Rozdział 24. Spacer.

36 4 1
                                    

Spacerowałam z Jeffem już jakieś 20 minut po lesie. Rozmawialiśmy po drodze. Jeff wypytywał się mnie co dziewczyny ode mnie chciały. Od naszego kolejnego spotkania to stał się strasznie opiekuńczy. Z jednej strony było lub może być to męczące ale z drugiej ma prawo się o mnie martwić.

-A twój ojciec dalej żyje?- Spytał Jeff.

-Niestety tak. Czasem przychodził do tego głupiego ośrodka i... Wolisz nie wiedzieć co mi robił na oczach wszystkich "więźniów". Większość chciała rozwalić kraty by mi pomóc.- Powiedziałam spoglądając na niego.

-Przynajmniej wiem, że chcieli ci pomóc.- Powiedział gdy doszliśmy na jakąś polanę z jeziorem. Usiedliśmy na kamieniu. Światło zachodzącego za drzewami słońcem świeciło nam w twarze. 

(Perspektywa Jeffa)

Spojrzałem na Annie. Jej oczy miała małe przebłyski jakby miała w nich diamenty. Po kilku minutach na niebie zaczęły powoli pojawiać się gwiazdy, a słońce zastąpił księżyc. Patrzyłem jak księżyc odbija się w tafli wody. Uśmiechnąłem się. W pewnej chwili poczułam coś na ramieniu. Spojrzałem na swoje ramie. Annie położyła głowę na nie. Uśmiechnąłem się. Objąłem w pasie Annie.

(Perspektywa Annie)

Poczułam jak Jeff obejmuje mnie w pasie. Spojrzałam na niego z lekkim uśmiechem. Jeff na mnie również spojrzał i odwzajemnił uśmiech. Pocałował mnie w czoło. Zdjął z siebie swoją białą bluzę i wziął mnie w stylu panny młodej. Objęłam jego szyję odruchowo.

-Jeff!- Krzyknęłam gdy Jeff zaczął iść w stronę wody z tym swoim uśmiechem. Postawił mnie w wodzie i zaczął mnie nią ochlapywać śmiejąc się jak głupi.- O ty chamie.- Powiedziałam i sama zaczęłam go ochlapywać wodą.

-Cham to szynka Annie.- Powiedział rozbawiony.

-Śmiej się śmiej.- Powiedziałam kiedy po kilku minutach wyszliśmy z wody.

-Wiesz, że kilka osób myśli, że ty, ja i Liu tworzymy...- Przerwałam mu.

-Co? Jakie debile. Przecież nie tworzymy trójkąta.- Powiedziałam lekko wkurzona. Jeff się zaśmiał.

-Jestem ciekawy kto by za...- Jeff nie skończył bo stanęłam.- Ja pieprze jaki ja pierdolnienty. Annie przepraszam.- Mówił Jeff. Usłyszałam szelest z krzaków obok. Po chwili z nich wyszedł... Mój ojciec.

-O Annie. Świetnie, że jesteś.- Powiedział. Rozejrzałam się dookoła. Nigdzie nie było Jeffa. Zaczęłam się cofać aż nagle mój ojciec mnie uderzył. Tak mocno, że upadłam tracąc przytomność. Obudziłam się dopiero czując jak ktoś mnie niesie. W dodatku miałam coś na sobie. Bluza Jeffa.- Wszystko ok Annie?- Spytał zmartwiony.

-Tak ale co z...- Nie dokończyłam bo Jeff... Mnie pocałował. Byłam tym zaskoczona ale... Odwzajemniłam pocałunek.

Przyjaciółka Mordercy.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz