Rozdział 5

592 28 0
                                    

- I jak ten egzamin? - zapytała Emilia, a ja rzuciłam się na łóżko i westchnęłam głośno.

- Na każde pytanie coś tam naskrobałam, ale zobaczymy jak do sprawy podejdzie profesor.

- Pewnie poszło ci genialnie, a tylko tak gadasz. Tak samo jak w liceum. Nic nie umiem, nie zdam! A potem. No nie wiem, dlaczego mam maksa, pewnie sorka się pomyliła - sparodiowała mnie, na co mimowolnie zaśmiałam się.

- Chciałabym, żeby było tak i tym razem. - Westchnęłam.

- I pewnie będzie! Więcej wiary Kora! A jak z przyjazdem do Szczecina? Wybrałaś już termin?

- Chciałabym, ale rodzice nie chcą się zgodzić.

- Kurwa! Masz dwadzieścia trzy lata. Jesteś dorosła! Zdałaś egzaminy, obroniłaś pracę, masz prawo sobie pojechać na tydzień odpocząć i rodzice nie mają nic do gadania.

- Łatwo ci powiedzieć. Twoi rodzice nie mówią ci, że to brak wdzięczności, albo oznaka braku szacunku, gdy będąc dorosłą chcesz wyjść z domu.

- To jest chore.

- Mnie to mówisz?

- Kora, do kurwy! Wyprowadź się. Mówisz sama, że nic się nie zmieni, że jest ci z tym źle, a jednocześnie nie chcesz nic z tym zrobić. Rozumiem obawy i tak dalej, ale kurwa! Muszą zrozumieć, że masz swoje życie i nie jesteś od spełniania ich oczekiwań.

- I gdzie niby mam się wyprowadzić? Poza tym obrażą się na śmierć...

- Kornelia! - Przerwała mi. - I co? Będziesz tam żyła do sześćdziesiątki, bo im się zrobi smutno. Nie osłabiaj mnie, kurwa! Przyzwyczają się. Może trochę poboli, ale w końcu im przejdzie. Poza tym mają Konrada i niech się zajmują nim, a nie tobą. Jesteś dorosła!

- Może i tak. Zazdroszczę ci.

- Niby czego? - Zaśmiała się cierpko. - Jeszcze kilka lat temu po domu latały talerze i było tak chujowo, że tylko ty trzymałaś mnie przy życiu. Przynajmniej teraz mam trochę spokoju, bo mama przeżywa z Cristiano drugą młodość. No i mam Luca - dodała rozmarzona, a ja nie musiałam widzieć jej twarzy, aby mieć pewność, że się uśmiechała.

- Jak to jest mieć ojczyma Włocha? - zapytałam.

- Mogę nazwać go chujem, uśmiechając się przy tym szeroko, a on jest przekonany, że powiedziałam coś miłego. - Zaśmiała się. - Żartuję. Cristiano jest spoko, ale czasem ciężko nam się dogadać, bo wiesz, że mój angielski mimo wszystko nadal trochę kuleje.

- Nie nauczył się jeszcze ani słowa po polsku?

- Mama trochę go nauczyła, ale ciężko powiedzieć, czy rozumie co dokładnie mówi. Zapewniam cię, że to przedni ubaw, patrzeć jak męczą się z wypowiedzeniem naszego "sz", "cz", czy innego "ż". Najśmieszniej było jak wkręciłyśmy mu, że wyrazem najszczerszej miłości, w języku polskim, jest powiedzenie: "W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie!". Najpierw pobladł jak ściana, aby potem przez najbliższe kilka dni silić się na zapamiętanie i wypowiedzenie tego dobrze.

- Zorientował się, że coś jest nie tak, czy mu powiedziałyście? - zapytałam z niedowierzaniem.

- Mama pękła, gdy na spotkaniu z dziadkami, ni z gruszki ni z pietruszki wyskoczył z tym chrząszczem. - Roześmiała się, a ja razem z nią. - Chciałabym, żeby Luka wyrósł na takiego faceta jak Cristiano. Nie mam zielonego pojęcia, co zrobiła moja mama, że tak odleciał na jej punkcie, ale chciałabym, żeby ktoś kiedyś pokochał mnie tak mocno jak on ją. I, żeby w takim wieku wyglądał niczym młody Bóg - dodała rozmarzona.

(Nie)zakochałam się!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz