XXV

147 22 1
                                    

Obudził się kiedy na dworze słońce paliło wszystko co żywe, a jego blaszak zapewne mógłby posłużyć już jako patelnia. Był cały spocony od chaotycznego snu, w którym wylądował. Najgorsze wspomnienia trawiły jego umysł nieprzerwanie, nie dając mu wytchnienia nawet w nocy.

Będąc przytłoczonym tak wieloma emocjami, jakie towarzyszyły mu odkąd zaczął czytać dziennik, pragnął skończyć go jak najszybciej. Chciał dowiedzieć się już, co kryło się w zapiskach przyjaciela. Jednego był przynajmniej pewien. Tego, że Newt się nim fascynował, że był w niego zapatrzony i pokładał w nim wszelkie nadzieje. Wiedział, że stał się dla przyjaciela kimś, w kim mógł ulokować swoje wszystkie uczucia. Ale czy na pewno go kochał?

Thomas nie był pewny, czy wie co oznacza miłość. Nigdy nie przyznał się przed samym sobą, że mógł darzyć kogoś tym uczuciem. Nie znał go, było mu obce, tak jak Newt, którego poznawał na nowo, czytając dziennik.

Nowy Newt sprawiał, że zrodziło się w nim nowe uczucie, pomieszane i przeplatające się z tymi, które trawiły go jeszcze za życia przyjaciela. Czy była to zwykła przyjaźń, czy może zależało mu na Newtcie bardziej niż sam sądził?

Wpadliśmy w tłum ludzi, zaraz po przekroczeniu granicy miasta. Nie wiedzieliśmy co się dzieje, przez cały czas próbowałem złapać cię wzrokiem, ale wyglądałeś na równie zdezorientowanego. Szliśmy w kierunku muru, razem z tym całym wirem ludzi. Muru, który z bliska wyglądał na jeszcze większy i potężniejszy, niż wcześniej.

Nie miałem pojęcia co się działo, ale będąc w tak wzburzonym tłumie, byłem w stanie dosłyszeć agresywne okrzyki innych. Ludzie byli wściekli. Co jakiś czas przejeżdżała obok nas furgonetka z osobami, które nawoływały innych przez megafony, do sprzeciwienia się tym, którzy są za murem.

Nie dziwiłem się tym ludziom, mieszkali w okropnych warunkach. Na ulicy było brudno, w powietrzu było czuć zapach zgnilizny i potu. W co my się wpakowaliśmy, Thomas?

Przez cały czas miałem dziwne wrażenie, że ktoś nas obserwuje. Rozglądałem się po bokach, ale nie mogłem umiejscowić osoby, która była źródłem moich obaw. To było czyste przeczucie, ale jak się okazało później, jak zwykle miałem racje.

Dotarliśmy prawie pod sam mur. Nie wiem do końca, co chciałeś tym osiągnąć, bo jedynie wystawiliśmy się idealnie pod ostrzał. Kiedy armatki zaczęły wysuwać się z murów, wszyscy zerwali się do ucieczki, wiedzieli co się święci. Jedyne czego pragnąłem w tamtym momencie, to krzyknąć do ciebie: A nie mówiłem?!

Zerwaliśmy się do biegu, kiedy pierwsze strzały zaczęły padać tuż obok nas. Nie wiedziałem co to za technologia, na pewno bardziej zaawansowana niż ta Dreszczu, z którą mieliśmy styczność. Naprawdę zaczynałem wątpić w to, że w ogóle uda nam się dostać za mur.

Wtedy poczułem silne szarpnięcie za ramię i w pierwszej chwili pomyślałem, że to ty. Ale gdy spojrzałem w bok, zauważyłem, że ciebie również ktoś szarpie i prowadzi do jednej z furgonetek, które mijaliśmy po drodze. Nie zdążyłem zobaczyć wiele więcej, bo ktoś założył mi worek na głowę i brutalnie wepchnął do furgonetki. Za mną wpadł Fry, bo usłyszałem jego jęk, kiedy uderzył prosto we mnie.

Nie bałem się w tamtym momencie o siebie, martwiłem się, co się z tobą dzieje. Kto z tobą jest, i czy zawożą nas do tego samego miejsca. Czy to jest Dreszcz, czy znów ktoś inny?

Ściągnęli nam worki i wtedy zobaczyłem jeszcze Jorge i dwóch zamaskowanych oprawców. Mężczyzna siedział tuż przy drzwiach i z nienawiścią w oczach spoglądał na tych, którzy nas pilnowali.

Coś mi wtedy nie grało. Nikt nas nie związał i ściągnęli nam worki z głów. Chyba nie obawiali się nas na tyle, by zachowywać wszelkie środki ostrożności. Chciałem podejść do Jorge, żeby trochę go uspokoić. Wiedziałem co czuje, bo martwił się o Brendę, która też pewnie została zabrana. Jeden z napastników powstrzymał mnie, gdy tylko drgnąłem, by przesunąć się bliżej Jorge.

Gdy poczułem, że furgonetka się zatrzymuje, wszystko działo się bardzo szybko. Jorge rzucił się na jednego z zamaskowanych mężczyzn i razem wypadli na zewnątrz przez tylne drzwi. Jasne światło było wręcz oślepiające, ale zanim zdążyłem wysiąść z furgonetki, zobaczyłem jak podbiegasz razem z Brendą, żeby ich rozdzielić.

Frypan wyskoczył na zewnątrz zaraz za mną i stanąłem jak najbliżej ciebie. Otaczało nas multum zamaskowanych osób. Znajdowaliśmy się chyba pod jakimś starym parkingiem, nie wiem dokładnie, ale z pewnością nie było tutaj bezpiecznie.

Nie wiem kto był bardziej zdziwiony, czy ty, czy ja, kiedy jeden z napastników ściągnął maskę, a za nią ukazał się Gally. Ten sam, którego zostawiliśmy w labiryncie i ten sam, który chciał cię zabić, byśmy nie mogli opuścić go całkiem.

Tyle sprzecznych emocji malowało się na twojej twarzy w tamtym momencie, że nie byłem pewny co możesz zrobić. Wyciągnąłem rękę by cię zatrzymać, jednak nie zdążyłem, a ty już rzuciłeś się w kierunku Gally'ego z furią. Nie pamietam kiedy widziałem cię ostatni raz w takim stanie. Złość, gniew i żal kierowały tobą, kiedy uderzyłeś Gally'ego pięścią z całej siły. Chciałeś to zrobić jeszcze raz i kolejny, ale udało mi się chwycić cię za ramie i powstrzymać w ostatniej chwili.

Powiedziałeś, że przecież on zabił Chucka i zauważyłem jak broda nieznacznie ci zadrżała. Byłem tak blisko, że mogłem dostrzec każdy ruch twojej twarzy, którą przepełniał ból. Wiedziałem co czułeś i miałeś rację, ale musiałem myśleć racjonalnie skoro ty dałeś ponieść się emocjom. Prawdą było, że Gally zabił Chucka, ale był wtedy też zakażony  i jego zdrowy rozsądek opuścił go całkiem.

Poczułem jak twoje napięte mięśnie puszczają, ale nie chciałem jeszcze zabierać ręki z twojego ramienia. Miałem wrażenie, że mój dotyk koi twoje nerwy, bo nagle wyraz twojej twarzy złagodniał i stał się bardziej trzeźwy.

Każdemu z nas zdarzały się momenty, w których emocje brały górę nad logicznym myśleniem. Nie miałem ci tego za złe, bo przecież zaledwie kilka dni temu ja postąpiłem podobnie nieracjonalnie, wybiegając z kantorka i uciekając przed własnymi uczuciami.

Jednak widok ciebie, zawładniętego przez gniew był dla mnie jak cios w brzuch, mimo że nie był on skierowany we mnie. Nie chciałem cię takiego widzieć, szczerze, trochę mnie przeraziłeś w tamtym momencie.

Gally spytał, co my tu tak właściwie robimy, a ja nie pozwoliłem ci mówić. Pierwszy raz wyrwałem się przed szereg, bałem się, że palniesz coś głupiego i znów spowodujesz bójkę. Jorge i Brenda trzymali się z tylu, zdziwieni, że w ogóle się znamy. Fry tłumaczył im szeptem kim jest Gally.

Gdy usłyszałeś, jak mówię mu, że szukany Minho, cały się spiąłeś. Czułem to przez kurtkę. Nie ufałeś mu, ale w tamtym momencie Gally był naszą jedyną deską ratunku. Miał nas zaprowadzić do kogoś, kto będzie mógł nam pomóc. Mimo wszystko ruszyłeś za nim, tak bardzo chciałeś uratować Minho, że dawne urazy nie miały już znaczenia. Nawet nie wiesz ile dałbym w tamtym momencie, by choć na chwilę uścisnąć twoją dłoń. Chciałem dać ci znak, że dokładnie rozumiem co czujesz, że jestem z tobą. Ale skończyło się jak zwykle, nawet nie zrobiłem ruchu, by poklepać cię po ramieniu. Nic.

Nie wiem dlaczego tak wielką trudność sprawiało mi zbliżenie się do ciebie. Gdy czułem bliskość Colby'ego wszystko zdawało się być prostsze i takie naturalne. Ciągle łudziłem się, że to dlatego, że ty nie czujesz tego samego względem mnie. Ale wtedy nagle zaczynałeś zachowywać się tak inaczej, patrzyłeś na mnie znacząco, a ja zostawałem z mętlikiem w głowie.

Jednak wolałem wierzyć, że tak samo mocno jak ja, pragniesz bliskości, tylko nie jesteś w stanie się na nią zdobyć.

Zimne światło dnia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz