Rozdział 19

57 30 0
                                    

Otworzyłam zaspane oczy i westchnęłam przeciągle. Samuela nie było już obok mnie, przez co skrzywiłam się niemiło. Oboje już nie spali, jak zwykle byłam ostatnia. Pospiesznie opuściłam łóżko i zorientowałam się, co takiego robili moi towarzysze. Dopakowałam potrzebne przedmioty do plecaka i założyłam go na plecy.

— Już świta — zauważył trafnie Samuel i ostatni raz rozejrzał się po bunkrze. Zrobiłam to samo, a po mnie Jessica. To miejsce dało nam nadzieję, której nam niezmiernie brakowało. Mój wzrok błądził po ścianach, skanując każdy z rysunków. — Agnes — usłyszałam łagodny głos mężczyzny, który sprowadził mnie do rzeczywistości. Spojrzałam na niego zaciekawiona. — Pora ruszać.

Przytaknęłam ledwie zauważalnie na jego słowa i skierowałam się w stronę wyjścia. Moje ruchy były mozolne, nie spieszyłam się. Wiedziałam, że moja noga więcej nie zagości w tym przestronnym miejscu, dlatego chciałam się nacieszyć. Dobrze zapamiętać każdy kąt i każdą szczelinę.

Wzięłam głęboki wdech i wspięłam się drabinką do góry, aby przejść przez niewielki otwór. Wyjście ze schronu zawsze wiązało się z utratą bezpieczeństwa, walką o przetrwanie oraz niepewnym jutrem.

Stanęłam na twardy gruncie, na liściach, które opadły z drzew przez noc. Uderzyło we mnie ciepło, które wręcz parzyło moje zmarznięte ciało. W bunkrze panowała niska temperatura, a metal, którym był okryty cały schron, nie pozwalał na przedostanie się jakiekolwiek skrawka ciepła.

Przymrużyłam oczy, nie mogąc przyzwyczaić się do nadmiernej jasności. Między czasie nabrałam głębokiego wdechu, chcąc zaczerpnąć świeżego powietrza.

— Jaki upał — jęknęła niezadowolona Jess, ściągając z siebie bluzę i wiążąc ją w pasie.

— Słyszycie? — spytał zaciekawiony Samuel, patrząc dookoła. Zamilkliśmy na moment, nie rozumiejąc, o co chodziło mężczyźnie. — Cicho. Nie ma nikogo — stwierdził po dłuższym nasłuchiwaniu.

— I tak musimy być czujni — zauważyła Jessica, idąc przodem. Samuel jednak miał inny plan drogi, dlatego nie ruszałam się z miejsca. Patrzyłam jak wyciągał kompas, sprawdzając nasze położenie.

— Musimy kierować się na północ — poinformował, po czym schował urządzenie do kieszeni spodni.

Ruszyliśmy za mężczyzną, nie wymijając go. Pozwoliliśmy mu prowadzić, gdyż i tak żadne z nas nie znało lepszej drogi. Podczas wędrówki rozmyślałam nad tym, co miało miejsce od początku naszych zmagań. Żądza wiedzy okazała się zbyt silna, nie potrafiliśmy powiedzieć sobie „stop", przez co władała nami doszczętnie.

Westchnęłam, kiedy przechodziliśmy tuż obok miasta. W głowie przelatywały mi wspomnienia z tragicznej śmierci Milo oraz tajemniczy nieznajomy, mój bohater...

Dostrzegłam żal w oczach Sama, kiedy patrzył na budynki. Cierpiał i słabo się z tym maskował. Jessica natomiast nie reagowała, w ogóle nie oglądała się. Szła przed siebie, nie patrząc na mijane miejsca. Jej serce było zranione, nie potrafiła sobie z tym radzić, więc wolała całkowicie wyzbyć się uczuć. Stać się nieczuła, bezlitosna.

Żadne z nas nie odzywa się ani słowem. W milczeniu mijamy miasta, aby dostać się na kolejną polanę. Wysoka trawa łaskotała moje nogi, po których ciurkiem spływał słony pot. Tego dnia upał nie dawał nam spokoju, pogoda nie współpracowała, co więcej, powodowała nasze wykończenie.

— Musimy zapolować — zaproponował władczo mężczyzna, rozglądając się dookoła, szukając zwierząt.

— Świetny pomysł — rzuciła Jess i od razu wzięła się do roboty, wymijając oniemiałego Samuela. Przez moment obserwowała biegnącą sarnę, wyjmując łuk, który wisiał na jej plecach. Jej ruchy były ciche, dopracowane. Stałam z boku, obserwują jej działania.

Ludzkie zmysłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz