I'm used to the darkness

364 32 2
                                    

Bliźniacy po trzech dniach wreszcie odpuścili próbę przydybania mnie w szkole. To dobrze, bo obawiałam się, że wkrótce zabraknie mi na jedzenie, biorąc pod uwagę ile płaciłam pierwszakom za odwracanie ich uwagi. Raz zamieniłam się ubraniami z blondwłosą Nataszą, kiedy indziej zapłaciłam, by jakiś pierwszoroczniak otworzył mi drzwi na tyłach, a ostatni raz poprosiłam, by Kaspian zawiadomił woźnego o dwóch podejrzanych typach, czyhających na młode uczennice. Trochę było mi przykro, gdy woźny z portierem pogonili ich z miotłami, ale było to najbardziej skuteczne. Więcej nie przyszli.

Nie powiedziałabym jednak, żeby zrezygnowali z próby kontaktu. Rebeka co rusz narzekała, że Hugo wydzwania do niej co wieczór, pytając czy ma jakieś wieści na mój temat. Właśnie dlatego nie podałam jej swojego numeru telefonu. Eka przyjęła to ze zdumiewającą wyrozumiałością, przypominając, że zawsze mamy jeszcze Messengera. W ogóle też nie wypytywała mnie, co zamierzam i nie próbowała od tego odwieść.

Zaletą ostatniej klasy jest plan zajęć. Miałam dziennie tylko pięć, sześć lekcji i zostawało mi trochę czasu do zmiany. Mała ilość zadań domowych też była błogosławieństwem.

Wróciłam do domu później niż zamierzałam, by zmylić czyhającego na dachu Bruna/Louisa. Ostatecznie udało mi się zgubić go w metrze, ale na wszelki wypadek wysiadłam stację wcześniej i doszłam piechotą.

Od razu po wejściu skierowałam się do kuchni odgrzać sobie obiad. Zaczynałam rozumieć, jakim zbawieniem były dla bliźniaków słoiki od dziadków i mamy. Ja musiałam polegać na dobroci Rebeki, najukochańszej istoty na ziemi. Przyniosła mi parę słoików z konfiturami, domowymi przetworami i nawet małym słoikiem gulaszu. Dzięki temu nie traciłam czasu i mogłam zabrać się za naukę.

Po godzinie miałam dość.

– Nooroo, mroczne skrzydła.

Miałam na sobie purpurowo-czarny kostium ze spódniczką. Moje nogi otulał czarny lateks, który od kolan w dół przechodził w kolor stali. Wyglądało trochę, jakbym miała wysokie buty z cholewami. Na twarzy poczułam chłód maski. Moje włosy związały się w wysoki koński ogon, przewiązany fioletową wstążką.

Kiedyś Duusu powiedziała, że strój kształtuje właściciel Miraculum. Dodała potem, że wyobraźnia nie zna granic.

Podeszłam do lustra w łazience, żeby przyjrzeć się bliżej sobie. Wyrwał mi się pisk. Odskoczyłam, wpadając na ścianę, jakby to mogło cokolwiek pomóc.

Drżącą dłonią dotknęłam pleców, na których znajdowały się... skrzydła. Cieniutkie, jasnofioletowe skrzydła jak u wróżki.

Cholera, miałam skrzydła!

Naszły mnie poważne rozważania. Czy to oznaczało, że mogłam latać? Potrzebowałam jakiś magiczny pył? I jak w ogóle spróbować?

Z lekkim przerażeniem uświadomiłam sobie, że wyczuwam je jak nową kończynę. Poruszyłam nimi, patrząc na swoje odbicie. Skrzydła zatrzepotały najpierw wolno, potem coraz szybciej, aż w końcu nie było ich praktycznie widać. Na usta wstąpił mi niedowierzający uśmiech. Powoli stanęłam na palcach. Poczułam, jak odrywam się od ziemi. Pisnęłam odruchowo i zaraz opadłam z powrotem. Chyba powinnam potrenować.

Wróciłam do salonu, gdzie było najwięcej miejsca. Ponownie za pomocą samej siły woli wprawiłam skrzydełka w ruch. Odbiłam się od ziemi i wzbiłam w powietrze. Zaraz przywaliłam w sufit. Tynk posypał mi się na głowę. Przeklęłam siarczyście, masując czubek głowy. Zapomniałam jednak o koncentracji. Runęłam na ziemię.

– Ała!

Gruchnęłam na wznak. Powietrze uleciało mi z płuc, ale dzięki kostiumowi nic nie złamałam. Od razu sprawdziłam czy mogę się ruszyć, przerażona, bym nie urządziła się jak dawno temu. Zadrżałam i natychmiast się podniosłam.

Spowita w MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz