Druga część poprzedniej mini.
Mam nadzieję, że ta też się spodoba.
Dobranoc/Dzień dobry <3
M. <3
------------------------------------------------------------------------
Nastoletnia dziewczyna siedziała w poczekalni i ze zniecierpliwieniem spoglądała na zegar wiszący na ścianie. Wskazówki coraz bliżej były liczby 3, co oznaczało, że spotkanie jej z terapeutą miało zaraz się zacząć. Problem polegał na tym, że miało się ono odbyć w towarzystwie jej ojców. Tak ojców. Miesiąc temu, sędzia oficjalnie potwierdził adopcję, przez co teraz nosiła nazwisko Rogers. Cieszyła się z tego, ponieważ przez ten rok dużo się zmieniło. Nie tylko jej nazwisko. Ale i życie.
Przyzwyczaiła się do tak wielu rzeczy, przez ten czas. Nauczyła się żyć w rodzinie. A zawsze myślała, że już tego nie będzie potrafić. Ale należąc do rodziny Avengers, wiele rzeczy niemożliwych, staje się codziennością. Na przykład takie wybuchy gniewu przez profesora Banner'a. Walki Wandy i Lokiego, które rozdzielał doktor Strange. Czy wybuchy z pracowni Starka. Oj życie z nimi było pełne szaleństwa. Szaleństwa, przez które połowa z nich co chwilę się spóźniała.
Tak jak jej ojcowie teraz. Mieli być z nią. Mieli porozmawiać poważnie i zdecydować jak będzie dalej wyglądać jej terapia. Ale ich dalej nie było.
Wskazówki zegara ustawiły się na równej godzinie trzeciej popołudniu. W tej samej sekundzie, drzwi gabinetu otworzyły się szeroko. Stanął w nich mężczyzna w średnim wieku. Miał przydługie czarne włosy, gładko zaczesane do tyłu. Brązowe oczy, które błyszczały się za każdym razem jak tylko go widziała. Miał na sobie niebieską koszulę i beżowe spodnie z ciemnym paskiem. Na nogach miał mokasyny, kolorystycznie pasujące do spodni.
- May. Witaj. - odezwał się mężczyzna, rozglądając się po poczekalni. - Gdzie twoi ojcowie?
- Nie wiem. - dziewczyna wzruszyła ramionami. - Albo już jadą, albo się zgubili.
Terapeuta patrzył przez kilka sekund na nastolatkę z zaciśniętymi ustami. Następnie odsunął się z wejścia na tyle, by May mogła wejść. Dziewczyna od razu ruszyła do pomieszczenia. Znała je prawie na pamięć. W centrum pokoju stało duże drewniane biurko z obrotowym fotelem. Na blacie zawsze był laptop, dwie te same książki i pliczek czystych kartek z złotym długopisem. Na przeciwko niego były dwa bordowe fotele. Po lewej stały dwie półki z książkami. Każdy tytuł był jakkolwiek związany z psychiką lub po prostu z ludzkością. Po prawej natomiast stała średnia komoda, nad którą wisiały wszystkie dyplomy mężczyzny. Było ich dwanaście. May wiedziała, że są one chlubą terapeuty.
- Więc rozmowa z twoimi ojcami, nie wchodzi w grę? - zapytał mężczyzna, siadając na swoim fotelu. Nastolatka wzruszyła ramionami, przewieszając kurtkę przez oparcie fotela, który za chwile zajęła.
- Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. - powiedziała, zakładając nogę na nogę.- Może tak być. Ale może być też tak, że będziemy rozmawiać, a oni nagle wbiegną i Steve będzie pana przepraszać.
- A James?
- Bucky będzie wyglądać za dobrze. - zaśmiała się May. - On będzie wyluzowany. Usiądzie obok mnie i uśmiechnie się, udając że jest na czas. Pewnie walnie też jakiś tekst, przez co złapie mnie cringe.