Rozdział 6

122 57 11
                                    

— Nie spotkaliśmy jeszcze żadnej Bestii — powiedział w końcu Milo, który do tej pory milczał, idąc gdzieś za nami. Nie oddalał się zbyt daleko, bo wiedział, że może to skończyć się dla niego tragicznie.

— Jeszcze ci źle? — prychnęła zirytowana Jess, która od samego początku miała coś przeciwko planowi Sama. Spojrzałam na nią przelotnie, ale nie zamierzałam marnować więcej chwili na patrzenie na jej osobę. Musiałam skupić się na drodze. Patrzeć pod nogi, gdyż wystające korzenie potrafiły być bezwzględne. — To jest tak absurdalnie ryzykowne — zaczęła kobieta, celując swoje zarzuty w stronę lidera. Mężczyzna jednak nie obejrzał się nawet na nią, co jeszcze bardziej ją zdenerwowało. Nikt nie lubił być lekceważony, nawet w czasach zagłady. — Aż tak źle było nam w kryjówce, że sami musimy pakować się w paszczę lwa?

— Nikt cię do tego nie zmuszał — wycedził Samuel z zaciśniętymi zębami. Nie lubił brać odpowiedzialności za wybory innych, przecież zawsze mieli wolną wolę. Widziałam jego złość, kiedy patrzył przymrużonymi oczami na Jessicę. Potrafiła zarzucić mu tak wiele, ale kiedy nadchodziła pora wyboru, nie wahała się. Zawsze stała murem za resztą, nie wykazując żadnej asertywności. Była jak lalka, którą można kierować. Niestety, posiadała lekkie zwarcie i wypominała własne decyzje, obwiniając o nie każdego dookoła. — Wcale nie musiałaś iść z nami — ciągnął dalej mężczyzna. Widziałam jak żyłka na jego czole niebezpiecznie pulsowała. Był mocno zdenerwowany... nie dość, że sama sytuacja była stresogenna, to jeszcze Jessica, która nie dawała mu spokoju. Wcale się mu nie dziwiłam... — Proszę, wracaj. — Machał rękoma wkurzony. Jego oddech był przyspieszony, a serce na pewno biło niemiłosiernie szybko. — Droga wolna, idź i zamknij się w ukryciu! — nieświadomie podnosił głos, lecz po tym umilkł. Wymamrotał coś niezrozumiałego pod nosem i wrócił do skanowania wzrokiem mapki. Nie obchodziła go reakcja Jess, która była zaskoczona jego wybuchem gniewu. Nieczęsto miało to miejsce...

To nie tak, że Jessica była naszym wrogiem. Każda zasługiwał na wzajemny szacunek, ale jej zachowanie czasem doprowadzało nas do szału. Nie znała granic, nie potrafiła powiedzieć sobie „stop". Bywała skrajnie zdesperowana, a nawet znerwicowana. Ciężar dnia codziennego stawał się dla niej nie do podniesienia.

Szłam z delikatnym odstępem od reszty. Nie mogłam tego słuchać, gdyż ich kłótnie działały na mnie negatywnie. Stawiałam kolejno stopy, uważając na nierówności, których nie brakowało. Coraz mniej zwracałam na nie uwagę. Pochłaniało mnie milczenie, które doprowadzało mój umysł do wariacji przeszłości. Próbowałam obserwować otoczenie, patrzeć na mijaną naturę, ale to było silniejsze ode mnie.

W głowie ponownie zaczęły pojawiać się przeróżne wspomnienia. Nie byłam w stanie z nimi walczyć, dlatego zagryzłam boleśnie wargę i wpatrywałam się tępo w punkty przed sobą.

Usłyszałam głośne walenie do drzwi, następnie huk i zostały one otworzone na oścież. Zobaczyłam kilku umundurowanych mężczyzn, których spojrzenia były tak puste, że aż przeszły mnie niemiłe dreszcze. Mieli na sobie maski przeciwpyłowe, ale nie rozumiałam dlaczego. Nic wtedy nie było dla mnie dostatecznie jasne...

— Ustawcie się przy ścianie — powiedział jeden z nich, wskazując odpowiednie miejsce gestem ręki. Bałam się. Czułam ogromny strach, który tylko narastał we mnie, nie dając chwili wytchnienia. Zaczęłam się pocić, chociaż było mi potwornie zimno.

Każde z nas stanęło pod ścianą w przedpokoju naprzeciwko drzwi. Nasze twarze były skierowane w ich stronę, ale nie mogliśmy się odezwać. Nie wiedziałam co mam robić, dlatego brałam przykład z rodziców. Patrząc w ich oczy, dostrzegłam niepewność, która wyrządziła w moim umyśle same krzywdy.

Ludzkie zmysłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz