Sweet smell of roses have come at last

371 39 11
                                    

Pierwszy raz w życiu miałam tak mizerną wigilię. Przygotowałam trochę mniej skromny obiad niż zazwyczaj. Kupiłam kawałek ciasta, którym poczęstowałam Nooroo. No i w zasadzie tyle.

Puściłam sobie w tle na laptopie Kevina samego w domu, by tradycji stało się zadość, a ja choć trochę poczuła klimat świąt. Nie miałam żadnych dekoracji ani choinki, bo zwyczajnie nie mogłam sobie pozwolić na takie wydatki. Internet to jedyne szaleństwo, jakie popełniłam. Brakowało mi światłowodu, ale był za drogi. Ach, po całym życiu w luksusie wreszcie zeszłam na ziemię.

Nooroo oglądał film, zafascynowany. Dużo się śmiał, przez co uśmiechałam się pod nosem, czytając vademecum z biologii. Moje myśli uparcie nie chciały się skupić na pokreślonych pisakiem kartkach. Uciekały za to do wigilii przed dwoma laty. Wszystko wydawało się wówczas takie wspaniałe. Jadłam kolację z rodziną i przyjaciółmi. Tańczyłam z Tristanem. Byłam tak cholernie szczęśliwa.

Zamknęłam książkę z hukiem.

– Nooroo, miałbyś coś przeciwko, gdybym się przemieniła?

– Pewnie, że nie.

Zgarnęłam plecak. Wymknęłam się przez okno i od razu poszybowałam, dopóki nie dotarłam na pobliski dach. Przebiegłam się po nim kawałek, po czym znów pofrunęłam. Zerkałam w oświetlone okna mijanych mieszkań. Rodziny siedziały przy stołach uginających się pod jedzeniem. Dzieciaki bawiły się zabawkami, które musiał im przynieść Święty Mikołaj.

Po kwadransie dotarłam na dach kamienicy sąsiadującej z posiadłością rodziców. Oczami wyobraźni widziałam ustawioną w holu wysoką choinkę. Pewnie balustradę znów oplotła girlanda z małymi bombeczkami, a rodzice z gośćmi siedzieli w jadalni.

Może by mi się udało?

Wzbiłam się w powietrze. Pofrunęłam w stronę mojego dawnego pokoju. Nikt nie powinien tam być, więc mogłabym się jakoś prześlizgnąć, jak tylko uda mi się otworzyć...

– Och.

Okno już było otwarte. Podfrunęłam bliżej, rozglądając się czujnie. Uniosłam wyżej laskę, ale nikt mnie nie spróbował obezwładnić. Stanęłam na parapecie. Nadal nic się nie wydarzyło.

Moja sypialnia wyglądała dokładnie tak samo jak ją zostawiłam. Jedynie starto kurze i wymieniono pościel, która jeszcze lekko pachniała lawendą. Na biurku stało pudełko. Ktoś napisał na nim dużymi literami moje imię. Chyba mama, sądząc po charakterze pisma.

Podeszłam bliżej. Powoli rozwiązałam różową wstążkę i zdjęłam pokrywę. Serce mi się ścisnęło. Ostrożnie wzięłam w ręce czarny, puchowy płaszcz. W pudełku znajdowały się jeszcze kozaczki, rękawiczki i beret z trochę grubszego materiału niż ten, który nosiłam do jesiennego płaszczyka.

– Och, mamo – wyszeptałam, sięgając po małą karteczkę na dnie.

Jeśli postanowisz kiedyś wrócić, okno zawsze będzie dla Ciebie otwarte. Wesołych świąt, Królewno.

Zrzuciłam transformację. Od razu zaszczękałam zębami. Pokój był dobrze wywietrzony, a ja nie miałam nawet butów, nie wspominając o kurtce. Ubrałam się w płaszcz, nałożyłam beret i przymierzyłam kozaki. Wszystko pasowało idealnie.

Przez chwilę kusiło mnie czy nie odłożyć prezentu na miejsce, jednak od trzech tygodni szczękałam zębami, chodząc wszędzie w skórzanej kurtce. Nie nadawała się już na takie mrozy, a nie miałam żadnej grubej kurtki. Jedno niedopatrzenie, które umknęło mi przed dwoma miesiącami: jesień nie trwała wiecznie.

W pełni ubrana, ponownie przemieniłam się w Wyklętą. Sięgnęłam do małego plecaczka, który wzięłam ze sobą i wypakowałam na biurko zapakowane przedmioty. Wyskrobałam trochę oszczędności i zrobiłam dla moich krewnych skromne prezenty. Teraz cieszyłam się, że pomyślałam o tym zawczasu. Byłoby mi głupio nie zostawić nic w zamian.

Spowita w MrokuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz