Siedziała w izolatce zastanawiając się nad sensem życia. Po co właściwie istnieje? Co takiego zrobi? Czy jej istnienie ma jaki kolwiek sens? Czasami miała ogromną ochotę porozmawiać z kimś kto ją zrozumie. Zrozumie to jak ciężko być w jej skórze. Jak ciężko nie pamiętać.
— Pogadaj ze mną. Jeśli chcesz mogę udawać że nie słucham. —
– Skąd ty...? No tak, siedzisz w mojej głowie. – zrobią chwilę przerwy. – Kim właściwie jesteś? Dlaczego właśnie ja z tobą rozmawiam? – zapytała zmęczona. Mimo popołudniowej pory była wyjątkowo padnięta.
— Jesteś inna. —
– Jakbym nie zauważyła. – westchnęła, przekręcając się twarzą do ściany na małej, białej leżance, lecz szybko się cofnęła czując przeżywający ból w klatce piersiowej. Wiecie co było najciekawsze, a zarazem do przewidzenia? Nie wiedziała jak się tu znalazła oraz, dlaczego jej ciało wygląda jak piekielny worek treningowy.
Jednak ta druga ona pamiętała wszystko.
* Kilka godzin wcześniej *
– Więc jak jest... Anabel? – podkreślił prawdziwe imię, wywierając większą presję – Co jeszcze ukrywasz?– Ja... - zawahała się.
— Reszta twojego życia jest tylko w twoich rękach. —
Co teraz powinna zrobić? Chciała wyznać prawdę, ale wtedy ucierpiało by więcej osób niż dotychczas. Z drugiej strony mogła pozbyć się strasznego głosiku. Rozważywszy dokładnie obie decyzję podjęła decyzję.
– Ja... Nic już nie ukrywam.
Może nie było to najlepszym rozwiązaniem, ale napewno mniej drastycznym. Bała się pomyśleć co zrobił by Ojciec dowiadując się o niektórych wydarzeniach.
– Dobrze. Przejdźmy do sedna. – powiedział otwierając notes, a Eight odetchnęła z ulgą.
Na treningu działo się to co zwykle. Bezsensowna próba zapanowania nad mocami. Wyszła z pomieszczenia i skierowała się do sali szpitalnej. Five wciąż się nie obudził więc chciała chociaż go odwiedzić.
– Jeśli mam z tobą żyć ustalmy kilka zasad. – szeptała najciszej jak potrafi – Nie rozmawiasz ze mną przy ludziach i nikogo nie zabijamy. Rozumiesz?
— Serio? Tylko tyle? Na nic ciekawszego nie wpadłaś? –
– Będę wymyślać na bieżąco. – wzruszyła ramionami – Zrozumiałaś wszystko?
— Tego drugiego obiecać nie mogę. W końcu jestem twoją mroczniejszą częścią. —
– Albo ja twoją lepszą. – powiedziała do siebie.
Po kilku minutach stała przy szybie z widokiem na śpiącego chłopaka. Już miała wchodzić gdy zobaczyła rych na drugim końcu pomieszczenia. Kilka sekund później ujrzała Izabel, podchodzącą do łóżka. Pojęcia nie miała jak zdołała ją wyprzedzić. Poszła na skruty?
Niebieskooka siadła po prawej stronie, chwyciła jego dłoń i zamknęła oczy wyraźnie próbując się skupić. Z każdą chwilą jego żyły przybrały mocniejszych odcieni złota kierując się prosto do serca. Kardiomonitor pokazał podwyższenie tętna, jednak i ono po chwili wróciło do normy, a zmęczona nastolatka położyła głowę na łóżku.
Anabel poczuła zawroty. Obraz przed oczami zamazał się, a na jego miejsce wtargnęła zupełna ciemność.
Nic nie widziała. Nie czuła. Stała w całkowitej pustce. Nie zobaczyła promyczka światła czy świetlistej postaci. Słyszała tylko głos. Głos, który poznała by wszędzie. Za którym się stęskniła. Którego sarkastyczne brzmienie potrafiło doprowadzić do szału nie jedną osobę.
– Nie idź tam. Powinnaś zostać.
– Five? Five, gdzie jesteś?! – krzyczała w nicość.
– Jestem bezpieczny. W przeciwieństwie do ciebie.
– Wróć. Proszę. Tęsknimy... – w jej oczach pojawiły się łzy. – Ja tęsknię.
– Ja też Bel, ale to nie mój czas.
– Ja...
– Nic nie mów. Poprostu posłuchaj. Jeśli pójdziesz stanie się coś złego. Nie możesz tam iść. Zrozumiałaś?
– Ale...
– Zostań... – usłyszała zanim wizja się urwała.
Nie widziała ile czasu minęło, lub kiedy siostra poszła do siebie. Lecz została sama. Sama na korytarzu ze łzami lecącymi po policzkach.
W krótce rozbrzmiał dzwonek alarmu, a w głośnikach usłyszała głos Ojca.
– Strzelanina w hotelu przy Jackson Street. Macie minutę.
– Zostań... – bezwiednie wydobyło się z jej ust nim pobiegła do gabinetu. – Powinniśmy to zignorować. Nie ma sensu narażać się dla jakichś porachunków. – rzuciła do Reginalda.
– Słucham? Nigdy nie należy lekceważyć krzywdy czy życia innych. – ruszył przed siebie z dumnie uniesioną głową.
– A co z naszymi życiami?! – krzyknęła za nim – Nas należy olać?! Rzucić na pastwę niebezpiecznych zbirów?! Nie mów że chodzi o ratowanie niewinnych, bo sam ich właśnie narażasz! – rodzic zacisnął usta w wąska linie.
– Przygotuj się. – powiedział odchodząc.
Puls znacznie przyspieszył. Oczy przybrały koloru krwi, a ona sama powoli zatapiała się w sobie. Świadomość zaczęła zanikać zastąpiona strachem i wściekłością.
— I to by było na tyle ze spokojnej Anabel —
Z tymi słowami czałe racjonalne myślenie znikło. Niczym wygłodniałe zwierzę ruszyła biegiem za starcem. Niewiadomo czy było to spowodowane złością przelaną właśnie na niego, czy nieodpartą potrzebą skrzywdzenia kogokolwiek.
Złapała go za szyję, przyciskając do ściany. Czując przyjemne ciepło oraz przypływ mocy uniósła go wyżej. Twarz mężczyzny posiniała, a na ciele uwydatniły żyły.
Końcówką sił sięgnął do kieszeni marynarki. Wyciągnął strzykawkę, z którą od incydentu w lesie się nie rozstawał i wbił w jej szyję. Zaniepokojony hałasami pojaw się Luther. Widząc całe zajście nie czekał długo. Zaatakował uważając by nie skrzywdzić siostry i siebie przy okazji. Cóż... Trochę mu nie wyszło.
* * *
– Dlaczego zapominam wszystko co się dzieje podczas ataku? – zapytała nie bardzo licząc na jakąkolwiek odpowiedź.
— Powiedzmy że jesteś jak lunatyk. Zapadasz w trans, z którego nie sposób lub poprostu nie można cię wybudzić. Jednak to jest zależne tylko od ciebie. —
– Czekaj... – szybko uniósła się do siadu przez co wykrzywiła się w grymasie spowodowanym bólem. – Mogę nad tym zapanować?
— Nad wszystkim można zapanować. Nawet nad tym. —
Kolejny rozdział za nami.
Do zobaczenia w piątek.
CZYTASZ
Deadly Love / Five Hargreeves/ DO POPRAWY
FanfictionOd razu zaznaczę, iż tę książkę pisałam dość dawno i zawiera ona niewyobrażalną ilość błędów! Tak, zdaje sobie z tego sprawę. Naprawdę! Kiedyś wezmę się za poprawianie jej, jednakże na pewno nie stanie się to w najbliższym czasie. Rozdział z * ozc...