9

118 7 91
                                        

Nie mam pojęcia, co z tego wyszło. To najdziwaczniejszy odcinek, jaki w życiu napisałam. Mam nadzieję, że uda wam się przedrzeć przez ten gąszcz słów i wyłuskać z niego jakąś wartość. Osobiście boję się przeczytać ten odcinek jeszcze raz przed publikacją, bo mam wrażenie, że całość trafiłaby do kosza. Może nie dlatego, że jest strasznie zły, ale jest na tyle dziwny, że nie wiem czy pasuje do tej historii. Mam nadzieję, ze wam się spodoba :)

Było ciemno, ale bardziej w stronę szarówki, niż pełnej nocy, więc Ceren nie wiedziała czy jest poranek czy wieczór. Mgła spowijała wysokie drzewa rosnące wokół niej i ten ziąb. Ten sam przenikający do kości chłód, który poczuła tamtej nocy, gdy obudziła się z imieniem siostry na ustach i wtedy to do niej dotarło - była pogrążona we śnie. I co najdziwniejsze, podskórnie wyczuwała, że nie był to jej sen. Ceren starała się poukładać fakty, pamiętała, że pokłóciła się z Cenkiem, że kazała mu się wynosić i potem, gdy wyszedł, jak opadła na kanapę z Melike na kolanach, próbując uspokoić wiercącą się córeczkę, która nie ustawała w głośnym płaczu. I że dopiero, w chwili, gdy razem z małą opadły na kanapę wymęczone głośnym krzykiem Melike, a Ceren poczuła zapach skóry i perfum, które tak dobrze znała, dotarło do niej, że jej samej też płyną z oczu łzy. Gdy w końcu się uspokoiła, zabrała Melike do cioci Ebru i zostawiła ją pod jej opieką. Potem pojechała do pracy i wypiła kawę.
I zobaczyła ciemność.

I teraz mgła. Nieprzenikniony, mleczny dym.  I ten ziąb. Ceren uniosła rękę, żeby sprawdzić na jaką odległość mogła widzieć przedmioty stojące na jej drodze, po czym ruszyła przed siebie, jak lunatyk, z dłonią wciąż wyciągniętą przed siebie.
I zaczęła ją wołać. To nie był jej sen... Musiała znaleźć Cemre!

Ceren przemieszczała się z coraz większym przerażeniem odnotowując kolejne znaki pobytu jej siostry w tym zagadkowym lesie. Połamane gałęzie pod nogami, wydrapane jakimś ostrym narzędziem znaki w konarach drzew. Wyglądało to tak, jakby Cemre usiłowała znaleźć drogę wyjścia i kolejno zaznaczała drzewa, które już widziała. Niektóre miały na sobie sześć, siedem poziomych linii.  Ceren nawet nie przyszło do głowy, że mógłby być to ktoś inny, że ktość inny zostawiał jej znaki. To musiała być Cemre. Ceren widziała już ten las w poprzednim koszmarze, to był ten sam las. Musiała po prostu odnaleźć drogę do Cemre. Da radę, jeszcze tylko trochę...

Cemre stała z pochyloną głową  oparta o pień drzewa. Nie dawała już sobie rady. Ten chłód zabierał jej siły, każdy oddech stawał się wyzwaniem, czuła się tak, jakby szron, który pokrywał już całe jej ciało, zaczął wkradać się również do jej wnętrza i zamrażał po kolei coraz to nowe organy. Nie czuła już wnętrza policzków, jakby dentysta zrobił jej znieczulenie przed zabiegiem. Cemre bała się, co się z nią stanie, gdy to uczucie zajmie jej gardło i struny głosowe, a potem płuca. Nie będzie mogła już krzyczeć o pomoc, nie zawoła Ceren, nic jej nie pozostanie....

Musiała iść dalej, nie mogła stać w miejscu, ale nie mogła się ruszyć. Miała wrażenie, że umrze tu, przy tym drzewie i nikt już nigdy jej nie odnajdzie. Stała w miejscu, nieprzytomnie patrząc w jeden punkt, cały czas myśląc o tym, że nie chce umierać. I wtedy dotarł ją głos. Ten głos, na który czekała tyle czasu. Głos Ceren. Cemre starała się odezwać, ale jej własny głos uwiązł jej w gardle. Musiała... Upadła, nogi załamały się pod nią jak suche gałęzie przewrócone przez wiatr, ale w tej samej chwili poczuła jak czyjeś drobne ciepłe dłonie obejmują jej twarz. Cemre uniosła wzrok z ziemi i uśmiechnęła się nieprzytomnie, w końcu odnajdując swój głos.

- Znalazłaś mnie - wyszeptała spoglądając w roziskrzone od łez kocie oczy siostry, zanim całkowicie opadła z sił i wpadła wprost w jej ramiona. Ceren podparła ją całym ciałem, wykorzystując całą swoją siłę.

Prócz Ciebie, NicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz