VIII

167 25 4
                                    

Dzień 537263

Gally chodził za mną od rana i zawracał mi tobą głowę. Twierdził, że należy ci się proces za to, że wbiegłeś do labiryntu, nie będąc Zwiadowcą i złamałeś tym samym zasady.
Zgadzam się z nim, ale i tak nie chciałem brać udziału w oskarżaniu cię o cokolwiek, bo przecież to dzięki tobie udało wam się przetrwać noc w labiryncie.

Nie rozumiem, skąd w Gallym jest taka awersja do twojej osoby i ciągła podejrzliwość. Bo gdy ja na ciebie patrzę, widzę kogoś, komu mogę ufać, komu mogę zawierzyć swoje życie, a wiem że mnie nie oszukasz.

Przepraszam, Thomas, ale musiałem to zrobić, musiałem zwołać to spotkanie, na którym byłeś pod ostrzałem Gally'ego. Kiedy będziesz to czytał, musisz wiedzieć, że naprawdę czułem się wtedy okropnie. Wiedziałem, że to nie w porządku, ale wśród nas panowały pewne zasady i demokracja, więc musiałem podporządkować się żądaniom większości. Starałem stanąć w twojej obronie i kiedy tylko Minho powiedział przy wszystkich, że jego zdaniem powinieneś zostać Zwiadowcą, poczułem jak moje serce na moment się zatrzymuje.

Spojrzałem na ciebie, ale ty miałeś wzrok wbity w ziemię, tak jakbyś całkowicie miał gdzieś to co działo się wokół twojej osoby. Nie zwracałeś na mnie uwagi, ani na to, że gapię się o wiele za długo. Twoje myśli zapewne krążyły wokół labiryntu, a ja chciałem w tym momencie tylko byś na mnie spojrzał.

Chciałem byś wiedział, że nie podzielam zdania Gally'ego. Żebyś zobaczył to w moich oczach, bo i tak nie słuchałeś mnie, gdy stanąłem w twojej obronie. Ale ty wydawałeś się bardziej zainteresowany swoimi butami, niż rozglądnięciem się dookoła. Niż dostrzeżeniem prawdy, jaką chciałem ci przekazać nie używając słów.

Tak bardzo bolało mnie, że możesz cierpieć przeze mnie. W tamtym momencie miałem ochotę rozszarpać Gally'ego za tą całą szopkę jaką odstawił, ale też wiedziałem, że muszę się kontrolować. Nie mogliśmy sobie pozwolić na kolejne bójki i kłótnie w grupie. To było niepotrzebne, więc powoli odpuściłem. Przestałem na ciebie patrzeć, bo twój widok wywoływał we mnie zbyt wiele emocji na raz.

Ale prawdziwe apogeum nadeszło dopiero, gdy winda przywiozła kolejną osobę. Dwa dni po tym jak się zjawiłeś. To właśnie na ciebie spojrzałem, kiedy wskoczyłem do windy, sprawdzić kto się w niej znajduje. Przerażenie w twoich oczach, które dostrzegłem, sprawiło, że pierwszy raz zwątpiłem w twoją całkowitą uczciwość, a gdzieś z tylu głowy zamajaczyła myśl, że nie jesteś dokładnie tym, za kogo się podajesz. Że nie jesteś Thomasem.

W windzie była dziewczyna, a w ręce trzymała kartkę, na której napisane było, że jest ona jest ostatnia. Nikt więcej nie przyjedzie już windą do Strefy. Ktoś nade mną krzyknął, że ona chyba nie żyje. Wprawdzie nie sprawdzałem, ale na pierwszy rzut oka wyglądała na martwą, a każdy kto wjeżdżał windą co miesiąc, był przytomny.

Prawdziwe ukłucie w sercu pojawiło się z momentem, w którym dziewczyna przebudziła się na kilka sekund, a z jej ust padło twoje imię, Thomas.

Tak bardzo nie chciałem być wobec ciebie podejrzliwy, ale wszystko wskazywało na to, że ona cię znała.

W tamtym momencie nikt już ci nie wierzył, a ja znów poczułem się okropnie. Miałem ochotę wykrzyczeć ci prosto w twarz „Dlaczego nas oszukujesz, Thomas!?", ale powstrzymałem się w ostatniej sekundzie. Nie jestem taki. Nadal mimo wszystko, chcę się z tobą zaprzyjaźnić, zniosę najgorszą prawdę, wybaczę ci wszystko, cokolwiek zrobiłeś lub cokolwiek wiesz, a o czym nam nie mówisz, tylko proszę, porozmawiaj w końcu ze mną. Popatrz na mnie tak jak ja patrzę na ciebie. Zobacz we mnie człowieka, którego dostrzegł we mnie Colby. Wartego czegokolwiek.

„Byłeś jedną z najbardziej wartościowych osób, Newt, jakie znałem w całym swoim, cholernym życiu". Thomas nie mógł się powstrzymać przed dopisaniem na dole kartki tych kilku, a tak ważnych dla niego słów.
Płakał, jednocześnie starając się zachować trzeźwość umysłu. Nie potrafił wypowiedzieć tych słów na głos. Nie przeszłyby one mu przez gardło, a Newt i tak nawet by ich nie usłyszał.

Czuł, że zapisując krótkie odpowiedzi pod notatkami przyjaciela, mógł z nim w pewien sposób rozmawiać, powiedzieć mu to, czego nie zdążył, czego w tamtych chwilach nie był w stanie się domyślić. Ale teraz już wiedział. Wiedział wszystko. Nie mógł sobie wybaczyć, że tak późno dostrzegł to, co Newt chciał mu przekazać od samego początku.

Był cholernie złym i egoistycznym przyjacielem. Nie wiedział w ogóle, czy mógł siebie nim nazywać. Słowo „przyjaciel" brzmiałoby w jego ustach zbyt plugawie, a w szczególności skierowane do Newta, który od samego początku chciał jedynie jego uwagi i niczego więcej.

Thomas potarł spuchnięte od płaczu policzki. Spojrzał na zimne i nietknięte jedzenie, na którego widok poczuł jak coś przewraca mu się w żołądku. Po tym wszystkim, co przeczytał, nie mógłby nawet przełknąć jednego kęsa, bo odrazu wszystko by zwrócił.
Musiał wyjść, musiał znów przewietrzyć umysł, ale otwierając blaszane drzwi nie spodziewał się, że na dworzu panuje już półmrok.

Nikłe światła dochodzące z oddali, świadczyły o tym, że jeszcze nie wszyscy położyli się spać. Niektórzy siedzieli przy ogniskach, rozmawiali, zapewne cieszyli się z wolności i tylko czekali na niego, aż w końcu powie wszystkim co mają robić dalej. Ale on nie był w stanie. Na samą myśl o tym, że znów miałby przewodniczyć tak dużej grupie ludzi, być odpowiedzialnym za ich życia, nogi uginały się pod nim i miał ochotę samemu sobie strzelić w głowę.
Nie musiałby patrzeć już na niczyje cierpienie, nie być za to odpowiedzialnym. Nie musieć z tym żyć do śmierci.

Przysiadł na skarpie i przymknął powieki oddychając ciężko. Zadał sobie jedno pytanie: Czy jest w stanie stawić czoła temu, co w dalszej części zapisał Newt?

— Jak ci idzie czytanie dziennika? — Znajomy głos wyrwał go z zamyślenia. Nie musiał się odwracać, bo wiedział, że Minho stoi tuż za nim.
— Nie wiem, czy w ogóle powinienem go czytać — mruknął w odpowiedzi — To nie był dobry pomysł.
— Wiesz, że tego życzył sobie Newt — Minho usiadł koło niego i westchnął — Wszystkim nam go brakuje — zaczął, ale Thomas nie pozwolił mu skończyć.
— Ale nikt z was nie jest odpowiedzialny za jego smierć — warknął. Minho spojrzał na niego, a Thomas zauważył w jego oczach coś na oznakę litości, a tego obawiał się najbardziej. Nie potrzebował od nikogo współczucia.
— Za jego smierć odpowiedzialny jest poparzeniec, a nie ty. Thomas, ty jedynie spełniłeś jego ostatnią prośbę, on zrobił to dla siebie, ale też dla ciebie. Chciał cię ratować przed sobą samym, jeszcze tego nie rozumiesz? On cię kochał.

Thomas odwrócił wzrok od przyjaciela i spojrzał przed siebie, gapiąc się w przestrzeń. Słowa Minho nie wywołały w nim palpitacji serca, ani nie sprawiły, że puls nagle przyspieszył.
W głębi duszy, zdawał sobie z tego sprawę. Albo zdał, dopiero jakiś czas temu. A czytając zapiski Newta, uświadamiał sobie to coraz wyraźniej, dlatego nagłe stwierdzenie faktu przez Minho, nie wydało się w żadnym stopniu zaskakujące.

— Wiem i dlatego to tak bardzo mnie boli — szepnął i spojrzał na przyjaciela, ale on już na niego nie patrzył. Obaj byli pogrążeni w smutku i przepełnieni tęsknotą za osobą, która łączyła ich przyjaźń. Bez której wszystko traciło sens, nie tworzyło już spójnej całości.

Obaj próbowali poradzić sobie z bólem na swój sposób, ale Thomas wiedział, że on nie zniknie dopóki nie wybaczy najpierw samemu sobie, a dopiero później Newt'owi.

Zimne światło dnia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz