12. Obiecujesz? *

219 12 4
                                    

- Świetnie - westchnęła.

Została sama. Zastawił ją, gdy zaczynała go naprawdę lubić. No dobra lubić to za dużo powiedziane. Gdy zaczynała go ponownie tolerować.

Podciągnęła nogi, kładąc je na drewnianym parapecie, podpierając plecami ścianę. Odwróciła głowę ku niebu, spoglądając w gwiazdy. I gdy już myślała, że nie wróci, usłyszała puf. Powróciła wzrokiem do pomieszczenia. Ujrzała Fiva, zleciała spojrzeniem niżej i na jej twarz mimowolnie wpłynął uśmiech.

- Naprawdę, cola? - roześmiała się, tym razem szczerze. Pierwszy raz od dawna zaśmiała się naprawdę szczerze.

- Mówiłaś, że to może potrwać, więc załatwiłem picie. - wzruszył ramionami z lekkim uśmiechem.

Także siadł opierając się plecami o ścianę, nogi rozłożył na długości parapetu.

- Dziękuję. - powiedziała, przyjmując puszkę napoju. -Od czego mam zacząć? - zapytała bardziej siebie niż chłopaka.

- Najlepiej od początku.

- Więc... moje prawdziwe imię to Anabel Martínez. Urodziłam się 1 października 1989 roku w Torrejón de Ardoz w Hiszpanii. Mieszkałyśmy z dziadkami. Miałam normalne życie, były wzloty i upadki. Mama opowiadała nam o ciąży. Mówiła że jakiś dziany facet chciał jej zapłacić, ale ona pozostawała nie ugiętą. Postanowiła nas wychować najlepiej jak potrafiła. Była samotną matką z bliźniaczymi wybrykami natury. - spojrzała na zielonookiego i zrobiło się jej głupio. - Wybacz.

- Spoko, kontynuuj. - upił łyk coli.

- W wieku sześciu lat przeprowadziłyśmy się do Hamilton. Mama pracowała jako recepcjonistka w miejscowym szpitalu, gdzie poznała Wiliama, który pracował jako lekarz. Rok później zamieszkał z nami. Był naprawdę super, zastępował mi Ojca, którego nigdy nie miałam. - uśmiechnęła się na samo wspomnienie - Trzy lata po przeprowadzce wzięli ślub i zmieniłyśmy nazwisko na Carter. Wciąż co roku jeździliśmy do dziadków. W dniu trzynastych urodzin... - w oczach zebrały się łzy, którym nie chciała pozwolić wypłynąć.

- Nie musisz mówić jeśli nie chcesz.

- Nie... - pośpiesznie przetarła policzki - ... ja muszę to komuś powiedzieć. - wzięła wdech - Wszystko skomplikowało się w dniu trzynastych urodzin. Zaczęło się niewinnie impreza jak impreza. Przypuszczałeś kiedyś, że zwykły przytulas może zabić? Nie? To ja Ci powiem, że mnie nie można nawet przytulić. Wtedy te przeklęte moce dały o sobie znać. Gdy każdy przypuszczał zwykłe ,,niezwykłe dzieci" - zrobiła w powietrzu cudzysłów - One się uaktywniły. Wtedy zwykły przytulas zmienił się w prawdziwą walkę o życie. Rozumiesz? Chciałam ją tylko przytulić, a wyssałam z niej życie. Wiesz co było najgorsze? Podobało mi się! Rozumiesz? Podobało mi się wyciąganie życia z własnej matki!

- To nie twoja... - nie dokończył, przerwała mu.

- A potem Ojciec, nie był niczemu winny. Akceptował nas, pomagał w wychowaniu, a ja go zabiłam. Miałam odkryte ramiona, a on mną potrząsnął. Nie zabiłam go zwyczajni, ja go wyssałam, rozumiesz? Jestem pierdolonym życiowym odkurzaczem. - upiła łyk coli - Zabiłam ich... - po policzkach popłynęła pierwsza łza, a za nią kolejne - Ale już nikogo nie skrzywdzę. Pieprzone moce od siedmiu boleści zniknęły. Puf i nie ma ich! - pstryknęła palcami. - Tylko to nie zwróci mi rodziny. Matkę i ojca zabiłam, a siostra mnie za to wini, co w sumie mnie nie dziwi się sama siebie winię. Obiecałam mamie tego nie robić, ale... ja po prostu nie potrafię. - nie hamowała już łez, pozwoliła im spływać po policzkach i zatrzymywać dopiero na materiale podkoszulki.

Nic nie mówił, przetwarzał informacje. Jego matka go najzwyczajniej sprzedała Reginaldowi. Pozwoliła dołączyć do jakiejś akademii. Zamieszkać z obcymi ludźmi (i Pogo), którzy stali się jego rodziną. Nie zaznał ciepła matczynego ciała, co prawda miał Grace (która swoją drogą była świetna), ale jednak to nie to samo.

- Potem był ten facet w zaułku on chciał... A ja się zdenerwowałam ta cała energia... Po prostu wybuchła, a on.. Rozumiesz? Ja ich wszystkich... - nie dokończyła. Poczuła ramiona oplatające jej talię. To był Five. Bezuczuciowy dupek okazał wsparcie. - To moja wina. - wyszeptała. Chłopak wzmocnił uścisk, a Anabel go oddala. Wtuliła się w jego pierś, wdychając zapach. Pachniał masłem orzechowym i colą. Może wydać się to dziwne, ale tego właśnie potrzebowała. Potrzebowała się wygadać, wypłakać, przytulić i opić słodkim, gazowanym napojem.

Oparł podbródek o jej głowę i czekał. Czekał aż przestanie się trząść. Pozwalał by zmoczyła koszulkę. Słuchał chlipania i głaskał po plecach. Ten mały gest wyrażał wszystkie słowa, które cisnęły się do gardła, lecz nie mogły przybrać odpowiedniej formy by je opuścić.

-Ja ich wszystkich zabiłam Five. - uniósł głowę by spojrzeć w jego oczy - Zabiłam ich i ty też byś już nie żył...

- Ale żyje, ok? Nic mi nie jest i nie będzie, nie skrzywdzisz mnie.

- Obiecujesz? - zapytała zachrypniętym od płaczu głosem.

- Chyba ja powinienem o ty pytać. - prychnął - Obiecuje. - może to była chwila słabości, lub zwykłe współczucie, lecz jednak obietnica.

- Dziękuję. - wyszeptała.

A ja wam obiecuje że następne rozdziały będą dłuższe.


Do zobaczenia niedługo.

Deadly Love / Five Hargreeves/ DO POPRAWY Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz