Rozdział XXII

125 5 8
                                    

Kurna. Tak, to była moja pierwsza myśl, kiedy się obudziłam. Spróbowałam otworzyć oczy, ale oślepiały mnie promienie słońca. Zaraz... przecież w sali z szachownicą nie ma okien, ani tym bardziej słońca... Ocieniając dłonią oczy, delikatnie uchyliłam powieki. Chwilę później nie było to potrzebne, bo pani Pomfrey zasłoniła okno.

— Nie! Dopiero się obudziła — powtarzała w stronę drzwi.

— Ale proszę... — to Ron i Hermiona kłócili się o coś z pielęgniarką.

— Niech wam będzie, ale tylko chwila!

Moi przyjaciele z uśmiechami weszli do sali.

— Ile spałam? — spytałam ich.

— Och, tylko kilka godzin — odpowiedziała mi Hermiona. Odetchnęłam z ulgą.

— Co się działo? Harry żyje? Wy żyjecie? Ja żyję? Jesteśmy w tym rzekomym niebie? RONALDZIE WEASLEY, CZY TY MUSISZ NAWET W NIEBIE MIEĆ ŹLE ZAWIĄZANY KRAWAT?!

— Wyluzuj, bo zaraz zaczniesz przypominać moją matkę — powiedział Ron.

— W takim razie musi być wspaniałą kobietą. Powiecie mi, co się stało?

Przyjaciele opowiedzieli mi, jak próbowali mnie obudzić, jak biegli do sowiarni, ale po drodze spotkali Dumbledore'a.

— ... teraz tam leży, jeszcze się nie obudził, ale pani Pomfrey mówi, że trzeba dać mu czasu.

Kiedy przyjaciele skończyli opowiadać, poczułam ulgę, że wszyscy nadal żyjemy.

— Mogę iść? — spytałam pani Pomfrey.

— Co ty sobie wyobrażasz, przed chwilą się obudziłaś?

— W takim razie kiedy będę mogła wyjść?

— Zobaczymy.

~

Pani Pomfrey wypuściła mnie po kilku godzinach, kiedy upewniła się, że wszystko ze mną dobrze, już popołudniu. Szlajałam się gdzieś z Hermioną i Ronem, kiedy Hermiona powiedziała:

— Ron, zajrzysz może do Hagrida i powiesz mu, że Ashley się obudziła?

— Okej, chodźcie.

— Ty sam masz iść — rzekła Hermiona.

— Co, ale dlaczego? — spytał skonfundowany Ron.

— Och, po prostu idź.

Ron odszedł, a Hermiona po chwili zwróciła się do mnie:

— Hej, a ty... mmm... miałaś już pierwszą miesiączkę?

— Co? Nie, jeszcze nie — prawdę mówiąc nie spodziewałam się takiego pytania.

— W takim razie radzę ci coś o tym poczytać i się przygotować — rzekła Hermiona. — No wiesz, żeby cię nie zaskoczyła. Tak jak mnie.

— Oj, współczuję ci — rzekłam, patrząc na nią ze współczuciem. — Już wszystko okej? Potrzebujesz czegoś?

— Nie, ale dzięki za troskę — powiedziała się Hermiona.

~

W końcu i Harry się obudził po trzech dniach. Jednak, kiedy z Ronem i Hermioną poszliśmy go odwiedzić, spotkała nas przeszkoda w postaci naszej nadopiekuńczej pielęgniarki. Pani Pomfrey jest wspaniałą kobietą, jednak zasadniczą.

- Tylko pięć minut - słyszałam, jak błagał Harry.

- Wykluczone.

- Wpuściła pani profesora Dumbledore'a...

- Dumbledore u niego był? - spytałam zaciekawiona.

- Jak widać - odpowiedziała mi Hermiona.

- Odpoczywam, leżę spokojnie, naprawdę. Och, pani Pomfrey, proszę... - Harry, jak przystało na prawdziwego Gryfona nie poddawał się.

- No dobrze. Ale tylko pięć minut.

Pozwoliła nam wejść.

- Harry! - miałam ochotę go wyściskać, ale w końcu się powstrzymałam, bo nie chciałam trafić na czarną listę Dumbledore'a za uduszenie jego ulubionego ucznia (jestem pewna, że Hermiona miała podobny problem).

- Och, Harry, już myśleliśmy, że... Dumbledore tak się niepokoił... - zaczęła Hermiona.

- Cała szkoła o niczym innym  nie mówi - rzekł Ron. - Co się naprawdę stało?

- No wiesz ty co, Ronaldzie?! - zaczęłam. - Twój przyjaciel przez trzy dni był nieprzytomny, a ty się nawet nie zapytasz jak on się czuje?! - wydaje mi się, że chyba za bardzo się unoszę.

- Wszystko dobrze, Ash, ale miło, że pytasz - powiedział Harry, trochę rozbawiony moim wybuchem.

- Ale powiesz co się działo? - kontynuował Ron.

Harry opowiedział nam więc, co się stało. Kiedy tak to opowiadał czasami wydawało mi się, że mówi o jakiejś książce, którą niedawno przeczytał, tak powalona była ta historia. Nie mogłam uwierzyć, że to Quirell był tym złym. Kiedy Harry powiedział, że pod jego turbanem był Voldemort, Hermiona zapiszczała, a ja spadłam z krzesła.

- Więc Kamień przepadł na zawsze? - powiedział w końcu Ron. - I Flamel po prostu umrze?

- Ja też się zmartwiłem, ale Dumbledore uważa, że... zaraz, jak to było... "dla należycie uporządkowanego umysłu śmierć jest tylko początkiem nowej wielkiej przygody".

- Zawsze mówiłem, że on jest trochę stuknięty - powiedział Ron, wstrząśnięty.

- Zamknij się, Ronaldzie - rzekłam. - To bardzo inteligentne.

- A co było z wami? - zapytał Harry.

- Ja i Ron wróciliśmy bez przeszkód - odpowiedziała Hermiona. - Próbowaliśmy ocucić Ashley, ale nic to nie dało, więc zostawiliśmy ją w sali...

- No wiesz ty co?

- ...i pobiegliśmy do sowiarni, ale spotkaliśmy Dumbledore'a w sali wejściowej... już wiedział... bo powiedział tylko: "Harry już tam jest, tak?" i popędził na trzecie piętro.

- Myślisz, że on chciał, żebyś to zrobił? - zapytał Ron. - Przecież przysłał ci tę pelerynę-niewidkę i w ogóle.

- No wiecie - wybuchnęła Hermiona - jeśli tak było... to znaczy... to okropne... mogłeś zginąć.

- Nie, to nie tak - powiedział Harry z namysłem. - To dziwny facet, ten Dumbledore. Myślę, że chciał mi dać szansę. Chyba wiedział, co się tutaj dzieje. Wiedział, co zamierzamy zrobić i zamiast nas powstrzymać, pomagał nam, żebyśmy potrafili tego dokonać. Uczył nas. To nie był przypadek, że pozwolił mi odkryć, jak działa to lustro. Jakby uważał, że mam prawo zmierzyć się z Voldemortem, jeśli tylko zdołam...

- Taak, Dumbledore to stuknięty facet, zgadza się - stwierdził Ron takim tonem, jakby chciał spytać "a nie mówiłem?". - Słuchaj, Harry, musisz do jutra wyzdrowieć. No wiesz, jest zakończenie roku. Ślizgoni wygrali wygrali, to jasne... nie zagrałeś w ostatnim meczu quidditcha i Krukoni nas rozgromili... ale żarcie będzie ekstra.

W tym momencie wpadła pani Pomfrey.

- Siedzicie tu już od piętnastu minut, a teraz WYNOCHA - oświadczyła stanowczo.

Herbaciane Róże || siostra Malfoya • George WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz