III

204 29 10
                                    

Dzień 151

Dni mijają, każdy jest podobny do poprzedniego, a ja nadal mam mętlik w głowie z powodu Colby'ego, który co noc wyciąga mnie na długie spacery. Gdy jestem z nim sam na sam, czuje jakby był kimś w rodzaju bratniej duszy, jeśli mogę go tak w ogóle nazwać w sytuacji w jakiej wszyscy się znajdujemy.

Nie wiem czy kiedykolwiek zrozumiesz to, drogi czytelniku, ale przebywając w towarzystwie Colby'ego nabieram nadziei, której nie czułem odkąd trafiłem tutaj z zanikiem pamięci. Nikt nie dał mi tyle otuchy, nawet Alby, czy Minho.

Nasze nocne spacery bardzo mi się podobają, jest to dla mnie miła odskocznia od codzienności, od rutyny jaką każdy żyje od świtu do późnego wieczora.

Czuję, że nawet teraz, gdy piszę o Colbym i wspominam jego delikatne pocałunki, rumienie się, a to chyba zły znak.
Wydaję mi się, że nikt nie wie o naszych nocnych przechadzkach wzdłuż muru labiryntu. Ale to dobrze, nie chce by ktokolwiek nas przyłapał. Nie odczuwam wstydu, ale nie chcę też narażać Colby'ego. Z każdym dniem staje mi się bliższy, jest moim przyjacielem, a zarazem kimś więcej. Rozumiemy się bez słów, a czas z nim spędzony jest najlepszym co spotkało mnie w Strefie.

Thomas oniemiały wpatrywał się w zapisaną kartkę papieru. Wzmianki o Colbym pojawiały się coraz częściej. Nawet styl pisania Newta uległ zmianie odkąd zaczął wplatać do dziennika informacje o tajemniczym chłopaku, którego Thomas nigdy nie widział na oczy.

Newt w tamtym czasie był bardziej szczęśliwy niż na początku swoich zapisków. Z nabazgranych słów na papierze, wybrzmiewała nikła radość i fascynacja Colbym.

Thomas zagryzł wargę od środka wpatrując się w zeszyt. Miał przed sobą Newta, prawdziwego od samego początku. Jednak czytając jego prywatne zapiski, nie czuł, że ma do czynienia z tą samą osobą, którą poznał swojego pierwszego dnia w Strefie. Tak jakby zapisane słowa, nie należały do Newta, a do innej, obcej mu całkiem osoby.

Sama myśl o Colbym, który zdawał się być tak bardzo blisko jego zmarłego przyjaciela, przyprawiała go o ciarki. Skoro Newt nigdy nie wspominał mu o kimś takim, nie mógł być dla niego aż tak ważny, prawda?

Dzień 162

Dzisiaj Colby po raz pierwszy wyruszył razem z Minho do labiryntu. Stałem oparty o drzewo, przy nowej grządce, którą razem z Gallym próbowaliśmy rozkopać, i obserwowałem go z daleka jak znika za murami labiryntu.
Colby szybko biegał. Minho twierdził, że będzie z niego dobry zwiadowca, ale ja gdzieś w głębi duszy miałem złe przeczucie.

W labiryncie ponoć roiło się od dziwnych, mechanicznych stworzeń, których odgłosy było już słychać każdego wieczora, gdy labirynt się zmieniał.

Alby nazywał ich Dozorcami, tak jakby mieli strzec labiryntu, ale moim zdaniem, mieli nas zastraszyć. Sprawić by nikomu nie przyszło do głowy zostać tam na noc.

Dzień 170

Nie podoba mi się to, że Colby tak ochoczo wbiega do labiryntu każdego dnia. Próbowałem porozmawiać z Minho o tym jak mu się pracuje z nowym, ale nie chciałem wzbudzać niepotrzebnych pytań, jakie mógł mi zadać.

Nadal spotykałem się z Colbym każdej nocy. Rozmawialiśmy godzinami. On opowiadał mi o tym jak wygląda labirynt od środka i jak każdego dnia zmienia się ułożenie jego ścian. Był tym całkowicie pochłonięty i zafascynowany. Zrozumiałem, że to było coś co pozwalało mu oderwać się od tej szarej rzeczywistości. Coś czym mógł podzielić się tylko ze mną, bo ja rozumiałem go najlepiej.

Zimne światło dnia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz