniałam, skąd go kojarzę. Był on przecież przyjacielem Tommego, a ten z kolei był mężem mojej zmarłej przyjaciółki. Jak mogłam zapomnieć o nim i jego wredniej siostrzyczce. Amanda potrafiła zepsuć wszystko, to głównie przez nią przestałam przyjaźnić się z Lilą, czego bardzo teraz żałowałam.

Na wspomnienie Liliany rozpłakałam się jeszcze bardziej. Do tej pory nie mogłam pojąć, jak taka dziewczyna odebrała sobie życie.

— Ej, już spokojnie — Erik dotknął lekko mojego ramienia.

— Proszę — po chwili zobaczyłam przed sobą chusteczkę.

— Dziękuję — przyjęłam ją i głośno wydmuchałam nos.

— Już lepiej? — zapytał troskliwie.

— Tak — skłamałam, chowając chusteczkę do kieszeni płaszcza.

Gorąca czekoladaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz