Zaczynamy od początku. Może nie od początku, ale prawie...
Ceren pewnej nocy znika z posiadłości Karacay, nikt, prócz jednej osoby, nie jest w stanie wytłumaczyć jej ucieczki. Nikt, prócz jednej osoby, nie wie, że miała swoje powody. Jednak ta osoba...
Autobus zdawał się zwalniać, mimo że Ceren nie była w stanie ocenić jego prędkości przez łzy, które wciaż zamazywały jej obraz. Jak mogła być taka głupia i naiwna? Powinna była się domyślić, że wizje kreślone przez babcię Neriman, to nic innego, jak tylko mrzonki. Ta pogarda na twarzy Cenka będzie jej się śniła po nocach. Ceren przycisnęła otwartą dłoń do wciąż płaskiego brzucha i uwolniła kolejną falę łez zebranych pod powiekami. Biedne dziecko. Kolejna mała istotka odrzucona jeszcze przed narodzinami. Musi być twarda. Nikt jej nie pomoże. Ani babcia, która poniekąd ją w to wpakowała, ani nikt inny. Musiała radzić sobie sama. Mama nie będzie za nią tęskniła, prawda? Nic, tylko sprawiała same problemy. Civan też praktycznie jej nie zauważał, a o babci nie chciała nawet myśleć. Jedynie Cemre... Będzie tęsknić za Cemre.
Z zadziwiającą jasnością potrafiła teraz dostrzec jak łatwo dała sobą manipulować. Tak bardzo chciała wierzyć w wizję bogactwa i łatwego życia, że nigdy nawet nie zastanowiła się nad kolejnymi szaleństwami, które sugerowała babcia Neriman. Nic dziwnego, że Cenk uznał ją za pustą lalkę, skoro właśnie tak się zachowywała. Łatwa zabawka dla zabicia nudy, nic więcej. A mimo to... Nie, to nie ma żadnego znaczenia. Czy byłaby w stanie zakochać się w tym mężczyźnie, który dziś zgniótł jej marzenia i przyrównał ją do dziwki? Nie, nigdy. Te uczucia, czymkolwiek były, będą musiały zniknąć. Zabije je, tak jak on chciał zabić ich dziecko. W jej sercu nie ma miejsca dla kogoś, kto z taką łatwością był w stanie rzucić jej parę setek na aborcję, po czym stwierdzić, że to właściwie nie jego problem. Ceren niemal żałowała, że uniosła się dumą i oddała mu wszystko, co do grosza.
Gdy autobus zatrzymał się na końcowej stacji, Ceren zebrała to, co udało jej się na szybko spakować, zanim wymknęła się z rezydencji Karacay i wysiadła rozglądając się wokół siebie. Za co miała teraz żyć? Jak wychowa dziecko? Bez pracy i dachu nad głową? Ceren bezradnie rozejrzała się po dworcu autobusowym. Sama, bez pomysłu, co robić dalej, prawie poddała się i skierowała swe kroki w stronę autobusu jadącego z powrotem do miasta. Jednak po dwóch niepewnych krokach, zatrzymała ją dłoń w zgięciu łokcia.
- Dziecko, zgubiłaś się? - Ciepłe, ciemne oczy starszej kobiety, stojącej obok niej sprawiły, że niemal bezwolnie wpadła w jej ramiona.
- Tak, myślę, że się zgubiłam... - Dawno temu. I nie potrafiła znów się odnaleźć...
***
Osoby:
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.