Rozdział 4

2.9K 165 0
                                    

- Chodź pojedziemy do domu, odpoczniesz. Jest już 1 PM.

- Dobra - wstałam i razem z Harry'm pożegnaliśmy się z blondynem, po czym skierowaliśmy się do wyjścia.

- Zadzwonię dzisiaj do dr Whitmora - poinformował mnie, gdy byliśmy już w samochodzie.

- Co? Po co? Nic mi nie jest. Harry, naprawdę. Czuję się dob...

- Cicho bądź - warknął, a ja spojrzałam na niego zszokowana - powiedziałem coś i zdania nie zmienię.

- Ale Har...

- Powiedziałem nie - krzyknął i gwałtownie zjechał na pobocze, powodując trąbienie samochodów. Mógł nas zabić do cholery. Na mojej twarzy na pewno malowało się czyste przerażenie.

- Przepraszam, po prostu jak zadzwoniłaś i powiedziałaś, że straciłaś przytomność... To... Strasznie się o ciebie martwię, rozumiesz? - skinęłam lekko głową - przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć - wyszeptał i złapał moją rękę pocierając lekko moje knykcie.

- W porządku, rozumiem - odpowiedziałam i przykryłam jego rękę swoją.

- Ale po lekarza i tak zadzwonię - uśmiechnął się zwycięsko, a ja się zaśmiałam.

Dwadzieścia minut później byliśmy już w domu,a Harry od razu po przekroczeniu progu zadzwonił do Whitomra.

- Idę zrobić obiad - powiedział brunet i skierował się w stronę kuchni, a ja do sypialni - położyć się. Zero ruchu przez tyle czasu, to jednak wpłynęło na moja kondycje.

Harry POV

Usłyszałem dzwonek i skierowałem się do drzwi. Jak się spodziewałem za nimi stał James.

- Witam - podałem mu rękę i wpuściłem do środka.

- Witaj Harry. Gdzie Dakota?

- Na górze, w sypialni - powiedziałem, a Whitmore ruszył w stronę schodów. Podążyłem za nim, a on odwrócił się i powiedział:

- Harry idź rób co robiłeś. Nic jej przecież nie zrobię - pokiwałem głową i znowu skierowałem się do kuchni. Doktor Whitmore był przyjacielem mojego ojca. Tak, był. Mój ojciec zmarł dziesięć lat temu. Czasami tak cholernie za nim tęsknię. Po nim odziedziczyłem firmę i to dzięki niemu jestem tu gdzie jestem. Zmarł na raka. Był najlepszym adwokatem w całej wielkiej Brytanii i załatwił go pierdolony rak. Odwróciłem się i z całej siły rzuciłem nożem w ścianę tuż obok głowy Dakoty.

- Jezu, przepraszam - podszedłem do niej i złapałem jej twarz w dłonie - wszystko w porządku?

- Tak, ze mną i z dzieckiem - powiedziała lekko zszokowana, tym co wydarzyło się przed chwilą. Za jej plecami pojawił się lekarz, więc od razu do niego podszedłem.

- I co z nią?

- Wszystko w porządku. Utrata przytomności na pewno była spowodowana stresem, ale wszystko jest okej. Niestety muszę już iść, mam dyżur w szpitalu.

- Dziękuję bardzo - powiedziałem, uścisnąłem jego dłoń i odprowadziłem go do drzwi.

- Do zobaczenia Harry.

- Do widzenia - odpowiedziałem i zamknąłem za nim drzwi.

Odwróciłem się i miałem zamiar skończyć posiłek, ale zobaczyłem coś co mnie kompletnie zszokowało. Dakota zakładała buty i marynarkę. Chyba nie chce nigdzie iść, prawda?

- Co ty robisz? - zapytałem.

- Idę SAMA na spacer - wzruszyła ramionami i ruszyła do drzwi. To chyba jakiś żart, nie wychodzi z domu przez dwa miesiące, a teraz chce iść na spacer?! I to jeszcze SAMA, jak przed chwilą powiedziała. Jest osłabiona, może znowu zasłabnąć, albo coś...

- Ale zaraz obiad - to był słaby pretekst, ale lepsze to niż nic.

- Za ile?

- Za około pół godziny.

- Zdążę - powiedziała i chwyciła za klamkę, ale złapałem ją za nadgarstek.

- Nie chcę abyś szła, a jak znowu zemdle...

- Nic mi nie będzie - uśmiechnęła się do mnie i wyszła.

Dakota POV

Odetchnęłam świeżym powietrzem i ruszyłam w stronę swojego samochodu, który stał na podjeździe. Pewnie któryś z chłopaków go tu postawił. Wsiadłam do środka i ruszyłam w dobrze znane mi miejsce. Po dwudziestu minutach byłam na miejscu, zanim jeszcze wysiadłam z samochodu napisałam esemesa do Harry'ego, że zajmie mi to trochę dłużej i żeby nie czekał na mnie z posiłkiem, gdy już to zrobiłam skierowałam się do budynku. Weszłam na drugie piętro i zapukałam do drzwi z numerem 6.

Gdy drzwi się otworzyły zauważyłam swojego starego przyjaciela.

- Dakota? - spytał nie dowierzając.

- A kto inny? -spytałam ze śmiechem. Jackson podszedł do mnie i mocno przytulił, na co jeszcze bardziej się zaśmiałam i tez go przytuliłam.

- Potrzebujesz czegoś - stwierdził. Był wspaniałym przyjacielem, może nie przyjaźniłam się z nim tak ja z rodzeństwem Richardson'ów, ale zawsze mogłam na nim polegać.

- Nie mogę po prostu przyjść i odwiedzić starego przyjaciela? - zapytałam, gdy byliśmy już w środku.

- Nie - powiedział i znów się zaśmiał.

- Ejj - zaśmiałam się i uderzyłam go w ramie. Jackson to młodszy brat Jeremy'ego. Moim zdaniem ten lepszy. Brał udział w wyścigach, albo drobnych przekrętach, ale zawsze był tym zabawnym, empatycznym, po prostu lepszym. A jednak to w jego bratu byłam zakochana.

- Okej masz mnie- westchnęłam z uśmiechem.

- Idź do salonu, ja przyniosę coś do picia. Piwa?

- Nie mogę jestem samochodem.

- Okej. w takim razie...

- Woda, może być woda - powiedziałam i poszłam do salonu, a Jackson do kuchni. Nic się tu nie zmieniło. Usiadłam na kanapie i czekałam na moją wodę. Postanowiłam mu nic na razie nie wspominać o ciąży. Chociaż i tak pewnie kiedyś się dowie. Poza tym jeśli bym to zrobiła, musiałabym powiedzieć mu o jeszcze jednym zdarzeniu, a na razie jeszcze nie jestem na to gotowa i nie chcę też, aby ich stosunki jeszcze gorzej się pogorszyły.

- Proszę - chłopak podał mi szklankę z przeźroczystym płynem.

- Dzięki - powiedziałam i wzięłam łyka.

- Więc co cię do mnie sprowadza?

- Pytanie. Jest dzisiaj w okolicy jakiś wyścig?

~~*~~

Hej. Dziękuje za głosy :) Mam nadzieje, że rozdział Wam sie spodoba i też zagłosujecie. Następny w czwartek.

Do zobaczenia xoxo


Changes ✔️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz