XXX

142 23 2
                                    

Thomas już od kilkunastu minut chodził w tą i z powrotem po swoim małym i ciasnym blaszaku. Zeszyt ściskał kurczowo w dłoni, a po tym jak dotarł do niego sens słów Newta, które tak usilnie starał się mu przekazać przez cały czas, nie potrafił pozbierać myśli.

Stracił cztery dni na ciągłe czytanie zapisków przyjaciela, z nadzieją, że pozna powód dlaczego Newt zmusił go do odebrania mu życia. Dlaczego zostawił go z ciężarem, którego nie potrafił unieść. Dlaczego Newt uważał, że Thomas zrozumie, że sobie poradzi, że będzie wiedział iż postąpił słusznie.

A tak utwierdził się jedynie w tym, z czego już dobrze zdawał sobie sprawę. Newt był tak podobny do niego, że teraz nawet go nie dziwiła jego altruistyczna postawa względem niego. Zmuszając go do pociągnięcia za spust, dał mu do zrozumienia, że postępuje właściwie, że tylko w taki sposób może uratować życie innych, a przede wszystkim swoje.

Ocalił go, bo złożył mu obietnice, tyle że Thomas nic o niej nie wiedział. Zdawał sobie sprawę z tego, że Newt był słowny, ale dopiero teraz zrozumiał, jak ważne musiało to być dla niego, te kilka słów, w których zawarł obietnice ocalenia Thomasa, nawet za wszelką cenę. Newt stwierdził, że mniej bolesne będzie dla niego, jeśli sam poprosi go by to zrobił, niż jeżeli miałby popełnić samobójstwo na jego oczach. Na oczach osoby, którą tak bardzo kochał. Wybrał mniejsze zło. Po prostu.

Całe zajście tamtej nocy pamiętał jak przez mgłe. Faktem było też, że nie chciał pamiętać. Pamiętać twarzy Newta, która pokryta była już wieloma sinymi żyłkami, a z jego oczu sączyły się słone łzy, mieszające się z krwią. Krwią, która znalazła ujście po tym jak Thomas uderzył go, gdy wdali się w bójkę.

Newt tracił nad sobą kontrole, walczył zawzięcie z samym sobą, ale też z Thomasem. Sprawiał mu ból fizyczny, ale też psychiczny. Thomas nie był pewny w tamtym momencie, który z nich jest gorszy. Cierpiał wewnętrznie, gdy patrzył na przyjaciela, przez jego obłęd wyzierający z oczu pełnych łez i krwi.

Newt tracił ostatnie cząstki człowieczeństwa, a on przyglądał się temu wszystkiemu, nie mogąc zrobić zupełnie nic. Patrzył, jak jego przyjaciel umiera na jego oczach i zastępuje go potwór, który nie ma w sobie już nic ludzkiego.

Umysł Newta trawiła pożoga, ale starał się walczyć z tym jak najdłużej potrafił. Cierpiał, gdy zadawał ból Thomasowi, a Thomas cierpiał, ponieważ musiał patrzeć na powolną smierć przyjaciela.

Prosił go, wręcz błagał by to zrobił. By go zabił. Według Newta było to jedyne wyjście, by Thomas wyszedł z tego cało. I zapewne miał racje, chociaż Thomas bał się do tego przyznać. Ciężko mu było dopuścić do świadomości, że pozbawił życia swojego najlepszego przyjaciela, by ochronić samego siebie, mimo że Newt sam tego chciał, że wymusił to na nim zobowiązany obietnicą wobec samego siebie.

Byli tak cholernie podobni. Tak samo zawzięci, uparci w swoich przekonaniach, racjach i wartościach. Gdyby ich miłość dostała więcej czasu, gdyby wszystko potoczyło się inaczej, z pewnością czekałaby ich przeprawa przez wiele skomplikowanych emocji, których obaj by nie rozumieli. Emocji oraz uczuć, nowych i tak samo trudnych, z wieloma przeciwnościami. Ale mieliby szanse, potrzebowaliby po prostu więcej czasu niż inni, by poznać się na nowo.

Thomasowi zostało jedynie żyć ze świadomością, że poznał swojego przyjaciela dopiero po jego śmierci.

Dziwne było uczucie, a raczej brak uczucia żalu, którego do tej pory doświadczał przez cały czas. Guła w gardle, którą czuł odkąd zaczął czytać dziennik, nie opuszczała go aż do teraz.
Żal do Newta ulotnił się i nie zamierzał wracać, tak samo jak poczucie winy, które trawiło go od środka i nie pozwalało spokojnie spać.

Zrozumiał, że Newt nie chciał by Thomas się obwiniał. Podał mu powód swojej decyzji, w miarę logiczny, na tyle ile go znał wydawał mu się nawet i racjonalny. Sam, gdyby był na miejscu Newta, zapewne postąpiłby tak samo. Wolałby, by to on zakończył jego życie, niż miałby robić to sam na jego oczach.

Obaj byli równie pokręceni. Nie potrafili otwarcie i szczerze rozmawiać o swoich uczuciach, wszelkie niedomówienia woleli przemilczeć, lub udawać, że wcale ich nie było. Thomas nauczył się z tym żyć, a później weszło mu to już do porządku dziennego, dlatego nie zwracał szczególnej uwagi na jakiekolwiek dziwne zachowanie Newta. Odpychał od swojej świadomości fakt, że za mową jego ciała, gestami, tonem głosu, czasem może kryć się coś głębszego.

Usiadł na łóżku, bo nogi zaczynały go już pobolewać od ciągłego krążenia po blaszaku.
Wiedział, że rozpamiętywanie tego co mógłby zrobić, gdyby wszystko potoczyło się inaczej, jest bezsensowne. Już nikt ani nic nie przywróci Newt'owi życia, a wyrzucanie sobie błędów, byłoby dodatkowym popadaniem w obłęd. Tym razem Thomasa. I tak wiedział, że przez ostatnie dni, od jego śmierci, jego stan psychiczny uległ drastycznemu pogorszeniu. Zachowywał się jak poparzeniec, ale mniej agresywnie. Mózg pracował na wolniejszych obrotach, a czas spędzał jedynie na wylewaniu łez. Nie przyswajał prawie żadnych posiłków, i wystarczyło tylko kilka dni by sam wiedział, że wygląda marnie.

Newt przecież by nie chciał, żeby Thomas pogrążył się w cierpieniu. Czułby się wtedy winny.

Dlatego wszystko znów sprowadzało się do jednego. Obaj obwiniali się dosłownie o wszystko. Wzięliby na swoje barki, ciężar odpowiedzialności za błędy innych oraz wszelkie porażki. Obaj chcieliby ulżyć w bólu każdemu, który cierpiał. Obaj pragnęli uśmierzyć ból sobie nawzajem, choć to o czym marzyli, mijało się z tym co robili. Ranili się, nie wiedząc o tym. Thomas nie zdawał sobie sprawy jak bardzo Newt przeżywa jego słowa, jego zachowania, szczegóły których on sam nie dostrzegał.

Za to Newt cierpiał wewnętrznie, żyjąc w przeświadczeniu o nieodwzajemnionym uczuciu.

Może ich relacja, gdyby tylko mieli szanse poznać się na nowo, nie byłaby prosta, ale na pewno mogłaby rozwinąć się w coś pięknego.
Thomas wiedział o tym, był wręcz pewny gdy spoglądał na zeszyt i powoli przypominał sobie w głowie każde, zapisane słowo.

Dziennik był jedynym dowodem na miłość Newta do niego. Niepodważalnym i niezaprzeczalnym. Czymś pewnym, co tylko utwierdzało Thomasa w tym, że kochał Newta. Kochał go na swój własny, nieco pokręcony sposób, ale była to miłość, za którą sam oddałby życie.

Ich problem polegał na tym, że jeden za drugiego skoczyłby w ogień. Obaj byli oddani, wierni i słowni. Kochali się miłością obcą, jeszcze do końca nieokiełznaną, nową i nieznaną dla nich obu.

Poznanie takiego Newta, było dla niego doświadczeniem, o którym nawet by nie śnił. Pragnął znać go na nowo, na żywo.

Gdyby mógł o coś prosić, to błagałby na kolanach o jedną szanse, jedną w której mógłby wyrazić to co czuje do Newta. Nie potrzebowałby słów, one nie oddałyby ogromu emocji, jakie teraz kotłowały się w jego umyśle.
Jedyne co by mu pozostało to ujęcie jego twarzy w dłonie, tak by mieć pewność, że mu się nie wyślizgnie, że nie straci tego, co jest tak kruche i delikatne, na co trzeba uważać i obchodzić się ze szczególną ostrożnością. Ująć twarz i pocałować go, a tym nikłym gestem sprawić, by Newt wiedział, żeby nie miał żadnych wątpliwości już co do jego uczuć, co do rzekomej nieodwzajemnionej miłości.

Tym jednym pocałunkiem obiecałby mu więcej, niż mógłby powiedzieć.

Jedyne co mu pozostało to ciche pragnienie, z którym zapewne będzie żył już do końca. Spojrzał na dziennik leżący na łóżku i przełknął głośno ślinę. To było tylko jego i tylko dla niego. Nikt inny nie miał prawa dowiedzieć się o tym jaki naprawdę był Newt i co tak uparcie w sobie skrywał. Mimo że niektórzy, na przykład Minho, mogli się domyślać, ale Thomas wolał nie ryzykować. Dziennik był tak prywatny, że sam nie chciałby nikomu dawać go do przeczytania. Poza tym szanował prośbę Newta, o pozbycie się zeszytu zaraz po przeczytaniu. A tak samo jak on, dotrzymywał obietnic.

Zimne światło dnia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz