Dzień 637288
Myliłem się. Rano nic nikomu nie powiedziałeś. Starałeś się zachowywać normalnie lecz ja wiedziałem, że coś jest nie tak. Miałeś rozbiegany i nerwowy wzrok. Przy posiłku noga drżała ci nieznacznie, a palce miałeś zaciśnięte w pieści. Były to tak mało istotne szczegóły, że pewnie nikt inny nie zwróciłby na to uwagi. Coś ciągle chodziło ci po głowie, a ja tak bardzo chciałem ci powiedzieć byś się ze mną tym podzielił. Ale ty wolałeś trzymać to dla siebie. Byłem zirytowany, tym że nie chcesz nam nic powiedzieć, nie chcesz mi powiedzieć.
Kiedy zerwałeś się jak oparzony od stołu, śledziłem cię wzrokiem i w myślach błagałem cię, byś znów nie zrobił czegoś głupiego.
Rzuciłeś się na strażników, Thomas, to było coś głupiego! Dlaczego ty zawsze musisz podejmować takie ryzykowne decyzje?Wszyscy od razu ruszyli ci z pomocą, ale było to całkowicie nieodpowiedzialne. Nie pozwolili nam dokończyć posiłku i siłą wepchnęli z powrotem do naszej kwatery. W tamtej chwili zastanawiałem się, czy ty na pewno wiesz co robisz, ale gdy pokazałeś nam kartę dostępu, którą sprytnie zabrałeś strażnikowi podczas szarpaniny, moje serce na moment się zatrzymało, a w głowie pojawiło się tysiąc myśli na raz. Co jeśli ktoś to odkryje? Przyjdą po nas, może zrobią krzywdę, może spotka nas kara, wszystkich.
Stałem jak wryty, kiedy kratka wentylacyjna upadła z hukiem na podłogę i wyłonił się z niej chłopak, którego kojarzyłem z pierwszego dnia. Zwrócił się do ciebie po imieniu, a ja poczułem dziwnie ukłucie w sercu. Dlaczego zaufałeś nieznajomemu, a nie mnie? Zabolało, naprawdę Thomas, mam nadzieje że kiedyś to zrozumiesz.
Poszedłeś z nim, kazałeś nam czekać, musiałeś się przekonać czy jesteśmy tu bezpieczni. W jakiś dziwny sposób czułeś się za nas wszystkich odpowiedzialny. Sam uczyniłeś się liderem grupy, mimo że to było wiadome już na początku. Twój kompleks bohatera z jednej strony mi imponował, ale z drugiej stawał się irytujący z każdym kolejnym twoim idiotycznym zachowaniem.
Wróciłeś, a gdy zobaczyłem panikę w twoich oczach już wiedziałem, co się święci. Mieliśmy uciekać jak najszybciej, tyle nam powiedziałeś. Razem z Minho zastawiłem drzwi materacami i każdy próbował wejść do szybu wentylacyjnego. Prowadziłeś nas zawiłymi, klaustrofobicznym korytarzami dopóki nie dotarliśmy do zamkniętych drzwi, jednej z sal szpitalnych. Dopiero po chwili zrozumiałem, że musieliśmy przecież zabrać ze sobą Teresę. Nie zostawiłbyś jej za cenę własnego życia.
— Hej!
Głos dochodzący z wejścia do jego blaszanego baraku, wyrwał go z transu. Spojrzał w stronę drzwi i dopiero po chwili usłyszał uderzenia w blachę. Jeżeli to znów Minho, to rozszarpie go jeśli zobaczy, że chłopak przyniósł mu jedzenie.
Kiedy otworzył drzwi jego oczom ukazała się Brenda, która pod siłą jego gniewnego spojrzenia, skuliła się instynktownie.
— Hej — mruknął i uciekł wzrokiem gdzieś na bok. Nie miał ochoty na odwiedziny, nie teraz.
— Przyszłam tylko sprawdzić jak się czujesz. Nie było cię wczoraj na pogrzebie i pomyślałam... — zaczęła cicho, ale Thomas przerwał jej w połowie zdania.
— Nie było — stwierdził krótko — Nie zamierzałem w ogóle tam iść — dodał po chwili już trochę łagodniejszym tonem. Nie chciał być niemiły, ale czuł w sobie tyle negatywnych emocji, że nie potrafił ich pohamować.— Jak się czujesz, Thomas? — szepnęła dziewczyna. Na pewno nie czuła się dobrze, kiedy on próbował wyładować na niej swoją frustracje.
— Tragicznie — burknął i włożył ręce do kieszeni spodni. Utkwił wzrok we własnych stopach, nie mógł spojrzeć w twarz swojej przyjaciółce. Po tym wszystkim co się stało, nie będzie mógł spojrzeć w oczy już nikomu.
— Wszyscy za nim tęsknimy — powiedziała i wyciągnęła rękę, by dotknąć jego ramienia, jednak Thomas cofnął się instynktownie.
— Przepraszam — mruknął od razu i odetchnął głęboko.
— W porządku — Między nimi zapadła niezręczna cisza.Brenda była jego przyjaciółką, z czasem myślał, że mogłaby być kimś więcej, jednak nigdy w pełni nie dopuścił do siebie tej myśli. Coś z tylu głowy ciągle nie pozwalało mu pozwolić sobie zapomnieć, o wszystkim co się wydarzyło w jego życiu. Ktoś ciągle stał obok. Zaprzątał jego myśli. Tak jakby trzymał go na uwięzi, ale nie w negatywnym tego słowa znaczeniu.
Dopiero teraz rozumiał to dziwne uczucie, ponieważ zniknęło wraz z Newtem.
— Powinieneś odwiedzić jego grób. Pochowaliśmy go w jak najbardziej godny sposób. Może mogłoby to w jakiś sposób pomóc — szepnęła i odwróciła się, patrząc za siebie. Słońce świeciło już wysoko na niebie. Thomas nie wiedział ile minęło czasu, nie zwracał na to uwagi, kiedy zatapiał się w zapiskach Newta.
— Może — odparł, po czym powiedział Brendzie, że chce zostać sam. Dziewczyna nie oponowała, była wyrozumiała, mimo że Thomas był nieuprzejmy, wręcz odstraszał wszystkich od siebie.
Patrzył za nią jak odchodziła, aż w końcu zniknęła z jego pola widzenia. Wiedział, że Brenda ma racje, że powinien odwiedzić Newta, ale jeszcze nie teraz. Nie był na to gotowy.
Patrzyłem jak bierzesz na ręce nieprzytomną Teresę. Jak w panice rozglądasz się za jak najszybszym i najłatwiejszym wyjściem, tak byśmy wszyscy zdążyli uciec przed strażnikami, którzy próbowali dostać się do środka sali. Miałem wrażenie, że obchodzisz się z nią jak z jajkiem i w tamtym momencie zapragnąłem, byś kiedyś potraktował w ten sposób mnie. Bym był dla ciebie tak samo ważny jak jest ona, choć tego do końca nie rozumiem.
Kiedy uciekaliśmy, a strażnicy biegli za nami nie czułem strachu. Adrenalina płynęła w moich żyłach, a zaufanie jakim cię obdarzałem nie pozwalało na strach. Cały czas trzymałem się jak najbliżej ciebie, zerkając kontrolnie na Teresę. Błagałem w myślach, by się obudziła. Widziałem, że było ci ciężko, nie mogłeś biec zbyt szybko, musiałeś uważać.
Pierwszy przejaw strachu poczułem kiedy brama do wyjścia nie chciała się otworzyć. Przez głowę przeszła mi wtedy myśl, że ta szarmancka ucieczka była na marne, że i tak zostaniemy złapani. Na moment powrócił Newt ze Strefy oraz jego odczuwanie bezsensu egzystencji. Próbowałem odgonić od siebie te myśli, ale w tym momencie Teresa się przebudziła. Była zdezorientowana, ale pomogłeś jej utrzymać równowagę. Martwiłeś się o nią, widziałem to w twoich oczach. Brama otworzyła się w ostatnim momencie, ty jak zwykle ryzykowałeś dla nas życie, by każdy mógł bezpiecznie przedrzeć się na drugą stronę, odwracając uwagę strażników.
Czułem jak serce mi się zatrzymuje, gdy biegłeś w naszą stronę i w ostatniej chwili udało ci się przedostać przez zamykającą się bramę.
Uciekaliśmy z budynku, w nieznanym kierunku. Dookoła szalała wichura, a piach wdzierał mi się do oczu. Odczuwałem jednocześnie frustracje, złość i obawę o to, czy postąpiliśmy dobrze.
Musieliśmy schować się przed smagającym wiatrem i ostrymi ziarnami piasku. Zbiegliśmy za tobą w dół do zadaszonego budynku, który wystawał spod góry piachu.
Słyszałem zasapane oddechy reszty. Opierając się rękami o kolana i próbując złapać dech, spojrzałem na ciebie, a ty akurat patrzyłeś się prosto na mnie. Stałeś wyprostowany, a ciężar twojego wzroku przygniótł mnie mentalnie do ziemi i nie pozwolił się podnieść.
Nigdy jeszcze nie czułem się tak zdominowany przez kogokolwiek. Sprawiłeś, że wiedziałem, czułem całym sobą, że to ty byłeś naszym liderem, ale nie przeszkodziło mi to w zapytaniu cię, czy aby na pewno wiesz co robisz. Nie wiem czemu to zrobiłem. Próbowałem zanegować naszą ucieczkę, może chciałem też przekonać samego siebie, że ci ludzie, którzy uratowali nas od Dreszczu byli dobrzy i chcieli dla nas jak najlepiej.Wtedy ty opowiedziałeś nam wszystko, co widziałeś gdy wymknąłeś się przez wentylacje razem z Arisem, chłopakiem z pierwszego dnia. Chłopakiem, o którego byłem zazdrosny.
Kiedy powiedziałeś, że zostaliśmy okłamani i to nadal był Dreszcz, poczułem się zdradzony. Nie wiem czemu jakąś częścią podświadomości wierzyłem w to, że mieli wobec nas dobre zamiary.
Kontynuowałeś swoją mowę i każdy słuchał cię uważnie. Jesteś urodzonym przywódcą, Thomas. Moim przywódcą. Może kiedyś zbiorę w sobie odwagę i powiem ci to prosto w oczy.
CZYTASZ
Zimne światło dnia
FanfictionGdy po śmierci Newta, pogrążony w smutku Thomas zaczyna czytać jego dziennik.