XXIV

127 21 1
                                    

Dzień 993728

Zająłeś miejsce obok Frypana i z mapą rozłożoną na kolanach, kierowałeś go w odpowiednim kierunku. Przynajmniej miałem całe tylne siedzenie dla siebie, choć nie zaprzeczę, że wolałbym byś siedział tam ze mną.

Jechaliśmy już od kilku godzin krętymi drogami pomiędzy górami, ale kiedy w końcu Frypan zwolnił, by zaraz się zatrzymać, zobaczyłem rozpościerający się przed nami wielki tunel. Wysiedliśmy z samochodu by trochę rozprostować nogi. Stałeś przed samym wejściem do tunelu, trzymając w rękach mapę. Powiedziałeś, że to jedyna droga, ale jak na mój gust musiało roić się tam od poparzeńców. Przynajmniej ja na pewno wybrałbym ten tunel jako kryjówkę, jeżeli byłbym zarażony.

Oczywiście nie pomyliłem się, a ty kolejny raz przekonałeś się, że to co mówię raczej okazuje się prawdą. Gdy tylko Frypan wjechał ostrożnie do tunelu wystarczyło zaledwie kilka metrów, żebyśmy napotkali pierwszego poparzeńca.

Przyznam szczerze tutaj, bo zapewne nie usłyszysz tego ode mnie, ale obsrałem się całkowicie kiedy nagle kilku z nich pojawiło się przy samochodzie i zaczęli trząść nim w obie strony, próbując wywrócić. Frypan również był przerażony, bo dopiero po kilku długich sekundach postanowił ruszyć z miejsca, potrącając, biegnących do nas poparzeńców. Jeden z nich nie chciał odczepić się od maski, a mnie coś podkusiło by teraz akurat usiąść z przodu. Kiedy uderzał z całej siły w przednią szybę, żałowałem w myślach, że kazałem ci siedzieć z tyłu podczas jazdy przez tunel.

Czasem miałem takie napady odwagi, ale przeważnie trwały one kilka minut, a potem musiałem ponosić konsekwencje swojej pewności siebie.

Frypan nie był w stanie zapanować nad pojazdem i kiedy wpadliśmy w poślizg już nic nie dało się zrobić, a samochód po prostu przewrócił się do góry nogami. Uderzyłem się w głowę, ale oprócz tego nikomu nic się nie stało. Ty oczywiście wyskoczyłeś pierwszy, ale ja miałem lekki problem z wydostaniem się z samochodu. Zapytałeś czy wszystko w porządku, kiedy udało mi się wygramolić na zewnątrz i bardzo podobała mi się troska w twoim głosie, choć pewnie nawet tego nie kontrolowałeś.

Z daleka, poparzeńcy już biegli w naszą stronę. Frypan chwycił za broń i strzelił do jednego, a my zaczęliśmy biec. Krzyczałem za nim by się pospieszył, ale on był zbyt pochłonięty strzelaniem w stronę zakażonych.

Na nic się zdała nasza heroiczna ucieczka bo poparzeńcy odcięli nam drogę z obu stron. Rozglądałeś się gorączkowo w poszukiwaniu jakiejś innej drogi, ale twój wysiłek poszedł na marne. O dziwo, w tamtym momencie nie czułem tak paraliżującego strachu jak dotychczas w stresujących sytuacjach.

Frypan zbliżył się do nas nadal trzymając broń, ale już na nic mu się nie przydała. W sumie, w tamtym momencie chyba wszyscy trzej myśleliśmy, że to już nasz koniec, a świetny plan wyzwolenia Minho, spalił na panewkach już na samym początku.

Wybawienie jednak nadeszło i stała za nim Brenda razem z Jorge. Nikogo innego nie wyobrażałbym sobie jako ratującego nam życie, naprawdę. Lubiłem Brendę, już któryś raz z kolej udowodniła, że jest godna zaufania i zależy jej na nas, tak jak na rodzinie.

W zasadzie byliśmy taką małą rodziną. Ty, Thomas byłeś dla mnie jednocześnie jak brat, którego bałem się stracić, ale czułem do ciebie też coś więcej. Nie wiem czy brat, w tym przypadku to dobre określenie, ale wiesz na pewno o czym mówię.

Wskoczyliśmy do samochodu, a Jorge odjechał z piskiem opon. Przylgnąłeś do mnie na tylnym siedzeniu, zapewne nieświadomie, ale podobała mi się twoja bliskość. Może wolałbym by była zamierzona, ale cieszyłem się, że w końcu mogę poczuć twój dotyk, który działał na mnie tak kojąco. Jorge jak zwykle musiał nam dogryźć, że udało nam się przetrwać prawie cały dzień bez ich pomocy, na co ty lekko się zaśmiałeś.

No cóż, Thomas, taka prawda, że bez przyjaciół ciężko byłoby nam sobie poradzić.

Jorge wyjechał w końcu na otwartą przestrzeń, gdzie na drodze znajdowało się o wiele mniej przeszkód do omijania. Zwolnił, gdy naszym oczom ukazało się położone całkiem niedaleko, miasto. Ogromne budynki w ogóle nie przypominały tych zrujnowanych sprzed kataklizmu, a wysoki mur otaczający całe miasto nie zwiastował niczego dobrego.

Wysiedliśmy z samochodu, by lepiej przyjrzeć się celowi swojej podróży. Trochę bawiło mnie to, że przez ostatnie trzy lata próbowaliśmy uciec z labiryntu składającego się z ogromnych, betonowych murów, a teraz chcemy dostać się z powrotem do miejsca, które do złudzenia przypominało labirynt.

Brenda zawołała wszystkich do samochodu, ale ty jak na przekór podszedłeś jeszcze bliżej urwiska, na którym staliśmy, patrząc jak zahipnotyzowany na miasto w oddali.

Zbliżyłem się do ciebie, ale ręce schowałem do kieszeni kurtki, żeby przypadkiem nie podkusiło mnie, by cię dotknąć.
Wiedziałem, że patrząc na miasto, nie myślisz wyłącznie o Minho. Dręczyło cię coś jeszcze, coś, czego nie chciałeś wypowiadać na głos.

Chodziło o Teresę, martwiłeś się, że ją też spotkasz. Spojrzałeś na mnie, a w twoich oczach dostrzegłem wyraźną obawę. Zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Nie chciałeś dać mi poznać po sobie, że czegoś się boisz. Ale ja wiedziałem, przecież zawsze wiem co chodzi ci po głowie.

Oczy powoli odmawiały mu posłuszeństwa i już od kilku dobrych minut, walczył z opadającymi powiekami.

Dokończył stronę i ziewnął. Było już z pewnością po północy, kiedy wrócił z miejsca pochówku Newta. A teraz na dworze zaczynało już świtać. Odłożył dziennik na szafkę obok łóżka i położył się wygodnie na materacu. Pomimo że w dzień w blaszaku było okropnie duszno i ciężko było w nim wytrzymać, bez świeżego powietrza, to w nocy z kolei było dosyć chłodno, przez co musiał nakrywać się kocem pod samą szyję, żeby nie zmarznąć.

Tuż przed zaśnięciem w jego głowie zamajaczyła myśl, jakby to było, gdyby Newt leżał teraz obok niego?

Z pewnością byłoby mu cieplej. Zapewne też nie miałby tak spuchniętych i podkrążonych od płaczu, oczu. Może porozmawialiby szczerze i Newt nie musiałby dłużej ukrywać swoich uczuć?

Miał tak wiele „może" w głowie i kiedy zapadł w sen, jego myśli krążyły tylko wokół jednej osoby.

Nie pamiętał kiedy ostatnio tak intensywnie śnił, przeżywając wszystko dwa razy mocniej. Był pewny, że pod wpływem dziennika jego głowę nawiedzały różne obrazy, wydarzenia sprzed kilku dni, ale też z momentu, w którym obudził się pierwszego dnia w labiryncie. Wszystkie te przypadkowe obrazy łączył jeden spójny, element. Newt, który pojawiał się za każdym razem, stał gdzieś obok, albo wyciągał do niego dłoń.

Sen stawał się niespokojny, wraz z pojawieniem się burzliwych wspomnień sprzed kilku dni. Przed oczami stanął jego przyjaciel, z sinymi żyłkami zdobiącymi szyje oraz oczami, zachodzącymi szkarłatną barwą.

Czuł we śnie własne bicie serca, które przyśpieszało z każdą sekundą, z którą Newt zbliżał się do niego coraz bardziej.
Wyglądał okropnie, takiego go zapamiętał, chorego, trawionego przez pożogę. Jednak z jego twarzy, pomimo groźnego wyglądu, emanowała łagodność i coś co nie pozwalało Thomasowi myśleć o Newtcie, jako o potworze.

Ten błagalny wzrok. I dwa słowa, które nawiedzały go nawet we śnie.

Proszę, Thomas.

A on zrobił to śniąc, tak samo jak zrobił to w rzeczywistości.

Zimne światło dnia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz