Rozdział 8

109 58 7
                                    

Od jakiegoś czasu staliśmy na stromej górze i wpatrywaliśmy się na naszą trasę, którą było trzeba pokonać. Do centrali nie dzieliła nas duża odległość, ale nawierzchnia drogi była niebezpieczna i ciężka do przejścia. Ukradkiem zerknęłam na Samuela, który nie odrywał wzroku od rozległej panoramy. Jego spojrzenie było przepełnione wieloma emocjami, a równocześnie puste po same brzegi. Byciem liderem to ogromna odpowiedzialność oraz zaangażowanie. Miał na swoim sumieniu losy nas wszystkich i to momentami przytłaczało.

— Sam nie wiem — wyznał szczerze, przez co słychać było głośne prychnięcie Jessici. Ona tylko szukała powodów do zbędnych sprzeczek. Każdy jednak puszczał jej uwagi mimo uszu, nie chcąc drążyć tematu. Mieliśmy ważniejsze kwestie do uzgodnienia niż jej ciągłe niezadowolenie.

— Nad czym się zastanawiasz? — Podeszłam do mężczyzny i ukucnęłam obok niego. Przeniosłam wzrok na widok przede mną, nie chcąc obarczać go moim przeszywającym spojrzeniem. Sam nabrał dużego wdechu, po czym ze świstem wypuścił nagromadzone powietrze. Mogłam dostrzec, jak jego Jabłko Adama znacznie się powiększa przy oddychaniu.

— Niedaleko jest most — zaczął spokojnym tonem, nie zerkając na mnie. Rozejrzałam się, po czym przytaknęłam niemo.

— Nie wygląda on na najlepszej jakości — skomentowałam trafnie, gdyż przejście było w tragicznym stanie. Nie miałam pewności, czy dałoby się iść po nim bez wpadnięcia do wody. Tym bardziej że musielibyśmy przeskoczyć sporą jego część, gdyż się zawalił. — A jakaś inna droga? — Spojrzałam z nadzieją na przyjaciela.

— Możemy przepłynąć — powiedział obojętnym głosem, ponieważ nie był przekonany co do tej opcji. Wydawała mu się zbyt ryzykowana. Przełknęłam ślinę w zaskoczeniu. Bardziej spodziewałam się innej drogi, a nie zwyczajnego popłynięcia przez rzekę. Poczułam niemały stres, kiedy Samuel wstał ze swojego miejsca. Wydawał się opanowany, a jego gesty były stanowcze i płynne. Podjął decyzję. — Każdy umie pływać? — zwrócił się do reszty Pozostałych, którzy chętnie przytaknęli. Wszyscy – oprócz mnie. Ja kucałam nadal nieopodal nich i nie odzywałam się ani słowem. Milczałam, bo tylko tyle mi pozostało. Decyzja już zapadła...

Zagryzłam zestresowana dolną wargę, patrząc na rozciągającą się rzekę. Nie wyglądała ona tak źle, ale doskonale wiedziałam, że z bliska będzie o wiele potężniejsza.

— Ruszamy — usłyszałam głos Larissy przy swoim uchu, przez co wróciłam do rzeczywistości. Spojrzałam przelotnie na każdego z nas, po czym podniosłam się do pozycji stojącej. — Mogę iść pierwsza — zaproponowała ochoczo kobieta, kiedy podeszła do krawędzi urwiska. Jej wzrok był pewny, nie lękała się.

— Ja pójdę pierwszy — oznajmił stanowczo lider i wyprzedził blondynkę. Ostrożnie stawiał stopy, uważając na niekontrolowany upadek. Skały były niewielkie i często wyskakiwały mu spod obuwia, przez co grunt stawał się niebezpiecznie śliski. Patrzyłam na niego w osłupieniu. Bałam się o jego życie... o jego bezpieczeństwo.

Zacisnęłam usta w wąską linię, kiedy był przy samym końcu góry, mając nadzieję, że uda mu się sprawnie zeskoczyć.

— Teraz wy — krzyknął w naszą stronę Sam, kiedy jego stopy znalazły się na stałym gruncie. Odetchnęłam z ulgą. W tym samym momencie poczułam, jak gardło zaczyna mi się ściskać. Myśl o zejściu po tak śliskiej nawierzchni nie napajała mnie szczęściem. Westchnęłam przeciągle i podeszłam do krawędzi. Spojrzałam w dół i to był chyba mój największy błąd.

— Wysoko — stwierdziłam, wypowiadając słowo na głos.

— Dasz radę — dopingowali mnie ci, co stali za moimi plecami. Nie czułam ogromnego strachu – nie był to ten lęk, który towarzyszył mi przy spotkaniach z Bestiami. To one wzbudzały we mnie największe emocje. Nabrałam głębokiego wdechu i wypuścił powietrze z głośnym świstem.

Ludzkie zmysłyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz