Come close to midnight

370 32 37
                                    

Wiecie, co jest słabe, kiedy kujonka idzie na wagary? Musi mieć wszystko dokładnie zaplanowane. Dlatego położyłam się dopiero po drugiej, a wstałam o szóstej.

Zgodnie ze swoim planem ubrałam dwie bluzki: pod spodem zwykłą, jaką chciałam naprawdę założyć, a na górę mundurek. Pomalowałam się, aplikując trochę więcej korektora i pozostałych kosmetyków, by ukryć opuchnięte i podkrążone oczy. Do licha, Tristan naprawdę nie zasługiwał, żebym tak przez niego ryczała.

Zgarnęłam swoją torbę, tak naprawdę pustą, bo nawet dla niepoznaki nie chciało mi się targać książek. Zeszłam cicho na dół i przekradłam się do pracowni mamy. Cichutko odpaliłam jej komputer (hasło to Dachowiec i data jej ślubu z tatą) i zalogowałam się do mojego dziennika elektronicznego.

Tutaj było trochę trudniej, bo do każdego z nas mama miała inne hasło. Kat swojego czasu miała miejsce pierwszej randki mamy z tatą plus datę, bliźniacy mieli "An!$ięW@ż" i dwa imiona bliźniaka, połączone z datą urodzin dziadka Gabriela lub babci Nathalie. Hugo miał gorzej, bo dziadek Gabriel nie chciał się chwalić, kiedy ma. Musiał buchnąć mu kiedyś dowód osobisty, gdy był w odwiedzinach. Mi przypadło najbanalniejsze, co uznałam za osobistą obrazę. Królewna i moja data urodzin. Chyba mama naprawdę uznała, że akurat ja nigdy się nie włamię. Tym bardziej z premedytacją napisałam sobie na dzisiaj zwolnienie.

Duusu posłała mi zatroskane spojrzenie, gdy wyszłam z gabinetu. Przeszłam do kuchni na parę minut przed rodzicami. Tata posłał mi przyjacielski uśmiech, mama zdobyła się na trochę mniej szeroki. Z wymuszeniem odwzajemniłam się tym samym.

– Przepraszam, mamo.

Mama ucałowała mnie w czoło.

– Już w porządku, królewno.

Poudawałam trochę, że się spieszę i wypadłam z domu. Odmówiłam propozycji taty, by podrzucił mnie do szkoły i poszłam na stację metra. Wybrałam jednak linię przejeżdżającą koło galerii handlowych. Jeszcze w pociągu zrzuciłam mundurek i schowałam go do torby.

Oto zaleta takiego troskliwego odgradzania mnie od mediów: nikt już nie wiedział, jak wygląda Emma Agreste.

Zaczekałam w Starbucksie na otwarcie pozostałych sklepów, sącząc dwie kawy. Dla Duusu kupiłam gofra, którym ukradkiem ją karmiłam. Przejrzałam sobie wiadomości z wczoraj dotyczące napadu na jubilera. Zdumiewające, że prawie nikt nie zajmował się samą kradzieżą, tylko moją osobą: czy moja interwencja oznaczała, że superbohaterowie znów wznowili działalność, gdzie się podziewałam do tej pory, a nawet czy moja ingerencja była słuszna, a tym bardziej – zgodna z prawem.

Ze złością wyłączyłam telefon.

Poszwendałam się po sklepach jako jedna z pierwszych klientek. Kupiłam sobie trzy bluzki, bo tylko tyle mogłam zmieścić do torby. Nie mogłam przecież wrócić do domu z torbami pełnymi ciuchów. Przeszłam się też do księgarni, by poszukać czegoś na urodziny dla Rebeki. Miałam jeszcze miesiąc, ale obie zawsze się w to mocno angażowałyśmy.

Dochodziła pierwsza po południu. Miałam dzisiaj do czternastej trzydzieści, więc musiałam sobie zająć czymś ostatnie półtora godziny. Po namyśle poszłam się przejść nad Sekwanę.

Przysiadłam się na jednej z wielu ławek. Przynajmniej dla innych jednej z wielu – dla mnie tej, na której zwykle siadał Feliks. Rzuciłam torbę i klapnęłam obok. Wpatrzyłam się znów w statki na Sekwanie.

W zasadzie, czemu nigdy wcześniej nie zerwałam się ze szkoły?

Było na tyle ciepło, że moja katana w zupełności mi wystarczyła. Dodatkowo zza chmur wyłoniło się słońce i zaczęło mocniej prażyć. Poza kilkoma obłoczkami nie widziałam żadnej ogromnej chmury. Aż szkoda, że uczniowie muszą siedzieć w szkole.

Spowita w MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz