17. Pożałujesz Tego

167 8 10
                                    

Izabel zapukała do gabinetu Ojca. Nie czekała długo, gdy przy drzwiach ujrzała delikatnie zasępioną Grace.

– Czego chcesz numerze Dziewięć? – warknął Reginald. Białowłosa nie musiała być geniuszem, by zauwarzy że jest rozdrażniony nie na żarty.

– Moce Anabel wróciły. Była wkurzona. Boję się że może coś zrobić Piątemu.

– Numer Pięć z nią jest? – zapytał na co skinęła – Gdzie są teraz?

– Nie wiem... na jakiejś polanie w lesie. Nie znam dokładnej lokalizacji.

– Najbliższy las jest przy Bookjans Park. – włączyła się Mama. – Kilka minut drogi stąd. Reginaldzie, myślisz że tam są? – zapytała, widząc że zabiera z biurka niezbędne żeczy.

– Muszą. Inaczej Pięć jest zdany na łaskę rozchwianej emocjonalnie, chorej dziewczyny, która odzyskała moce nie umiejąc nad nimi zapanować. – skinął na Pogo. Szympans natychmiast zerwał się z miejsca, ruszając do sali szpitalnej. – One ją pochłaniają.

* Las *

Ich nosy dzieliły zaledwie milimetry. Czuli na skórze  swe oddechy. Ogrzewało ich ciepło bijące od ciała drugiej osoby. Wtedy Eight zrobiła coś czego się nie spodziewał. Zbliżyła swoją twarz do jego ust składając na nich delikatny pocałunek. Five nieświadomy że daje pochłonąć swą energię zaczął oddawać przyjemność. Przeniósł ręce na jej biodra, tym samym przysuwajać bliżej. W tym momencie odsunęła się i przysunęła do jego ucha. Pustym niemalże obcym głosem wyszeptała.

– Pożałujesz tego.

Kiedy przestała mówić uniosła kolano i kopnęła w kroczę. Five odskoczył, trzymając się za bolące miejsce.

– Powinienem to przewidzieć.

Anabel nie czekając na nic więcej podbiegła do niego, obalając na ziemię. Przetoczyli się kilka metrów. Gdy stanęli dziewczyna siadła na jego biodrach rozkrakiem, powoli podwinęła rękawy i dwoma palcami zaczęła jechać w górę jego ręki.

Five nie protestował był jak oniemiały. Poprostu leżał pod nią, czekając na kolejne ruchy. Wiedział co zamierza zrobić. Wiedział że znów straci moce, a może nawet jeszcze więcej. Ale coś nie pozwalało mu zareagować.

Gdy palce dojechały do nagiej szyi doznała przyjemnego ciepła. Oczarowana pochyliła głowę wciąż kierując się coraz wyżej. W tamtej chwili nie zdawała sobie sprawy co tak naprawdę robi. Była zwyczajnie wściekła i musiała się na kimś wyładować, a jak wiadomo złość nie jest dobrym doradcą.

Dotarwszy do twarzy zawahała się unosząc rękę. Patrzyła w jego delikatnie poblakłe zielone oczy. Nie zobaczyła w nich żalu czy bólu. Nie. Ujrzała walkę. Walkę z samym sobą. Po chwili to zniknęło i zmieniło się w determinację. Usłyszała krzyki wypadające z jego ust.

– Dawaj! Zabij mnie! Wiem że to lubisz! Skrzywdź mnie! Na co czekasz?!

Lecz te słowa rozbrzmiały wyłącznie w jej głowię.

Ułożyła dłonie po obu stronach jego twarzy. W tamtej chwili sadziła że wyświadcza mu przysługę. W końcu sam o to prosi.

Obserwowała uwydatniające się żyły na szyi. Coraz bardziej siniejacą twarz oraz usta. I oczy. Te piękne zielone oczy, które teraz traciły blask zatapiając się w największych odmętach ciemności.

– Anabel... to nie jesteś... Ty. – wydyszał. Zdawał sobie sprawę że jeśli czegoś nie zrobi odpłynie być może na zawsze.

– Skąd wiesz jaka jestem?! – ponownie odezwał się ten strasznie pusty głos.

– Znam swoją przyjaciółkę Ana...bel. Jest cudowna. Miła, radosna, troskliwa... czasami aż wkurzająca. Tylko posiada je-jedną poważną wadę. – mimo bólu uniósł koncik ust.

W brew pozorom te słowa dla Anabel znaczyły naprawdę dużo. Cała wściekłość jakby wyparowała. Czerwone tęczówki znikły zastąpione naturalnym odcieniem.

– Five?  – przerażona zabrała ręce. Nastolatek leżał. Był cały siny. Na twarzy wyszły mu żyły. Oczy miał otwarte lecz nie zielone jak zawsze, tylko ciemne niemalże czarne. W miejscach gdzie wcześniej go dotykała zostały ślady niczym przypalenia.

W tym czasie na polanę dotarła pozostała trójka. Reginald podszedł od tyłu, złapał ją w pasie delikatnie odchylając i wstrzyknął podwójną dawkę środków nasennych.

– Five?! Przepraszam ja... wybacz... – jej bezwładne ciało opadło zaraz obok tracącego przytomność chłopaka. Ostatnie co zobaczyła była Izabel próbujaca pomóc właśnie jemu.

* * *

Ta sama próżnia. Ta sama ciemność. Ten sam strach. I... Ten sam Mroczny szept do złudzenia przypominający głos Eight, którym przed godzinami mówiła do Fiva.

– To wyłącznie twoja wina. Ty go skrzywdziłaś.

– Nieprawda!

– Oj. Mylisz się. Jak najbardziej jest to prawdą. Ja nigdy nie kłamię. – choć Anabel nie widziała twarzy postaci mogłaby przysiądź że się uśmiecha.

– Nie, nie, to nieprawda. Nie chciałam tego!

– Chciałaś złotko. To twoja wina. Ty go skrzywdziłaś nie ja.

– Zamknij się! To... – już miała dokończyć, gdy coś zrozumiała. – Czekaj... Jak to nie ty? Ostatnim razem mówiłeś dokładnie to samo. Kim jesteś i skąd wiesz czego pragnę?! Powiedz mi!

W oddali zobaczyła promyk światła. Zaczął się powoli zbliżać. Z każdym metrem światło zaczęło przybierać kontur sylwetki. Płynne posunięcia zmieniły się kroki, a rozdarte końce w kończyny. W końcu stanęło przed nią.

– Widzisz złotko... Wiem o tobie wszystko... – jak dotąd rozmyta twarz przybrała rysy, które znała aż za dobrze. – ponieważ jestem tobą.

Mam nadzieję że taki rozwój wydarzeń wam się podoba. Szczerze miałam trochę inne plany na ten rozdział, ale po krótkim zastanowieniu powstało to co widzicie.

Wybaczcie jeśli będę miała małe opuźnienie, ale przeprowadzam się i mam trochę pakowania.

Nie zatrzymuje was bardziej. Widzimy się w środę.

Deadly Love / Five Hargreeves/ DO POPRAWY Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz