Rozdział 17

1.3K 108 34
                                    

Dean

Zostałem na noc u Rhiannon. Nie chciałem, aby chora musiała jeździć i użerać się z taksówkarzami. Noc spędziłem na sofie w salonie. Przez połowę nocy, kręciłem się i nie mogłem zasnąć. Nie wiedziałem, jaka mogła być tego przyczyna. Nigdy takie coś mnie nie spotkało. Udało mi się usnąć dopiero po kilku godzinach, jednak to był lekki sen, bo nie chciałem, zaspać na lot, Rhiannon.

Poczułem, że ktoś się na mnie patrzy, dlatego gwałtownie otworzyłem oczy. Nad sobą zobaczyłem twarz Charlotte, która przypatrywała mi się z głupim uśmiechem. Zmarszczyłem brwi i dopiero po chwili zorientowałem się, że może przegapiłem lot, czarnulki.

– Gdzie, Rhainnon? – usiadłem gwałtownie na łóżku i zacząłem się rozglądać po mieszkaniu.

– Cześć, góro lodowa – mrugnęła do mnie okiem. – Twoja, czarnulka jest w łazience i szykuje się na podróż.

– Ona nie jest moja – szybko zaprzeczyłem, co spotkało się z podniesieniem brwi przez blondynkę. – Jest, ale na chwilę. Zaraz to wszystko się skończy i będzie tak, jak przedtem.

– Ależ oczywiście – podniosła dłonie w obronnym geście. – Zrobię tobie jakąś kawę, bo wyglądasz, jak siedem nieszczęść – wstała z podłogi i poszła do kuchni.

Przetarłem twarz dłońmi i lekko poklepałem, aby się rozbudzić, a później poszedłem za dziewczyną. Dopiero teraz, zaczął do mnie dobiegać dźwięk wody z łazienki. Usiadłem na krześle w kuchni tak, żeby widzieć drzwi do pokoju Rhiannon. Zakładałem, że nie czuła się jeszcze najlepiej, ale jak coś postanowiła, to zdania i tak nigdy by nie zmieniła. Charlotte, podała mi kubek z kawą i usiadła obok mnie.

– Gdzie spędzasz święta? – zapytała, jakby nigdy nic zważając, że była dopiero czwarta nad ranem.

– Jeszcze nie wiem. Mam zaproszenie do ojca, ale nie wiem, czy do niego pójdę – wzruszyłem ramionami. – A ty?

– Jadę do rodziny. Spędzimy kilka dni w swoim gronie, pokłócimy się, najemy i każdy z nas wróci do swojego poprzedniego życia.

– Widzę, że oboje mamy zajebisty stosunek do świąt – zaśmiałem się.

– Powiedzmy, że tak. Rhiannon, za to ma wielką rodzinę i wszyscy zjeżdżają się na święta. Pokazywała mi już nieraz zdjęcia. W tym roku wszyscy lecą do Chicago. Pół Wenezueli znajdzie się przy jednym stole. Uwielbia święta – uśmiechała się, gdy to mówiła. – Za chwilę wyjdzie – pokazała na drzwi.

Miała rację. Niespełna dwie minuty później wyszła, Rhiannon. Miała na sobie zwykły bladoróżowy dres i przewieszoną przez ramię torbę, a za sobą ciągnęła walizkę. Wydawało mi się po bagażach, że jedzie na dłużej, niż tylko kilka dni. Stanęła w progu kuchni i podeszła do przyjaciółki, którą pocałowała w policzek.

– Witam was, moi mili! Jaki dzisiaj piękny dzień – wyrzuciła ręce w górę i uśmiechała się najszczerszym uśmiechem, jaki widziałem.

– Co cię tak energia rozpiera od rana? – zapytała jej się, dziewczyna.

– W końcu jadę do rodziny. Jak ja za nimi tęskniłam... – wzięła mój kubek i upiła z niego parę łyków. – A tak poza tym, co tutaj robisz? – zapytała się i zaczęła kaszleć.

– Odwiozę cię na lotnisko, a później jadę do siebie – wzruszyłem ramionami.

– Wiesz, że nie musiałeś? Jeżdżą taksówki o tej porze – odłożyła kubek i spojrzała na mnie.

– Wiem, ale chciałem – wzruszyłem ramionami. – Zbierajmy się, bo za chwilę to będziesz musiała gonić ten samolot – wstałem od stołu i poszedłem na korytarz ubrać się.

New Love/Nowa miłośćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz