0. Życie bywa gorzkie.

370 17 7
                                    

Wybory.

Kiedy kończysz szesnaście lat, wiesz, że trudne, życiowe wybory jeszcze przed tobą. Masz czas na wybór szkoły po liceum, decyzję, czy zdawać na prawo jazdy czy na odnalezienie miłości swojego życia. Nie stresujesz się tym. Lawirujesz między domem, w którym spędzasz czas z rodzicami a miejscami, gdzie spotykasz się z przyjaciółmi. Każda z tych chwil jest dla ciebie normalnością, a nie błogosławieństwem.

Kiedy kończysz szesnaście lat, życie jest piękne.

Pod warunkiem, że masz wszystko.

Lecz kiedy kończysz szesnaście lat, a nie masz nic, życie bywa gorzkie.

I funduje ci przyspieszony kurs podejmowania trudnych wyborów.


Gdy trafiłam do Domu Dziecka w Ostrołęce, nie wierzyłam, że opuszczę go przed osiemnastym rokiem życia. To miejsce odwiedzały najczęściej małżeństwa szukające niemowląt lub kilkuletnich dzieci, szczególnie wtedy, gdy nie mogły mieć własnych. Nie liczyłam na to, że znajdzie się ktoś, kto będzie chciał zaadoptować nastolatkę, która w tragicznym wypadku straciła oboje rodziców. Pogodziłam się z tym, że spędzę tu jeszcze ponad rok. Kreśliłam już nawet plany na przyszłość i dzieliłam je na te z Michałem, i na te bez niego. Przy każdym z nich stawiałam wielki znak zapytania, mając nadzieję, że któregoś dnia zmieni się on w wykrzyknik.

Ten dzień nadszedł, gdy poznałam Jakuba i Aleksandrę Wilczyńskich – małżeństwo w średnim wieku, które cztery lata temu straciło córkę w wypadku na łodzi. Monika miała siedemnaście lat, gdy wypłynęła samotnie nad jezioro i już nie wróciła. Ratownicy wyłowili jej ciało po kilku godzinach szukania, a sekcja zwłok wykazała, że była pod wpływem narkotyków. Mieszkali w Giżycku i spędziłam u nich zeszłoroczną Wielkanoc oraz Boże Narodzenie, a także kilka długich weekendów. Kilkanaście miesięcy starali się o adopcję, a właśnie dziś dostali zielone światło. Do pełni szczęścia brakowało im tylko mojej zgody.

Dlaczego jeszcze jej nie było? Czy to nie tak, że każdy wychowanek Domu Dziecka marzył o kochającej rodzinie? O nowej mamie i nowym tacie, którzy zrobią wszystko, aby jego dzieciństwo było beztroskie, a wszystkie sny o szczęśliwym życiu się spełniły? By dom, do którego kiedyś pójdzie, był domem pełnej rodziny, a nie samotnych dzieci? Tych dzieci, które każdego dnia z nadzieją wypatrują w oknie lepszej przyszłości. Tych, których prześcieradła i poduszki są rano mokre od gorzkich łez. Tych, których serca są tak pełne bólu i ran, a mimo to wciąż jest w nich miejsce na miłość. Odwzajemnioną po stokroć. 

Znałam te dzieci. Przez trzy lata, gdy tu mieszkałam, pokazały mi, że można tęsknić za czymś, czego się nigdy nie doświadczyło. I prawdziwie pragnąć tego, czego się jeszcze nie poznało. Ja nie byłam jednym z tych dzieci. Nie byłam już dzieckiem prawie wcale, bo niedługo miałam skończyć siedemnaście lat. I wiedziałam, jak to jest mieć kochającą rodzinę. Ktoś inny powinien teraz siedzieć na moim miejscu, wiercąc się niecierpliwie na krześle i czekając, aż nowa mama i nowy tata je stąd zabierze. 

– Emilio... – Głos pani Małgorzaty, psychologa placówki, wyrwał mnie z zamyślenia. – Wiem, że jest w tobie dużo emocji. To normalne. Uważam jednak, że powinnaś się otworzyć i dać szansę, zarówno Aleksandrze i Jakubowi, jak i samej sobie. To duża zmiana, ale wierzę też, że będzie dobra. Co zawsze wam powtarzam?

– Jeżeli chcesz, by coś się w twoim życiu zmieniło, to ty musisz coś zmienić – wyrecytowałam niechętnie zdanie, które każdy wychowanek tego domu znał na pamięć.

– Odbyłam z Jakubem i Aleksandrą wiele rozmów. To dobrzy ludzie.

– Wiem.

– Więc o co chodzi?

Spuściłam wzrok na swoje buty, zastanawiając się jak ubrać w słowa te wszystkie wątpliwości, które mnie ogarniały. Nie chodziło o to, że nie lubiłam Wilczyńskich, bo byli naprawdę w porządku. Może trochę za dużo pracowali, ale nie przeszkadzało mi to. Dobrze się u nich czułam. Chodziło bardziej o to, że ta adopcja wydawała się być transakcją wiązaną – oni chcieli dać mi ułamek tego, co pamiętałam z rodzinnego domu, a sobie możliwość zapełnienia pustki po utraconej przed laty córce. Tylko, że... ja nie byłam Moniką. I nigdy nią nie będę. 

– Chciałabym ci pomóc – pani Małgorzata odezwała się znowu – ale dopóki się nie otworzysz i nie powiesz mi o swoich obawach, niewiele będę mogła zrobić.

– Nie chcę się czuć się jak ktoś zamiast – powiedziałam cicho. – Boję się, że któregoś dnia, patrząc na mnie, będą chcieli zobaczyć kogoś innego. I zawiodą się.

– Oni cię już poznali, Emilio. – Ton jej głosu był ciepły i serdeczny. – To, że kiedyś stracili córkę... to nie ma nic wspólnego z waszą relacją. Zdecydowali się ciebie zaadoptować tylko ze względu na to, jakim człowiekiem jesteś ty, a nie z powodu swojej przeszłości. Jakub i Aleksandra także liczą się z tym, że nie zastąpią ci rodziców. Nie tak łatwo jest zastąpić jednego człowieka drugim.

Westchnęła, podkreślając tym ciężki charakter naszej rozmowy. Zdjęła okulary i przetarła zmęczone oczy.

­– Posłuchaj mnie uważnie. Życie prawie każdego człowieka naznaczone jest jakąś stratą. Nieważne jak wielką. Ważne, jak sobie z nią poradzimy. Możemy zamykać się na otaczający świat, żyjąc jedynie tęsknotą. I z tą tęsknotą tylko umrzeć. Ale możemy też otworzyć się na innych ludzi i znaleźć wśród nich kogoś, kto będzie chciał nam pomóc. Ten ktoś nie sprawi na pewno, że ta tęsknota minie, ale nauczy nas z nią żyć i co najważniejsze, ujrzeć spoza niej coś więcej. Bo mimo tego, co teraz myślisz o życiu, ono jest piękne. Masz dopiero szesnaście lat. Przed tobą jest mnóstwo możliwości, wiele nowych dróg i drzwi. I tylko od ciebie zależy, czy je otworzysz.

Patrzyła prosto na mnie. Pierwszy raz od dłuższego czasu nie poczułam potrzeby odwrócenia wzroku. Zahipnotyzowana pewnością jej spojrzenia, pokiwałam ledwo zauważalnie głową. Pani Małgorzata niewątpliwie miała rację. Była jedną z niewielu osób, które naprawdę tu lubiłam. Do samego końca walczyła o lepsze życie dla każdego ze swoich wychowanków.

I robiła wszystko co w jej mocy, by wywalczyć je również mi.

Bezsenni [ZAKOŃCZONE ✔️]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz