Rozdział 8 Dylan

58 9 0
                                    

Jestem cholernym idiotą. Napalonym, bezmyślnym kretynem. Potrzeba było kilku dni, paru spojrzeń żebym zapomniał o jakiejkolwiek przyzwoitości. Gdyby nie jej brat, nie wiem jakby się skończyła nasza słodka chwila na materacu. Szczerze, nie wiem czy miałbym wystarczająco dużo samokontroli, żeby jej tam nie wziąć. Nie wiem, czy oparłbym się pokusie żeby rozłożyć księżniczkę spoconą, brudną i zmęczoną na materacach i zatracić się w niej.

Dzięki bogu, wszystko zostało przerwane zanim się zaczęło, więc pozostawała mi jedynie wyobraźnia. Jakby to było słuchać jej jęków. Wspomnienie jej rozgrzanego ciała na moim, tak idealnie wpasowane. Była tak drobna, że gubiła się w moich ramionach. Jej cudowne oczy szeroko otwarte, pokazujące mi niewinną fascynację i odrobinę przerażenia. Jej pełne usta otwarte w niemym „o", czekające aż złożę na nich pocałunek.

Zwariuję. Nigdy nie zachowywałem się jak cholerny napalony nastolatek, więc i tym razem powinienem zapanować nad swoimi hormonami. Muszę to uciąć, póki jeszcze mogę. Właśnie dlatego biorę cały dzień wolnego i uciekam od niej jak najdalej.

3 godziny później siedzę w tak dobrze mi znanej kuchni. Mama jakby przeczuwając moją wizytę robi mój ulubiony obiad. W radiu leci Phill Collins „You can'y hurry love" przeplatana ze śpiewaniem rodzicielki. Miesza coś w garnku, tańcząc do tego zadowolona, że czeka ją rodzinny obiad.

-Jak ci w pracy cariño? – pyta czule.

Dobrze wie, że coś mnie trapi. Wystarczyło jedno spojrzenie, żeby jej rodzicielski instynkt się załączył. Mama ma 45 lat, chociaż zarzeka się że dopiero skończyła 30. Jest rodowitą hiszpanką, reprezentującą swoją ojczyznę zarówno urodą jak i temperamentem. Wszystkie najlepsze cechy odziedziczyłem, dzięki Bogu, właśnie po niej. Ojciec uciekł od nas kiedy miałem 5 lat a Greyson roczek. Od tamtej pory nie pisał, nie dzwonił i oczywiście nie płacił. Jeśli miałbym być szczery wyszło nam to na lepsze. Był cholernym idiotą zostawiając swoją żonę, której serce zawsze było na niego otwarte. Nigdy na nią nie zasługiwał, z resztą tak jak ja i Grey. Tyle, że my jesteśmy na tyle samolubni, żeby mieć to daleko w dupie.

Isabella Carter, moja mama i najlepsza przyjaciółka jednocześnie, jest dla mnie fenomenem, który podziwiam każdego dnia. Zostawiła swoją rodzinę, oczarowana żołnierzem armii Adrii, który obiecywał jej miłość i wierność. Na drodze stanęła im jego służba w Syrii, po której wrócił jako cień człowieka którym był. Stwierdził, że lepiej będzie nam bez niego i odszedł bez słowa. Od tamtego czasu mama wychowywała mnie i brata sama, pracując na dwie zmiany żeby nas utrzymać.

Nigdy więcej nie poszła już na randkę. Nie dała nikomu innemu dostępu do swojego serca. Kiedy pytałem czy nie jest czasem samotna odpowiadała „W moim sercu jest zbyt wiele miłości do dwóch synów, żeby poczuć samotność".

-Bez większych rewelacji. Może trzeba ci coś pomóc ? –pytam podchodząc do niej.

-Łapy precz od moich potraw, tylko byś je zepsuł – na te słowa trzepie mnie żartobliwie ścierką w ramię – Tak przy okazji, ładny unik tematu.

-Rany mamo, nie przesadzaj z tą wiarą w moje zdolności – mówię po czym składam jej całusa na policzku – Niczego nie unikam, po prostu nie ma o czym mówić.

-To nie brak wiary mój drogi, tylko pamięć o kilku spalonych patelniach.

Moje umiejętności jako kucharza kończyły się w momencie, w którym trzeba było zrobić coś więcej niż jajecznicę. Zjem absolutnie wszystko, co zostało mocno przetrenowane podczas służby w wojsku, jednak na kucharza się nie nadaję.

-Tak właśnie myślałem, że Dylan przyjechał odwiedzić zapomnianą rodzinę. Zbyt ładny samochód stoi na parkingu, jak na taką brzydką, obdartą dzielnicę – powiedział Gray wchodząc do kuchni.

Błękitna różaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz