Epilog

164 9 10
                                    

Najlepszym, co spotkało ją podczas pobytu w Umbrella Academy było zmartwychwstanie. Wtedy jej ciało zaczęło pracować na swój własny, pokrętny sposób. Miło to jeden wielki plus. Nigdy nia miała kaca. Przykonala się o tym lata temu, gdy po zniknięcia Fiva się podłamała. Wieź zdawała się zniknąć zupełnie jakby nigdy jej nie było, a zielonookiego nie widziała nawet podczas medystacji. Klaus, najwyraźniej miał dość jej samopoczucia i wyciągnął ją na piwo. Chyba. Sama do końca nie wie. Nie pytała kto sprzedał alkohol dzieciakowi, ani jak przemycił kontrabande do Academii, ale była mu wdzięczna.

Teraz pijąc kolejnego szota dziękowała za to, że nie będzie musiała martwić się skutkami swojego dzisiejszego zachowania. Normalnie nie wlewa w siebie tyle procentów, lecz po zobaczeniu dzisiejszych wiadomości potrzebowała się znieczulić.

— Zmarł sir. Reginald Hargareves, milioner oraz założyciel Umbrella Academy. Jak podają nasze źródła przyczyną śmierci, był...

Wyłącz to Alex. — powiedziała, majac już dość tego tematu.

— Idziesz na pogrzeb? — spytał barman.

Anabel znała Alexa od osiemnastego roku życia. Byli nawet razem, lecz oboje stwierdzili, iż lepiej im było w przyjaźni niż w jednym łóżku. Jako jeden z niewielu widział o jej udziale w szkole bohaterów.

— Nie. — wydusiła natychmiast.

— A powinnaś. — rzucił, robiąc drinka mężczyźnie, który był zbyt zajęty flirtowaniem z jakąś brunetką, by skupić się na rozmowie pary obok. — Podobno nic nie zbliża rodziny tak, jak dobry pogrzeb.

— Pogrzeby nigdy nie są dobre.

— Powiedz to swoim ofiarą. — parsknął. Kobieta posłała mu ostrzegawcze spojrzenie.

Jako jej, właściwie jedyny przyjaciel wiedział również o jej zawodzie. Jeśli można tak można nazwać zabijanie ludzi dla pieniędzy. Kiedyś miała z tym problem, lecz z czasem zdała siebie sprawę, że nie bez powodu los obdarzył ją zdolnościami. Może nie, żeby uśmiercała nieznanych sobie ludzi, ale do czegoś napewno. Tymczasem postanowiła dorobić. I dorobiła, naprawdę sporo.

— Powiedział barman sypiający z każdą klientką. — sarknęła.

— Wracając do tematu. — zignorował jej słowa. — Naprawdę powinnaś pójść, Anabel. Już czas zapomnieć o przeszłości...

Zaśmiała się głośno, nie zwracając uwagi na ludzi, którzy rzucili w jej stronę zaciekawione spojrzenia.

— Śmieszne. — skwitowała. — Mam iść na pogrzeb mężczyzny, przez którego spędziłam połowę pobytu w Academii w izolatce, bo bał się przyznać, że nie potrafi kontrolować tego, co sam chciał zbadać? Po moim trupie.

Blondyn spojrzała na nią podejrzliwie. Nie mówiła mu całej prawdy.

— Dlaczego mam wrażenie, że nie o to chodzi?

— No nie tylko o to. Po naszym odejściu, Vanya napisała książkę. Spoko nic do tego nie mam, ale, kurwa, ona opisała wszystko! Wszystko, rozumiesz? Wyjawiła, co tak naprawdę się działo, jak przebiegało jej życie jako jedyniej zwykłej osoby w domu, opisała nasze kłótnie, szczenięce miłości... Cholera, ma takie kompleksy na punkcie swojej normalności, że to aż śmieszne.

Zaśmiała się gorzko, dopijając kolejnego szota. Skrzywiła się, lecz nie ze względu na jego smak.

— Wcale tak nie myślisz i ciągle kręcisz.— naciskał. — Nie chcesz tam iść, bo tamto miejsce za bardzo kojarzy się Ci się z Nim? Musisz to w końcu przyznać, Anabel. Nigdy nie pogodziłaś się z jego zniknięciem, prawda? Wciąż tęsknisz, a za razem jesteś wściekała, na Piątego, swojego ojca i siebie. — mówił łagodnie, lecz pewnie. Tylko on potrafił tak dobrze dobierać ton. — Znamy się zbyt długo, byś mogła mnie okłamać.

— Dzięki, Alex. — wyciągnęła z kieszeni dżinsów pieniądze i położyła je zaraz obok pustych kieliszków. — Ale nie potrzebuje słuchać twoich morałów.

— Masz jeszcze trochę czasu, kup czarną kiecke, wieniec i spotkaj się z rodzinką. — powiedział. — Jak nie dla starego, to że względu na stare dobre czasy.

— Pierdol się. — rzuciła, kierując się w stronę drzwi. Wiedziała, że ma rację. Powinna pójść, lecz to by było zbyt bolesne. Po raz pierwszy od naprawdę dawna czegoś się bała. To co robiła odkąd tylko weszła w dorosłość mogłoby być dla nich straszne, rzucali by w nią osadzającymi spojrzeniami,  krytycznymi opiniami, a tego by nie wytrzymała. Już jako nastolatka podłamała się emocjonalnie, a krytyka bliskich byłaby gwoździem do trumny.

— Też cię kocham! — zaśmiał się.

* * *

Godzinami błądziła uliczkami miasta, nie poszła na pogrzeb, ktury najpewniej już dobiegł końca. Gdy w końcu dotarła do domu, zrozumiała, że coś jest nie tak. W jej sypialni paliło się światło, którego na pewno nie zapalała.

Weszla na pietro najciszej jak mogła. Nie bała się, po prostu skrytobójstwo weszło jej w krew. Drzwi były otwarte, więc mogła w pełni zobaczyć włamywacza. Trzymał w dłoni jej zdjęcie, co było co najmniej dziwne. Jednak, gdy się odwrócił, zamarła.

Stał tam. Jej pierwsza miłość, stała przed nią. Wpatrywała się w te zielone oczy, ciemne włosy i mundurek, o którym chciała zapomnieć.

— F-five? — wyjąkała, pokonując dzielącą ich odległość. Stanęła przed nastolatkiem i niepewnie wyciągnęła dłoń w jego kierunku. Opuszek palca zetknął się z ciepłym policzkem, a w oczach pojawiły się łzy. — Ty żyjesz...

— Tak, ale już niedługo, Bel. — wydusił. — Musisz nam pomóc. Zostało osiem dni...

_________

No i koniec! Dziękuję wszystkim za uwagę oraz cały poświęcony czas. Dziękuję za wszystkie oceny i komentarze.

Do następnego!

Deadly Love / Five Hargreeves/ DO POPRAWY Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz