Rozdział XXIV

101 5 3
                                    

Leżałam na trawie, a letnie słońce prażyło moją twarz. Miałam zamknięte oczy i jedną ręką leniwie głaskałam Nao. Był początek lipca, co oznaczało, że miałam przed sobą prawie dwa miesiące wakacji. 

Prawdę mówiąc nie potrafiłam stwierdzić, czy się z tego cieszę, czy nie. Z jednej strony przez cały ten czas nie będę miała okazji spotkać się z przyjaciółmi (co zawdzięczam mojemu WSPANIAŁEMU ojcowi, który zrobił mi awanturę po powrocie z Hogwartu), ale z drugiej strony mogłam po prostu odpocząć. Może to zabrzmiało nieco chamsko, ale nie miałam na myśli, że nie chcę się z nimi spotkać i mnie męczą. Po prostu w pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że w Hogwarcie nie byłam sobą. Odwalałam dziwne akcje, które napełniają mnie wstydem, kiedy o nich pomyślę. Dopiero w takich chwilach jak ta - leżenie na trawie nad zapomnianym jeziorem w otoczeniu roślin i towarzystwie kota - sprawiały, że czułam się sobą. Kiedy włóczyłam się po szkole z Harry'ym, Ronem, Hermioną i Arianą czasami zapominałam, że jestem Puchonką, a nie Gryfonką jak większość z nich.

- Ale jesteś dziwna - głos mojego brata wyrwał mnie z rozmyślań. - Wszędzie zachowujesz się inaczej. Nie wiem czego się spodziewać; czy zaczniesz obrzucać mnie wyzwiskami jakbyś zapomniała, że jesteśmy rodzeństwem, czy nazwiesz mnie Dracze i zaczniesz gadać o roślinach, oraz żartować tak, jakby nic się zmieniło.

- O co ci chodzi? - zapytałam, ale rozumiałam o co mu chodzi.

- Tęsknię za tobą - rzekł siadając na trawie obok mnie, jak zwykł robić przed Hogwartem.

- A co ty taki wylewny? - spytałam nieco zdziwiona i zaniepokojona jego otwartością. Nie wiedziałam czy ze mnie nie żartuje.

Draco bez słowa wzruszył ramionami. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, którą w końcu przerwałam:

- Która godzina? 

Dracze zrobił wielkie oczy i nie odpowiedział od razu.

- Coś koło siedemnastej - odpowiedział słabym głosem, a ja zrozumiałam co go tak przestraszyło. 

O szesnastej trzydzieści mieli nas odwiedzić jacyś bogaci ludzie z ministerstwa. Ojciec dał nam wybór - albo razem z nim i mamą usiądziemy z nimi przy stole i będziemy słuchać tych nieinteresujących rozmów na temat spraw ministerstwa, bez opcji odejścia od stołu (podobno byłoby to niekulturalne), albo do końca ich wizyty będziemy siedzieć w pokojach (ewentualnie po prostu na piętrze) i im nie przeszkadzać. Oczywiście obydwoje wybraliśmy drugą opcję; mieliśmy drugą łazienkę i kuchnię na piętrze, czyli w pobliżu swoich pokojów, więc nasze ludzkie potrzeby byłyby spełnione (jadalnia i salon są na parterze, więc nikomu byśmy nie przeszkadzali), ale teraz mieliśmy poważny problem.

- Nie moglibyśmy po prostu wejść do domu, przywitać się i pójść na górę? - spytałam, wątpiąc w powodzenie takiej akcji.  Draco zmierzył wzrokiem nasze niezbyt eleganckie stroje i spojrzał na mnie z powątpiewaniem. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale ja mu przerwałam:

- Zapomnij, już nic nie mów.

- Przysięgam, że coś wymyślę - rzekł mój bliźniak i zaczął zamyślony chodzić po trawie. 

Trwało to niemiłosiernie długo i już zaczynałam wątpić w umiejętności Draco, kiedy krzyknął:

- Wiem! 

Kiedy wytłumaczył mi swój plan nie byłam nawet w stanie powiedzieć "CO?!". Gość ewidentnie prosił się o opieprz od ojca, łzy matki i bukiety jasnych, delikatnych kwiatów. W milczeniu patrzyłam na niego zszokowana.

- No nie patrz już tak. Wiem, że jest trochę ryzykowne, ale... - nie dałam mu dokończyć.

- TROCHĘ?! Wiesz co? Zgadzam się, ale ty idziesz pierwszy. Jeżeli się nie powiedzie (co jest prawie pewne) zadbam, żebyś miał to wygrawerowane na grobie - rzekłam, podnosząc się z trawy.

Wzięłam Nao na ręce i ruszyłam z Dracze w kierunku domu. Starałam się być dobrej myśli, ale wydawało mi się to absurdalne. W końcu doszliśmy (czyt. przedarliśmy się przez krzaki) od tyłu na naszą posesję. Tak jak Draco przewidywał okno do mojego pokoju było otwarte na oścież, a stara i bardzo wysoka drewniana drabina wciąż leżała przy żywopłocie. Wspólnie ją podnieśliśmy (co nie było takie trudne, bo była zadziwiająco lekka) i spróbowaliśmy ją przekręcić i przystawić do okna (co już było takie trudne).

- Nie masz przy sobie różdżki, nie? - zapytałam brata.

- Nie - odrzekł. 

- Ej, po co nam mugolska drabina? - spytał po chwili

- A bo ja wiem? Pewnie była kiedyś potrzebna, więc ją wyczarowali, zostawili tutaj i potem zapomnieli. Przecież nie wychodzą ZA dom.

Usłyszałam obok siebie trzask i odwróciłam się w tamtą stronę, a uśmiech wpełzł mi na twarz. Najwyraźniej podczas naszych wysiłków Nao znalazł jakiś sposób, żeby wejść do domu i  wykazał się inteligencją, przynosząc nam nasze różdżki w pysku. Wzięłam swoją i mu podziękowałam, a Draco poszedł w moje ślady i również uprzejmie podziękował, dodatkowo kłaniając głowę. Wiedziałam, że muszę utrwalić sobie ten obraz w głowie.

Za pomocą zaklęcia Wingardium Leviosa z paroma potyczkami w końcu udało nam się przystawić drabinę do okna nie robiąc tym hałasu. Przybiliśmy piątkę, ale to był dopiero początek naszego zadania. Teraz nadszedł ten etap, którym się przeraziłam, czyli jak się domyślacie - mamy się wspiąć po tej drabinie. Możecie się zastanawiać w czym jest problem. Otóż w tym, że jak już wspominałam drabina jest stara i wielka i jeżeli nie załamie się pod którymś z nas, to ja jestem Weasleyem.

- Popaprańcy przodem - rzekłam do Draco z uśmiechem, a on ostrożnie zaczął się wspinać. Trwało to długo, ale w moim przypadku będzie dłużej. Kiedy był w mniej więcej połowie usłyszałam trzask i belka, na której miał jedną nogę się złamała. Na szczęście był już drugą stopą na wyższym szczeblu, więc nic mu się nie stało, ale moje serce i tak przyspieszyło i wiedziałam, że to Dracona też. 

W końcu już doszedł i wdrapał się do mojego pokoju. Wydawało mi się, że usłyszałam jego syk i przypomniałam sobie, że mam na parapecie jego ULUBIONEGO kaktusa. Trzęsąc się podeszłam do drabiny i zaczęłam się wspinać. Szło mi to bardzo mozolnie, a w mojej głowie pojawiało się pełno czarnych scenariuszy. Kiedy byłam w około dwóch trzecich olśniło mnie i poczułam się jak skończona idiotka. Zgredek. Przecież już na samym początku mogliśmy go wezwać i poprosić, żeby nas deportował na piętro. Żeby sobie udowodnić, że nie jestem taka głupia wmawiałam sobie, że przecież Zgredek służył rodzicom i tym ludziom w tamtym czasie, więc nie mógł tak po prostu zniknąć. Zajęta tymi rozmyślaniami nie zauważyłam, kiedy w końcu dotarłam do pokoju.

Dracze tam nadal czekał (i ssał palec, w który się ukuł hehe), bo przedtem ustaliliśmy, że musimy jeszcze strącić za pomocą czarów drabinę, ale ja wpadłam na pewien pomysł. Mój brat poszedł do siebie, a ja starałam się naprawić i w miarę odnowić drabinę, żeby można było po niej chodzić. Postanowiłam, że zostanie tutaj, żebym mogła się w spokoju wymykać z domu unikając pytań mamy i pogardliwych spojrzeń ojca. Mogłam się teraz wymykać kiedy chciałam i być sama ze sobą kiedy chciałam i gdzie chciałam. 

To lato zapowiadało się lepiej niż myślałam.

Herbaciane Róże || siostra Malfoya • George WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz