11

109 7 153
                                    

Ceren schyliła się ostatni raz sprawdzając czy babeczki rosły tak, jak trzeba i wyjrzała przez okno na cudowną zieleń okalającą dom, w którym się znajdowała.

Dom. Nie jej maleńkie mieszkanie, tylko dom, z którego okien można było dostrzec fale morza Marmara rozbijające się o brzeg. Dom należący do rodziny Karacay.

Ceren nie miała pojęcia, kiedy zgodziła się na przyjazd do domu letniskowego Karacayów, leżącego zaledwie kilka kilometrów za granicą Stambułu, ale miała dziwne przeświadczenie, że mogła to zrobić pomiędzy kolejnymi napadami senności wywołanymi na poły przez  wyczerpanie, a w pewnym stopniu przez leki, które wciąż krążyły w jej żyłach. Podejrzewała, że musiała się zgodzić na propozycję Cenka, ponieważ w żadnym innym przypadku nie byłby w stanie zorganizować pomocy Yagmur, która spakowała trochę jej rzeczy i rzeczy Melike, a także pomogła mu wpakować klatkę z Minnie do bagażnika jego nowego "rodzinnego" auta.

Ceren pamiętała jak przez mgłę, że zdziwił ją widok crossovera, do którego Cenk pomógł jej wsiąść, gdy w końcu Omar podpisał jej wypis ze szpitala (po obietnicy z jej strony, że będzie się oszczędzać i wykorzysta na odpoczynek każdy z przepisanych jej siedmiu dni zwolnienia zdrowotnego) oraz po obietnicy ze strony Cenka, który bez pozwolenia wtrącił się w rozmowę, jak gdyby nigdy nic, że będzie jej pilnować.

Jej. Pilnować. Jakby była przedszkolakiem, a nie dorosłą kobietą, która jeszcze kilka dni temu, nie miałaby ochoty nawet spojrzeć w jego kierunku pod groźbą śmierci.

Zdziwił ją też widok dziecięcego fotelika na tylnym siedzeniu, a także ulubionej zabawki Melike leżącej obok wspomnianego fotelika. Nie miała chyba jednak siły zadawać pytań, ponieważ po upewnieniu się, że Melike jest bezpiecznie przypięta do fotelika, Ceren zapadła się w fotel pasażera i zasnęła.

Obudziła się już w tym domku. Domku. Jeśli to był domek letniskowy, to ona była zębową  wróżką z obciętymi skrzydełkami. Dom, składający się ze szkła osadzonego na drewnianej konstrukcji, był wielkości jednego skrzydła rezydencji, co Ceren szacowała na jakieś dwieście, może trzysta metrów kwadratowych i w żadnym razie nie mieścił się w jej osobistej definicji "domku"

Za to zdecydowanie mieścił się w tej definicji w słowniku Cenka, który kilkukrotnie powtórzył to określenie, gdy rano zeszła na śniadanie. Śniadanie, które przygotował własnoręcznie, czym również się pochwalił, poprawiając usadowioną na jego biodrze Melike. Melike, która wydawała się zachwycona posiadaniem kolejnego dorosłego, który poświęcał jej całą swoją uwagę. Ceren czuła się w tamtej chwili tak surrealistycznie, jakby nigdy się nie obudziła.

W tym, że naprawdę znajdowała się w domu wypoczynkowym Karacayów, do którego przywiózł ją Cenk, za jej pozwoleniem, upewniła ją dopiero Yagmur, do której Ceren zadzwoniła chwilę po wyjeździe Cenka. Yagmur zapewniła ją, że gdy rozmawiały poprzedniego wieczoru, Ceren wyraźnie powiedziała, że Cenk przyjedzie po jej rzeczy i zajmie się wszystkim przez następne kilka dni. Ceren potwierdziła to ponownie podczas aktualnej rozmowy, starając się nie wprowadzać paniki, w która sama zaczęła wpadać. Ona naprawdę nie pamiętała, żeby zgodziła się na tę szaloną wyprawę, ale teraz nic nie mogła już na to poradzić.

Przez cały poranek Cenk zachowywał się jak głowa rodziny z reklamy płatków śniadaniowych. Był miły, radosny i świetnie radził sobie z Melike, która wyraźnie była pod jego urokiem. Ceren nie mogła pojąć, jak udało mu się kupić nawet ich królika, który dokazywał na podłodze kuchni, zachowując się bardziej jak przymilny kociak, niż jak diabeł tasmański, którego trzeba ganiać po całym mieszkaniu, gdy tylko miał szansę na ucieczkę z klatki. Co Ceren robiła wielokrotnie w jej własnym mieszkaniu, ponieważ Minnie zwykle była nie do opanowania.

Prócz Ciebie, NicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz