XIV

135 23 2
                                    

Znajdowaliśmy się w jakiejś starej opuszczonej hali, w której walało się multum przypadkowych przedmiotów. Wyglądało na to, że ktoś wcześniej tutaj pomieszkiwał. Rozdzieliliśmy się, by trochę rozejrzeć się w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby się przydać w dalszej podróży. Nie podobał mi się ten pomysł, a szczególnie to, że poszedłeś z Minho. Ale przynajmniej zostawiłeś Teresę w końcu samą. To był jedyny plus.

Kiedy po kilkunastu minutach usłyszałem twój krzyk, dobiegający z głębi hali, wiedziałem że znów musiałeś wpakować się w jakieś kłopoty. Byłeś naprawdę niereformowalny. Nerwowe okrzyki Minho również nie zwiastowały niczego dobrego, a kiedy wbiegliście do głównej hali, gdzie wszyscy się znajdowaliśmy, zauważyłem jakieś niewyraźne postacie, które podążały za wami.
Serce po raz kolejny, tego okropnego dnia, wpadło w stan palpitacji.

Krzyczeliście, żebyśmy uciekali. W twojej twarzy dostrzegłem czysty strach. Nikt z nas nie wiedział, co to za dziwne stworzenia. Dopiero kiedy zbliżyły się na tyle, bym mógł przyjrzeć im się przez sekundę za nim zacząłem uciekać, zobaczyłem że to ludzie. Albo to co z nich pozostało. Wyglądali okropnie. Dozorcy z labiryntu mogliby się przed nimi schować. Panika, która mnie ogarnęła w tamtym momencie była nieporównywalna do lęku, który czułem podczas walki z Dozorcą. Bo to byli prawdziwi ludzie, agresywni, pobrudzeni krwią, z nienaturalnym wyrazem twarzy.

Czułem jak zdrowy rozsądek całkowicie opuszcza moje myśli, a górę znów bierze adrenalina. Rzuciłem się do ucieczki razem ze wszystkimi. Nie mogłem nic na to poradzić, że nigdy nie byłem zbyt dobrym biegaczem i zostałem z tyłu. Pamietam ten moment jakby to zdarzyło się kilka sekund temu. Kiedy poczułem ostre szarpnięcie i uderzenie plecami o twardą posadzkę, zobaczyłem przed oczami całe swoje życie. Ciężar ciała zdeformowanego człowieka przygniótł mnie i nie byłem w stanie się ruszyć.

Zapach, który wyzierał się z jego gardła tłumił moje zmysły. Próbowałem się szarpać, jak najdłużej wytrzymać, ale on ciagle napierał na mnie, ale wtedy ty Thomas zwaliłeś go ze mnie i wypchnąłeś z całej siły przez balustradę.
W tamtej chwili byłem otumaniony, nie wiedziałem co się dzieje. Pamietam jak szarpnąłeś mną mocno do góry i popchnąłeś bym biegł dalej. Pamietam ciepło twojej dłoni, kiedy chwyciłeś mnie za ramię i trzymałeś tak mocno, jakbyś nigdy nie chciał mnie już puścić.

Ukryliśmy się pod gruzem, jaki został z zapadniętej ściany budynku. Było tam ciemno, trochę wilgotno, ale najważniejsze, chyba bezpiecznie. Trzymałem się blisko ciebie i czułem jak całe twoje ciało drży z przerażenia. Nie pamietam, w którym momencie puściłeś moje ramie. Ciągle byłem w szoku, po ataku tego... tego czegoś. Nie wiem jak to opisać.

Byłem ci wdzięczny, że zawróciłeś po mnie, ryzykując swoje życie. Pomogłeś mi choć wcale nie musiałeś, a skoro to zrobiłeś, to znaczy, że jestem dla ciebie ważny, prawda?

„Dobrze pamietam ten moment, w którym zobaczyłem jak jeden z potworów powala cię na ziemię i przygniata swoim obskurnym ciałem. Nie potrafię opisać ci, co wtedy czułem. To było pomieszanie strachu ze złością. Oczywiście nie na ciebie. Byłem zły na siebie, za to, że pozwoliłem ci zostać w tyle, że nie zauważyłem wcześniej, że za nami nie nadążasz. Bałem się tak jak wszyscy, ponieważ nie wiedzieliśmy co nas atakuje i kim są ci „ludzie". Nie potrafię ubrać w słowa tego co czułem, kiedy zobaczyłem, że jesteś w niebezpieczeństwie. To było jak instynkt. Podbiegłem by ci pomóc, a potem trzymałem cię tak mocno i długo, żeby upewnić się, że nic ci już nie grozi, że jesteś bezpieczny. Czułem się odpowiedzialny za ciebie tak samo jak i za wszystkich. Nie mogłem pozwolić by cokolwiek komuś się stało. I to z mojej winy, bo to ja namówiłem was, żebyśmy uciekli z laboratorium."

Thomas dobrze pamiętał, aż za dobrze. To uczucie kiedy złapał Newta za ramię, by pomóc mu się podnieść, było jak elektryzujący dreszcz. Zbagatelizował to. Nie myślał o tym więcej. Wyrzucił z pamięci. Jednak teraz wspomnienia powróciły i to ze zdwojoną siłą. Wszystko wróciło. Ciepło jego ciała. Pot na skórze. Przyśpieszony puls wyczuwalny pod dotykiem.

Nie potrafił zrozumieć swojego zachowania z tamtego momentu. Tak szybko wyrzucił z głowy Newta i swoje uczucia, które zawładnęły nim w momencie, kiedy przyjaciel znalazł się w niebezpieczeństwie. Ciągle sobie zaprzeczał, nie dopuszczał do siebie myśli, że Newt był dla niego ważną osobą, że nie wyobrażał sobie, gdyby nagle go zabrakło.

Thomas zerwał się z łóżka, na którym do tej pory siedział i odłożył na moment dziennik na materac. Potarł dłońmi twarz i zacisnął mocno powieki. To wszystko było tak porąbane, tak nierzeczywiste, tak nienaturalne. Nieobecność Newta, świadomość, że już nigdy go nie zobaczy, że już nigdy nie będzie mógł powiedzieć mu tego, czego nie był w stanie powiedzieć jeszcze kilka dni temu.

Przecież był dla niego tak ważny, był dla niego wszystkim i tak bardzo bał się go stracić.

Dzień 5382899

Przebudziłem się jako pierwszy, bo ostre promienie słońca paliły moją skórę. Podniosłem się cały obolały i rozejrzałem dookoła. Dopiero teraz zauważyłem, że Winston leżał trochę dalej od nas i miał owinięty prowizoryczny bandaż wokół klatki piersiowej. Musiał zostać ranny podczas wczorajszej ucieczki, a ja nawet tego nie zarejestrowałem.

Wspomnienia minionego wieczoru napłynęły z podwójną siłą i poczułem okropny ból w głowie. Byłem jak w amoku, tak jakbym to nie ja odpowiadał za swoje reakcje. Jedynie stał i patrzył się na to, co robi moje ciało. Wczoraj uciekałem, liczyło się tylko to by przeżyć. Nie sądziłem, że mam w sobie taki instynkt zachowawczy, ale może prawdą jest, że uwalnia się on właśnie w takich sytuacjach.

Obudziłeś się kilka minut po mnie i przez jedną długą sekundę popatrzyłeś na mnie, a ja wmawiałem sobie, że swoim wzrokiem chcesz mi coś przekazać. Ale ty odwróciłeś się tak, jakby ta chwila dla ciebie nic nie znaczyła. Wstałeś, pobudziłeś resztę i zagoniłeś do wędrówki. Aris ciągle mówił coś o ludziach z gór, że podobno to tam mieliśmy się udać.

Szliśmy przez gruzy budynków, przedzieraliśmy się przez prawdziwe pobojowisko. Nie mogłem uwierzyć, że to było kiedyś miastem. Nie potrafiłem wyobrazić sobie jak kiedyś wyglądało.

Co jakiś czas musieliśmy się ukrywać, przed przelatującym nad nami górolotem. Byłeś pewny, że to właśnie Dreszcz nas szuka.

Z Winstonem było coraz gorzej. Cierpiał, widziałem to po nim. Najprawdopodobniej do rany wdało się jakieś paskudne zakażenie. Nie chciałem dopuścić do siebie myśli, że mógłby zamienić się w... takiego samego potwora, który mnie zaatakował.
Próbowaliśmy go nieść, nawet zrobiliśmy prowizoryczne nosze, żeby łatwiej było go przetransportować, jednak on oddychał coraz szybciej i jęczał z bólu. Na jego twarzy zaczynały pojawiać się siniejące żyłki, a mnie ścisnęło coś w gardle na myśl, że Winstona czeka taki sam los jak zakażonych.

Może i nie potrafię dobrze okazywać emocji Thomas, ale w momencie w którym podjąłem taką a nie inną decyzje, wiedziałem, że każdy z nas zrobiłby na moim miejscu to samo tylko nikt nie miał odwagi wykonać pierwszego ruchu.
Pamietam zimną stał pistoletu w swojej dłoni i moment, w którym pochyliłem się nad Winstonem. Czułem jak wszyscy na mnie patrzycie w taki sposób, jakbym miał zaraz pozbawić go życia. Chciałem dać mu wybór, chciałem uchronić go przed samym sobą.

Wiem, że w tamtym momencie w głowie miałem jedną myśl. Że gdybyś to ty był na miejscu Winstona, zrobiłbym to samo. Nie wahałbym się, ponieważ nie potrafiłabym sam odebrać ci życia. Nigdy bym tego nie zrobił, nawet jeżeli sam miałbym umrzeć.

To dlaczego zrobiłeś to mi, Newt? — szepnął pod nosem, nie mogąc powstrzymać napływających do oczu łez.

Zimne światło dnia Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz