Rozdział 15 Beatrice

53 9 0
                                    

W nocy miałam koszmar. 

Śniła mi się piękna, smutna dziewczyna. Miała piękne złote loki, ale zapłakane oczy. Goniła mnie przez ciemny budynek, w którym nigdy wcześniej nie byłam. Błagałam ją żeby nie robiła mi krzywdy. Ona tylko powtarzała, że przeprasza ale musi, ponieważ to ja jestem „idealna".

-I tak od niego nie uciekniesz – powtarzała.

W pewnym momencie się potknęłam i upadłam, a ona wtedy złapała mnie za kostkę i zaczęła ciągnąc w kierunku, z którego przybiegłyśmy. Starałam się walczyć, ale nie miałam już sił.

-Już żadna z nas nie będzie mu potrzebna, bo będzie miał ciebie – powiedziała suchym głosem, wchodząc do jakiegoś pokoju.

Wtedy obudziłam się cała spocona. Dylan właśnie wbiegł do sypialni i widząc mnie w tym stanie od razu podszedł do mnie żeby dodać mi otuchy. Usiadł obok mnie i kciukami delikatnie zmazał łzy z policzków. Nie byłam nawet świadoma tego, że płaczę.

-Co ci się śniło ? – spytał delikatnie.

Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa, nadal roztrzęsiona po koszmarze. Nieudolnie kręciłam głową na boki, jakby to miało mu dać odpowiedź.

-Shh, już dobrze Beatrice, jesteś bezpieczna – zaczął szeptać, kiedy wszedł na łózko i położył się obok, tak żeby mnie przytulić do siebie – Jesteś bezpieczna, nikt cię nie skrzywdzi.

Trochę to zajęło zanim się uspokoiłam. W tym czasie Dylan był przy mnie, głaszcząc po włosach opowiadał historie ze swojego dzieciństwa.

-Kiedy byłem mały a Greya nie było jeszcze na świecie, zawsze kiedy miałem koszmar szedłem do sypialni rodziców. Bałem się sam spać i chciałem się im wkręcić do łóżka. Tata nie pozwalał na to, dlatego mama wymyśliła mi schron. Zrobiła mi w kącie pokoju coś w stylu poduszkowej bazy. Na podłodze położyła kilka kocy i mnóstwo poduszek i przykryła to wszystko od góry starymi prześcieradłami. Umieściła to w takim miejscu, żeby było gniazdko na taką małą lampkę, która dawała dość słabe światło. Napakowała mi tam moich ulubionych pluszaków jako towarzystwa. Zawsze kiedy miałem koszmar i się bałem, szedłem tam zapalałem sobie światło i czasami czytałem książkę, czasami po prostu leżałem i czekałem na sen. Mama powtarzała, że w tym miejscu nic mi się nie może stać, że to moje bezpieczne miejsce. Nigdy mnie nie okłamała, więc uwierzyłem jej i nie bałem się tam być sam. W ten sposób tata nie narzekał, że ich budzę w środku nocy, a ja miałem miejsce do którego mogłem zawsze uciec.

Kiedy kończy historie podrywam głowę do góry, żeby zobaczyć jego piękną twarz. Uśmiecha się delikatnie na wspomnienie młodych lat. Kiedy wyobrażam sobie małego Dylana, sama zaczynam się uśmiechać. Musiał być uroczym dzieckiem.

-Nie obraź się, ale twój tata brzmi jakby był strasznym chamem.

-Bo był, albo jest nadal. Nie miałem z nim kontaktu od lat, więc nie powiem ci czy się zmienił.

-Przykro mi – mówię, marszcząc brwi.

Jakim cudem Dylan nie mając wzorca ojca, wyrósł na tak cudowną osobę?

-Niepotrzebnie, było nam lepiej bez niego –odpowiada nadal się uśmiechając.

-Opowiedz mi coś jeszcze – proszę go, po czym znowu wtulam się w jego bok, chowając głowę w zagłębieniu jego szyi.

-Będę tego żałował – zaczął rozbawiony – Wierzyłem dłużej w świętego Mikołaja, niż mój młodszy brat.

Nie wytrzymałam i parsknęłam śmiechem, przez co Dylan też zaczął się śmiać.

Błękitna różaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz