Rozdział XXI

179 9 3
                                    

Kiedy przechodziliśmy przez korytarz oprócz naszych kroków było słychać tylko kąpanie wody.

— Słyszycie? — szepnął Ron.

Gdzieś z daleka dochodziło jakby pobrzękiwanie.

— Myślisz, że to duch?

— Nie wiem... mnie to przypomina skrzydła...

Kiedy doszliśmy do końca korytarza zobaczyliśmy jasno oświetloną komnatę z wysokim sklepieniem. Latało w niej pełno małych ptaszków wirujących w powietrzu, a po drugiej stronie były drewniane drzwi.

— Myślisz, że rzucą się na nas, jak będziemy szli przez komnatę? — zapytał Ron.

— Chyba tak — odpowiedział Harry. — Nie wyglądają zbyt groźnie, ale jeżeli rzucą się całą chmarą... No, ale nie mamy wyboru... Biegnę.

Zasłonił twarz rękami i pobiegł przez komnatę. Nic się nie stało, a drzwi były zamknięte. Podbiegliśmy do Harry'ego i napieraliśmy na nie, ale nie otworzyły się nawet wtedy, kiedy Hermiona użyła Alohomorę.

— No i co teraz? — zapytał Ron.

— Te ptaki... przecież nie mogą być tutaj dla dekoracji — powiedziała Hermiona.

— To nie ptaki! — krzyknął nagle Harry. — To są klucze... popatrzcie uważnie. To znaczy, że...

Przyjrzałam się uważnie kluczom i przyznałam Harry'emu rację. Jaka ja jestem głupia.

— Tak! Popatrzcie! Miotły! Musimy złapać właściwy klucz!

— Ale tu są setki kluczy!

— I tak mamy szczęście, że tylko coś takiego — powiedziałam, a reszta spojrzała na mnie oburzona. — Od czegoś takiego nie zginiemy, jedynie się zmęczymy.

Przyjrzałam się dziurce od klucza.

— Klucz najprawdopodobniej jest duży, staroświecki i srebrny, podobnie jak klamka.

Chwyciliśmy po miotle i wystartowaliśmy. Wymachiwaliśmy rękami, nagle zakręcaliśmy, ale klucze szybko przed nami umykały.

— To ten! — zawołał Harry. — Ten wielki... tam... nie, tam... z jasnoniebieskimi skrzydłami... z jednej strony pióra są powykrzywiane.

Ron pomknął w kierunku klucza i uderzył w sufit, przez co prawie spadł z miotły.

— Musimy go okrążyć! — zawołał brunet. — Ron, ty od góry... Hermiono, trzymaj się niżej i nie pozwalaj mu zlecieć... Ashley, ty podleć z prawej, z tyłu... a ja spróbuję go złapać. Dobra, TERAZ!

Ron zanurkował, Hermiona wystrzeliła w górę, ja śmignęłam w lewo tuż za nimi prawie spadając z miotły, a Harry poszybował prosto na klucz. Złapał go w powietrzu, bo klucz nie miał gdzie uciec. Nasze radosne okrzyki wypełniły komnatę.

Wylądowaliśmy, a Harry wepchnął klucz do dziurki.

— Gotowi? — zapytał z ręką na klamce.

Kiwnęliśmy głowami i Harry otworzył drzwi.

Następna komnata była bardzo ciemna. Kiedy weszliśmy do środka zapłonęło światło, a naszym oczom ukazał się zdumiewający widok.

Byliśmy na skraju wielkiej szachownicy, za czarnymi figurami, a naprzeciw nas stały takie same, ale białe figury.

— A co teraz zrobimy? — szepnął Harry.

— To przecież jasne, nie? — odpowiedział Ron . — Musimy zagrać i wygrać drogę przez pokój.

Za białymi widniały kolejne drzwi.

— Ale jak? — zapytałam. Zaczynało już mnie to wszystko wkurzać. Mieliśmy jedynie jedenaście lat, w tamtej chwili powinniśmy spać, a naszymi największymi zmartwieniami powinny być wyniki egzaminów. Tymczasem chodziliśmy od drzwi do drzwi, co chwilę ocierając się o śmierć.

— Chyba będziemy musieli sami łazić po szachownicy — powiedział Ron.

Podszedł do czarnego skoczka i wyciągnął rękę, chcąc go dotknąć. Koń i jeździec od razu się ożywili. Koń zaczął grzebać kopytami, a jeździec zwrócił ku Ronowi głowę.

— Czy mamy... ee... przyłączyć się do was, żeby przejść na drugą stronę?

Rycerz skinął głową, a Ron się do nas odwrócił.

— Zaraz, niech pomyślę... Wydaje mi się, że musimy zastąpić cztery czarne figury...

Harry, Hermiona i ja staliśmy czekając, aż Ron się namyśli. W końcu oznajmił:

— Słuchajcie, nie obraźcie się, ale nie jesteście najlepsi w szachach...

— Dobra, nie obrażamy się — przerwał mu Harry. — Po prostu powiedz nam, co mamy robić.

— No więc tak... Harry, zajmij miejsce tego gońca, Ashley, idź na miejsce skoczka, a ty, Hermiono, stań na miejscu tej wieży.

— A ty?

— Ja będę drugim skoczkiem.

Figury chyba to usłyszały, bo wieża, skoczki i goniec zeszły z szachownicy, kiedy Ron skończył mówić.

— Białe chyba zawsze zaczynają, nie? — spytałam, stojąc na wyznaczonym miejscu.

— Tak... zobaczcie...

Ron pewnie kierował czarnymi figurami, a te posłusznie wykonywały jego rozkazy. Mimo że straciliśmy wiele figur, a Weasley był coraz bardziej przerażony, uważałam go za geniusza. No, w tej dziedzinie.

— Musiałem na to pozwolić — powiedział, kiedy straciliśmy kolejną figurę. — Hermiono, teraz możesz zbić tego gońca. No, bierz go.

Białe figury były dla nas bezlitosne. Pod ścianą piętrzył się stos czarnych figur. Dwukrotnie w ostatniej chwili Ron dostrzegł, że któreś z nas jest zagrożone. On sam miotał się po szachownicy, zbijając prawie tyle samo figur, co my straciliśmy. Chyba go nie doceniałam.

— Już jesteśmy blisko — mruknął nagle. —Zaraz, niech pomyślę...

— Musisz dać mnie zbić — powiedziałam. Szachy to dla mnie czarna magia, ale kiedy tak stałam i się skupiłam zdołałam to dostrzec.

— NIE! — krzyknęli Harry i Hermiona, a Ron tylko patrzył na mnie smutnym wzrokiem. Też to dostrzegł.

— To są szachy. Trzeba ponosić ofiary — powiedziałam. Nie chciałam być jakaś ofiarna, czy coś, ale byłam zmęczona. Zdałam sobie sprawę, że nie dałabym rady wypełniać kolejnych zadań. Lepiej, żebym już teraz odpadła. Wiedziałam, że nie umrę. Po prostu to wiedziałam, tak jak Ron wiedział to, że nie ma innej opcji.

— Ash ma rację — odezwał się. — Królowa zbije Ashley, a ty, Harry, będziesz mógł zamatować ich króla!

— Ale...

— Chcesz powstrzymać Snape'a czy nie?

— Ron...

— Nie ma innej opcji. Jeżeli się nie pospieszysz, on może wykraść Kamień! Gotowa? — zapytał mnie rudzielec. — Pójdź tam.

— Jak wygracie, nie marudźcie, tylko...

Weszłam na wyznaczone pole, a królowa uderzyła mnie w głowę kamienną ręką i upadłam nieprzytomna. Jak widać, bolało.

Herbaciane Róże || siostra Malfoya • George WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz