Rozdział 11 Beatrice

47 7 0
                                    

Leżało przede mną dziesięć teczek, każda oznaczona innym imieniem. W każdej z nich znajdowały się informacje o zaginionych dziewczynach. Adresy, życiorysy, zdjęcia. Nade mną stali rodzice, obok siedział Bennet, gdzieś w głębi pokoju obok Dylana stał Maxi. Każdy patrzył na mnie z troską, a ja nie rozumiałam dlaczego. To nie o mnie trzeba się martwić tylko o rodziców każdej z tych dziewczyn.

-Chciałabym odwiedzić każdą z tych rodzin i sprawdzić czy niczego im nie trzeba.

-Nie sądzę żeby to był dobry pomysł.. – zaczął delikatnie Bennet.

-Na szczęście nie prosiłam cię o zdanie w tej kwestii – odcięłam się trochę za ostro niż bym chciała.

-Bee.. – zaczął znowu Bennet.

-Nie! Te dziewczyny zaginęły bo są do mnie podobne! Nikt ich nie ochronił, nie miały całego pałacu straży, prywatnego ochroniarza ani nawet upierdliwego brata bliźniaka, który by je kontrolował 24/7. Rodzice też nie dostali wiele więcej jak „robimy co w naszej mocy" od policji. Nie potrafię sobie nawet wyobrazić co muszą przechodzić matki, wiedząc że ich córki mogą być gwałcone, torturowane albo mogą być już zamordowane... – mówiąc to głos zaczął mi się łamać – Ktoś musi im powiedzieć, że nie są sami. Ktoś musi dać im nadzieję, że sprawca faktycznie zostanie złapany.

-Ale to nie musisz być ty, biorąc pod uwagę że psychopata poluje właśnie na ciebie! – warknął w moją stronę Bennet.

-Wręcz przeciwnie, to muszę być ja.

Widziałam, że jest zdenerwowany. Wstał z kanapy, na której siedzieliśmy i zaczął się przechadzać niespokojnie po pokoju.

-Bee, kochanie, zrozum że Benni się martwi, z resztą jak każdy z nas... – zaczął ojciec łagodnie .

-Po prostu nie chcę żeby robiła z siebie jakąś cholerną męczennicę! To księżniczka a niechodząca grupa wsparcia!

W całym pokoju zaległa głucha cisza po tym co wykrzyczał brat. Wiedziałam, że żałuje tego jak ubrał to w słowa, widziałam wyraz jego twarzy. Nie chciał mi spojrzeć w oczy. Jednak nie cofnął tego co powiedział. Nie przepraszał.

Spojrzałam na Dylana, wyraz jego oczu był współczujący. To mnie jedynie rozzłościło. Nie chciałam współczucia, potrzebowałam wsparcia.

-Jak mówiłam, dobrze że nikt cię nie pytał o zdanie – wysyczałam w kierunku Benneta – Pojadę do tych rodzin, a jedyną osobą która może mnie zatrzymać jest ojciec – to mówiąc zwróciłam się w jego kierunku – Zabronisz mi pojechać ?

Tata przez chwilę tylko patrzył mi w oczy, jakby szukał w nich zwątpienia we własne słowa. Nie znalazł tam nic, byłam zdeterminowana. Po chwili przeniósł wzrok na Dylana i kiwnął mi głową na znak zgody.

-Przygotuj wszystko, maksymalny stopień ochrony, nie zostawiasz jej samej nawet na sekundę.

-Tak jest, Wasza Królewska Mość– mówiąc to Dylan, lekko się pokłonił.

Bennet słysząc to wyszedł obrażony z mojego pokoju. Trzasnął za sobą drzwiami, jakby chciał je od zewnątrz zamknąć tak abym nie mogła wyjść.

Przykro mi Benni, nie tym razem.

-Wyjeżdżamy za godzinę – powiedział do mnie Dylan i również wyszedł wszystko przygotować.

Po chwili Maxi i mama również wyszli z pokoju. Chciałam iść się przygotować do wyjazdu, ale tata poprosił mnie o chwilę rozmowy. Zdziwiona usiadłam na kanapie a on zaraz obok mnie.

Błękitna różaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz