Dzień 638299
Droga do Bezpiecznej Przystani zajęła nam dłużej niż się spodziewałem. Każdy był wyczerpany i na skraju wytrzymałości. Vince z kilkoma osobami jechał na przodzie i wskazywał nam drogę, która była kręta i dosyć niebezpieczna. Jechaliśmy wzdłuż skarpy, po jednej stronie mieliśmy góry, a po drugiej przepaść. Starałem się nie patrzeć w bok, bo już na samą myśl robiło mi się niedobrze.
Nasz samochód prowadził Jorge, ale tym razem na miejscu pasażera siedziała Brenda. Za nami jechały jeszcze dwa pojazdy, w których umiejscowili się ocalali z bazy. Vince dobrze wiedział dokąd jedziemy, ale nie chciał zdradzić dokładnej lokalizacji. Musieliśmy podążać za nim, a Jorge musiał wykazywać się dużym skupieniem i koncentracją już od kilkunastu godzin. Tak jak my był zmęczony, spragniony i głodny. Nie pamietam kiedy ostatni raz miałem cokolwiek w ustach.
Co jakiś czas spoglądałem na ciebie kontrolnie, ale już od kilku godzin siedziałeś ciągle w tej samej pozycji, z zamkniętymi oczami i nieco rozchylonymi wargami. Dobrze wiedziałem, że nie śpisz, bo wiem jak wyglądasz gdy to robisz. Może innych jesteś w stanie oszukać, by nikt nie zawracał ci głowy pytaniami ani rozmową, ale mnie nie nabierzesz. Mimo to nie chciałem cię męczyć. Wiem jak bardzo odbiły się na tobie wszystkie wydarzenia minionej doby. Każdy odczuł to na własnej skórze. Dlatego jechaliśmy przeważnie w ciszy, nikt nie miał ochoty roztrząsać na nowo tego co się stało.
Był środek nocy, kiedy w końcu samochód Vince'a zatrzymał się tuż przed nami, przez co Jorge musiał ostro zahamować, powodując tym gwałtowne szarpnięcie. Ocknąłeś się jakby z letargu i widać było, że nieco się wystraszyłeś. Byliśmy tak daleko od siebie, dzielił nas środkowy fotel, ale ja i tak czułem twoją bliskość. Cieszyłem się w duchu, że mogę siedzieć z tobą na jednej kanapie tego obskurnego samochodu. Że dajesz mi nieme przyzwolenie na to, bym mógł ci się przyglądać, przez to, że zamykasz oczy i udajesz, że śpisz.
W tamtym momencie pamietam, że zastanawiałem się czy zdajesz sobie sprawę, że czasem zapominam się i gapię się na ciebie o wiele za długo.
Vince wyszedł z pojazdu, machając do nas, sygnalizując tym samym, że dojechaliśmy do celu naszej podróży. Powoli wygramoliliśmy się z samochodu. Nie potrafię opisać tego jak bardzo bolały mnie plecy i nogi, przez to, że ciągle jechałem w pozycji siedzącej. Przez całą drogę zatrzymaliśmy się tylko dwa razy, żeby wyjść za potrzebą.
Obserwowałem cię, kiedy rozciągałeś zdrętwiałe ramiona i z ciekawością rozglądałeś się w ciemności, mrużąc oczy by dostrzec cokolwiek, co mogłoby zwiastować Bezpieczną Przystań. Widząc cię w tamtym momencie, na myśl przyszedł mi jednie Colby, który z takim samym zainteresowaniem chodził po Strefie, zaraz po swoim przybyciu. Był ciekawski, tak samo jak ty, oraz zdeterminowany i odważny. Myślę, że gdyby był tutaj z nami, z pewnością byście się polubili.
Próbowałem wygonić z głowy Colby'ego. Już tak dawno o nim nie myślałem. Jednak nie było to takie proste. Jego obraz stanął mi przed oczami, przywołując wszystkie wspomnienia naszej znajomosci, którym towarzyszył końcowy ból i moje cierpienie. Skrzywiłem się sam do siebie na tą myśl, patrząc tylko po innych by nikt nie zauważył mojego zachowania, które mogłoby wydać się nieco dziwne.
Podszedłem do ciebie, stając nieco z tyłu. Wolałem trzymać się na uboczu i w głębi serca liczyłem na to, że to ty pierwszy do mnie przyjdziesz, że będziesz chciał porozmawiać, albo po prostu pomilczeć. Za nami pojawili się też inni. Brenda stanęła przy twoim prawym ramieniu, tak blisko, że stykaliście się wierzchem dłoni. Jednak nie wywołało we mnie to żadnej, niezdrowej fali zazdrości. Lubiłem Brendę, była całkiem inna niż Teresa. Była zaradna, odważna i świetnie posługiwała się bronią. Poza tym widać było, że szczerze jej na tobie zależy. Na tobie, jako wartościowym człowieku.
Vince zaczekał, aż wszyscy opuszczą już pojazdy i podejdą na tyle blisko, by nie musiał krzyczeć. Oznajmił nam, że po długiej podróży w końcu dotarliśmy do celu. Musieliśmy jedynie zejść z góry pieszo, ponieważ zmuszeni byliśmy porzucić samochody w tym miejscu. Do Bezpiecznej Przystani nie można było wjechać, bo z tego co tłumaczył Vince, zrozumiałem że baza znajduje się pomiędzy morzem, a górami. Droga na dół była wąską i dosyć stroma, a przez to, że szliśmy tamtędy w środku nocy, było jeszcze trudniej.
Szedłeś przede mną, dlatego przynajmniej byłem spokojny, bo gdybym stracił równowagę, przewróciłbym się na ciebie i zapewne nic by mi się nie stało.
Wszyscy trzymaliśmy się blisko siebie, na karku czułem ciepły oddech Brendy, która kurczowo ściskała moje ramie. Zza zakrętu w końcu wyłoniły się światła. Nie mogłem uwierzyć, że to już koniec naszej podróży i wreszcie będziemy mogli wszyscy odetchnąć.
Zagapiłem się na widok, rozpościerający się przed nami i nie zauważyłem, że się zatrzymałeś. Z marszu wpadłem na ciebie, uderzając się w nos. Instynktownie doskoczyłem do tylu, popychając Brendę. Odwróciłeś się do mnie i mimo panującej ciemności, byłem w stanie dostrzec nikły uśmiech, malujący się na twojej twarzy.
Powiedziałeś wtedy: Newt, ale z ciebie niezdara.
Wypowiadając te słowa, w końcu się uśmiechnąłeś i z pewnością nie masz pojęcia, ile ten jeden uśmiech dla mnie znaczył.
Pamietam radość Vince'a po tym jak dotarliśmy w końcu do Bezpiecznej Przystani. Ludzi, którzy wyszli nam naprzeciw i na powitanie. Swoją radość, kiedy mogłem usiąść w wygodnym fotelu i na moment zamknąć oczy i odpłynąć w myślach. Teraz był dla nas nowy początek, ale najpierw zaczniemy od uratowania Minho.
Czuł się o wiele lepiej, kiedy wrócił do swojego blaszanego lokum. Miał całe przemoczone spodnie, brudne z ziemi ręce i spuchnięte od płaczu oczy, ale czuł się naprawdę dobrze.
Czytając dziennik Newta, odczuwał już jedynie wszechogarniający spokój i błogość. Tak jakby przyjaciel stał obok i zerkał mu przez ramie do zeszytu, udając że nie czyta razem z nim. Jego obecność była kojąca. Dawała mu w końcu ulgę jakiej potrzebował od kilku dni.
Właśnie taka była pierwsza chwila jaką zapamiętał zaraz po przybyciu do Bezpiecznej Przystani. Wtedy pierwszy raz od bardzo długiego czasu odczuł wewnętrzny spokój. To miejsce miało w sobie coś, co sprawiło, że na moment mógł zapomnieć o wszystkich złych wydarzeniach. O zdradzie Teresy, o zabraniu Minho. Tak jakby w Przystani nic nie mogło go dotknąć. Mógł w końcu wyciszyć się i odpocząć, a wiedząc, że wszyscy jego przyjaciele też są bezpieczni, mógł spokojnie usnąć.
Spróbował przypomnieć sobie Newta, który wtedy razem z nim wszedł do dużego pomieszczenia, mającego być ich nowym schronieniem. Widać było po nim, że jest całkowicie wyczerpany, ale mimo wszystko nie chciał tego pokazywać. Cieszył się tak jak wszyscy, mając nadzieję, że Brenda nie okaże się drugą Teresą i nie wyda ich nowej kryjówki.
Na to wspomnienie Thomas uśmiechnął się pod nosem. Newt potrafił żartować w każdej sytuacji, nieważne czy było to na miejscu. Sytuacja z Teresą zabolała go bardziej, niż ktokolwiek mógł zdawać sobie z tego sprawę, ale Newt z pewnością wiedział co czuje. Przecież on zawsze wiedział.
Thomas spojrzał w bok łudząc się, że zobaczy siedzącego na łóżku przyjaciela, tego samego, którego widział w swojej wyobraźni. Westchnął głęboko, kiedy zauważył, że łóżko obok niego jest puste.
— Nawet nie wiesz ile bym teraz dał, byś tutaj był — szepnął w pustkę. Jednak z tylu głowy miał nikłą nadzieję na to, że Newt jednak go słyszy.
CZYTASZ
Zimne światło dnia
أدب الهواةGdy po śmierci Newta, pogrążony w smutku Thomas zaczyna czytać jego dziennik.