Rozdział 17

726 75 34
                                    

Wziąłem głęboki oddech i popatrzyłem na lampę stojąca w rogu pokoju. Za oknem widziałem powoli zachodzące słońce, a jego promienie przebijały się przez ciemne obłoki. Deszcz uderzał o parapet, co powodowało dość spory hałas.

- Nie słyszałem. Powtórzysz? - Zapytałem pokazując wzrokiem na parapet za oknem.

- Co się stało? Czemu wcześniej nie mówiłeś, że słabo się czujesz? - Powtórzył trochę głośniej.

- To było takie nagłe..

- Okej. Jak chcesz być sam to ja mogę wyjść. - Powiedział. - Zaraz i tak najprawdopodobniej wygonią mnie stąd.

- Wiesz kiedy mnie wypiszą?

-Możliwe, że zostaniesz trochę dłużej niż ostatnim razem. W końcu trafiłeś tu drugi raz w tym tygodniu. Jak chcesz zapytam się.

- Dzięki. - Uśmiechnąłem się do niego, a ten wstanął i ruszył w kierunku drzwi.
Chwilę później wszedł spowrotem do sali.

- Powinieneś dostać wypis w sobotę.

- Ale dziś jest poniedziałek.

- Trochę tu posiedzisz. Ale to nie tak źle, niecały tydzień tu wytrzymasz. Będę się już zbierał.

- Okej, do zobaczenia. - Powiedziałem machając mu na pożegnanie kiedy wychodził.

Poczułem smutek i jednocześnie  strach. A najgorsze jest to, że nie strach przed samotnością, a wręcz przeciwnie. Wyciągnąłem szybko rękę po mój telefon i wysłałem parę krótkich sms-ów do Nicka.

George
Czuję się źle.

George
Proszę pomóż mi.

George
To ciągle się powtarza.

Nie dostałem zwrotnej wiadomości, a wszystkie zostawały na odczytaniu.

- Twój przyjaciel.. Chyba coś zostawił. - Powiedział mi dobrze znany głos, a gdy odwróciłem wzrok zobaczyłem chłopaka w masce z telefonem Nicka w ręku.

- To jest nienormalne. Ciebie tu nie ma. Jesteś tylko wytworem mojej wyobraźni. - Zacząłem cicho powtarzać te słowa w kółko.

- Skończyłeś? - Zapytał podchodząc krok do przodu.

- Próbuje uświadomić sobie, ale to jest chore. Ty.. Ty nie istniejesz. Wtedy nic mi się nie stało i-i..

- Coś chyba masz w kieszeni.

Włożyłem powoli rękę do kieszeni, a drugą trzymałem w ciągłym napięciu. Złapałem mały papierek i wyjąłem go.

- Ale to nic nie oznacza.. - Powiedziałem próbując rozszyfrować coś z napisu.

- Jeszcze może tego nie widzisz.

- Nie. Po prostu tu nie ma nic do widzenia. Po prostu papierek z randomoey i literami i cyframi. To nawet nie litery. Zwykłe, randomowe znaki.

- I próbujesz mi teraz wmówić, że wcale nie będziesz tego próbować rozszyfrować?

- Czy ja coś takiego powiedziałem?

- Czyli jednak wiesz, że istnieję, żyje i jestem tu i teraz. Po prostu nie chcesz tego przed sobą przyznać. Wolisz się oszukiwać?

Poczułem zmęczenie, a oczy mimowolnie w końcui się zamknęły.

Wstałem powoli i odsłoniłem jedną z starych rolet. Przyzwyczaiłem się, że gdy robiłem to w domu musiałem mocniej ją szarpnąć, żeby odsłoniła okno. Ta widocznie była za stara na takie gwałtowne ruchy i z hukiem spadła na podłogę.

- Ups. - Powiedziałem cicho, kopiąc ja w kąt pokoju. - Już widocznie się nie nada.

Wyjrzałem za okno i zobaczyłem ciemne niebo oświetlone milionem gwiazd.

Wyszedłem na zewnątrz, zamykając cicho drzwi budynku na wypadek gdybym miał kogoś obudzić.

Idąc dłuższy czas usłyszałem ciche odgłosy. Idąc w ich stronę zobaczyłem jak siedzą na dużej kłodzie, przypominającą ławkę, nad niezbyt stromym pagórkiem. Przystanąłem przy jednym z drzew w takiej odległości, bym mógł słyszeć co mówią.

- Ej ej, Dream to nie twoja wina. Ale pamiętaj co by się nie działo zawsze będę cię wspierał.

- Dzięki Sap. Nawet nie wiesz jak bardzo mi pomagasz. Sam już nie wiem do czego to prowadzi.

- Zgubiłeś się? - Zapytał chłopak w ciemnej czapce, którą co chwilę poprawiał.

- Co ty tu robisz? - Zapytałem lekko wystraszony. Myślałem, że wszyscy inni śpią o tej godzinie.

- Lepsze pytanie, co ty tu robisz? Ładnie to tak podsłuchiwać?

- Sorki, ja właśnie szedłem tędy i jakoś tak wyszło..

- Chodź. - Powiedział uśmiechnięty chłopak ciągnąć mnie za rękę. Zanim dwójka przyjaciół zniknęła mi z pola widzenia, kątem oka widziałem jak się rozglądali. Czyli nas słyszeli.

- Gdzie idziemy? - Zapytałem nadal idąc szybkim tempem.

- No zobaczysz. Zaraz wschód słońca! O jak ja kocham wschody. Ale zachody są jeszcze piękniejsze. Codziennie specjalnie wstaje, żeby móc oglądać stąd piękny wschód. To tak cudowne miejsce! - Zachwycał się chłopak, a chwilę później staliśmy w wielobarwnej łące, gdzie trawa sięgała mi do kolan. Pociągnął mnie jeszcze dalej, aż nie dobiegliśmy do wielkiego jeziora otoczonego kwiatami i różne krzaki. Nad jeziorem rozciągała się nie za długa kładka. Na niej natomiast spory koc, lekko zabrudzony od błota i kurzu. Widocznie dawno nikt go stąd nie ruszał.

- Ładnie nie sądzisz?

- Tak, tu jest przepięknie.

- To może zanim wzejdzie słońce usiądziemy i opowiesz mi o tym co ostatnio opowiadał Sapnap?

-QUACKITY!!

- No co? Tylko zapytałem.. Możemy też pogadać oo.. O.. O na przykład o okolicy. Wiedziałeś, że w tym jeziorze są kaczki?
Dawno ich tu nie widziałem.

- Interesujące..

- Co nie? Albo niedaleko jest jeszcze parę innych wiosek, i takie tam.

- Serio?

- No pewnie!

- Pójdziemy tam?

- Na razie sobie zapomnij. Ja już się tam nie wybieram, znajdź sobie innego towarzysza.

- Nie widzę problemu.

- A wiedziałeś, że w okolicy jest jeszcze sporo pięknych miejsc jak te? Musisz wszystko zobaczyć!

....................….........................................

Rozdział 17
794 słowa

Okulary z białymi oprawkami |DNF|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz