Rozdział III

1K 25 15
                                    

Wyskoczyliśmy na wąski, ciemny peron. Wieczór był zimny. Nad naszymi głowami pojawiła się chybocząca lampa i usłyszeliśmy głos:

— Pirszoroczni! Pirszoroczni tutaj! No jak, Harry, w porządku?

Nad głowami wystawała włochata twarz Hagrida, którego już widziałam przez okno sklepu madame Malkin.

— No, dalej, za mną... są jeszcze jacyś pirszoroczni? Patrzyć pod nogi! Pirszoroczni za mną!

Potykając się, ruszyliśmy za Hagridem po czymś, co chyba było wąską ścieżką. Po obu stronach było bardzo ciemno. Nikt nic nie mówił. Neville, chłopiec, który zgubił ropuchę, parę razy kichnął.

— Zaraz zobaczycie Hogwart! — krzyknął Hagrid przez ramię. — Zaraz za tym zakrętem.

Rozległo się głośne: „Ooooooch!"

Wąska ścieżka wyprowadziła nas na skraj wielkiego, czarnego jeziora. Po drugiej stronie, osadzony na wysokiej górze, z rozjarzonymi oknami na tle gwieździstego nieba, wznosił się ogromny zamek z wieloma basztami i wieżyczkami. Był przepiękny!!!

— Po czterech do łodzi, ani jednego więcej! — zawołał Hagrid, wskazując flotyllę łódeczek przy brzegu.

Wylądowałam w łódeczce z jakąś blondynką z falowanymi włosami i brązowymi oczami, swoim bratem i Goylem. Bałam się, że przez niego utoniemy.

— Wszyscy siedzą? — krzyknął Hagrid ze swojej łódki. — No to... NAPRZÓD!

I cała flotylla łódek natychmiast pomknęła przez jezioro. Wszyscy gapili się na wielki zamek.

— Głowy w dół! — ryknął Hagrid, kiedy pierwsza łódź dotarła do skalnej ściany.

Pochyliliśmy głowy, a łódki pod bluszczem, który zasłaniał szeroki otwór w skale. Teraz popłynęliśmy ciemnym tunelem, aż dotarliśmy do podziemnej przystani, gdzie wyszliśmy z łódek.

— Hej, ty tam! Czy to twoja ropucha? — zapytał Hagrid, kiedy sprawdzał łodzie, z których wysiedliśmy.

— Teodora! — krzyknął uradowany Neville, wyciągając ręce.

Potem ruszyliśmy w górę wydrążonym w skale korytarzem, idąc za lampą Hagrida, aż w końcu wyszliśmy na gładką, wilgotną trawę w cieniu zamku.

Wspięliśmy się po kamiennych stopniach i stłoczyliśmy wokół olbrzymiej dębowej bramy.

— Wszyscy są? Ty tam, masz swoją ropuchę?

Hagrid uniósł swoją wielką pięść i trzykrotnie uderzył nią w bramę zamku.

Brama natychmiast się otworzyła. Stała w niej wysoka, czarnowłosa czarownica w szmaragdowozielonej szacie. Miała srogą twarz i wyglądała na osobę, obok której nie można przejść obojętnie.

— Pirszoroczni, pani profesor McGonagall — oznajmił Hagrid.

— Dziękuję ci, Hagridzie. Sama ich stąd zabiorę.

Otworzyła szerzej drzwi. Sala wejściowa była tak wielka, że zmieściłby się w niej cały dom jednorodzinny. Płonące pochodnie oświetlały kamienne ściany, sklepienie ginęło w mroku, a wspaniałe marmurowe schody wiodły na piętro.

Ruszyliśmy za profesor McGonagall po kamiennej posadzce. Zza drzwi po prawej stronie dochodził ożywiony gwar i pomyślałam, że chyba wszyscy już tam siedzieli, ale profesor McGonagall zaprowadziła nas do pustej komnaty z drugiej strony.

— Witajcie w zamku Hogwart — powiedziała — bankiet rozpoczynający nowy rok wkrótce się zacznie, ale zanim zajmiecie swoje miejsca w Wielkiej Sali, zostaniecie przydzieleni do domów. Ceremonia przydziału jest bardzo ważna, ponieważ podczas całego pobytu w Hogwarcie wasz dom będzie czymś w rodzaju rodziny. Będziecie mieć zajęcia razem z innymi mieszkańcami waszego domu, będziecie spać z nimi w dormitorium i spędzać razem czas wolny w pokoju wspólnym.

Herbaciane Róże || siostra Malfoya • George WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz