ROZDZIAŁ DWUDZIESTY DRUGI

754 77 9
                                    

Siedziałem na kanapie grając w jakaś grę na telefonie, ściągałem wszystkie po kolei, każdą testowałem, bo co miałem innego robić? Powinni mi płacić za moje recenzje do gier, to byłby dobry pomysł.

Minął dopiero miesiąc, a ja nie potrafiłem samodzielnie chodzić. Do choroby wieńcowej doszła i nowa, utrapienie Przewlekłe niedokrwienie kończyn dolnych. Na początku jako tako bolało, ale teraz odczuwam ból cały czas. Wszystko miałem obolałe, to było straszne. Czułem się jak w klatce, słaby mięczak. Wszystko na skutek tętnic wieńcowych, moje nogi były nie do użytku w tym momencie.

Drzwi od mieszkania się odkluczyły i wszedł Levi.

-Nie byłeś w pracy? - spojrzałem na zegarek, może tak te gry mnie pochłonęły, ale nie...minęła godzina.

-Tak, byłem- powiedział i zaczął coś ciągnąć za sobą do mieszkania.

-Co to jest?

Rozłożył sprzęt i zamknął drzwi. Nawet nie wiedziałem jak mam na to zareagować.
Wózek inwalidzki.

-Chodź, przetestuj.

Podjechał tym wózkiem do kanapy i złapał mnie za rękę, ale ją odepchnąłem.

-Nie będę jeździł na wózku, nie jestem inwalidą!

-To nie o to chodzi - zmarszczył brwi.

-Chcesz mi pokazać jaki jestem słaby? - wkurzyłem się - nie potrzebuje żadnego wózka, robisz ze mnie wiekszą niedorajdę!

-Oh- uśmiechnął się złośliwie pod nosem - rozumiem...wstydzisz się tak?

-N-nie...- a może i tak...przecież nie jestem kaleką...

-To pokaz jak ładnie chodzisz, jak przejdziesz się do komody - wskazał palcem opierając się o wózek - to zaraz go oddam.

Popatrzyłem na niego i na ten przeklęty wózek. Nie dam rady, nie podniosę się.

Ale chociaż muszę spróbować...

Wyciągnąłem nogi bardzo powoli do przodu stawiając je na podłogę. Zbyt szybkie ruchy powodowały zawroty głowy.

Przekonałem ślinę, najgorsze jest to że jeszcze miesiąc temu może i ledwo ale chodziłem, teraz zwykle poprawienie moich nóg stawało się lada wyzwaniem przynoszącym ból.

-No, na co czekasz? - pognalił mnie Levi - pokaż jaki z ciebie twardziel.

Się zdziwisz.

Zamknąłem oczy i otworzyłem je na powrót. Trzymałem się siedzenia oraz oparcia bardzo powoli się odpychając. Mimo bólu nie mogłem powiedzieć sobie stop.

Wstałem.

Trzymałem się na nogach, sam, be żadnej pomocy... jednak ból się nasilił w łydkach doprowadzając do tak zwanego skurczu. Czułem jak lecę do przodu, ale silne ramiona mojego chłopaka złapały mnie w czas.

-Jednak jestem kaleką - zaśmiałem się sztucznie, a w moim oczach pojawiły się pierwsze łzy bezsilności.

-Nie mów tak - skarcił mnie i ułożył na kanapie.

Rozpłakałem się.

-Co jest ze mną nie tak?! - jęknąłem, a mój płacz z sekundy na sekundy się nasilał- nie potrafię nawet ustać na nogi, nie dość, że mam chorobę wieńcową to jeszcze to?! Za co?! Dlaczego ja?!

Nie wytrzymałem, to już mnie przerastało.

-Nawet nie wiem czy zostanę uleczony! Jestem dla ciebie udręką, nie masz ze mnie żadnego pożytku, jestem nic nie warty-

-Eren- Levi złapał mnie za ramiona.

-Chodzące utrapienie, a nie nawet nie chodzące - skitowałem sam siebie.

Czułem do samego siebie nienawiść.

-Eren! - Levi podniósł głos i złapał mnie za podbródek lekko unosząc do góry.

Jego oczy pozwoliły mi się ja chwile uspokoić, dawały mi lepsze samopoczucie, ale nawet jeżeli nic nie mówił o mojej chorobie, dwóch chorobach, to wiedziałem, że tez nie ma z tym łatwo.

-Gdzie się poznał ten roześmiany Eren? - zapytał muskając mój mokry policzek.

-Został w szpitalu.

-Nie jesteś kaleką - powiedział dość chłodno.

-Musisz mnie niańczyć, tak nie wyglada związek...ty znowu przezywasz swoją przeszłość, nie potrafię ci dać zdrowego związku!

-Potrzebujesz więcej uwagi, to nic złego - spojrzał na mnie z powagą - nic się między nami nie zmieniło i nie zmieni, nawet jeśli już do końca nie będziesz mógł się poruszać, ja będę przy tobie... na tym polega zdrowy związek, żeby być przy swojej drugiej połówce.

Przetarł moje mokre oczy ręką i pocałował w czoło.

Levi pięknie mówił, ale nie potrafiłem zmienić mojego nastawieni do samego siebie.
To już mnie wykańczało.

-Wole umrzeć niż patrzeć jak codziennie cierpisz z mojej bezradności.

Levi się odsunął patrząc na mnie...przygnębiająco? Smutno?

-Nie chciałem...- chciałem się jakoś wytłumaczyć,ale to były moje prawdziwe myśli, niestety.

-Śmierć jest łatwa, to życie jest trudne - powiedział uciekając wzrokiem- czy to nie ty mówiłeś, że będziesz przy mnie zawsze?

-Tak...

Właśnie, obiecałem mu to.

-Zmieniło cię to, że nie możesz normalnie funkcjonować? - zapytał.

Moje nastawienie było proste, ale słowa Levi'a potrząsały wewnętrznym mną. Zachowałem się jak egoista. Przecież miałem żyć i dla niego, mówiąc takie rzeczy sprawiam mu wyłącznie przykrość.

-Jestem głupi - stwierdziłem głośno myśląc.

-Wiem, że nie jesteś w stanie się pokonać, jesteś silny - przybliżył się do mnie i wskazał na moje serce - tutaj, pokonamy to wszystko razem i będzie tak jak dawniej.

On potrafił powiedzieć to czego ja nie mogłem. Zmieniał mnie natychmiastowo, dodawał oparcia.

Wiadomo dlaczego, przecież to mój anioł stróż.

Ja również nie mogę być takim dziecinnym bachorem....już nigdy się nie zawaham, nie pomyśle o sobie w zły sposób.

-Pomożesz mi wsiąść na wózek? - zapytałem nieśmiało.

-Brawo - mruknął i odsunął się ode mnie.

Złapał mnie za ramiona i pomógł usiąść na tym wózku. Szczerze, nie było źle, to tylko wózek, a będę mógł się ruszać z domu, to przecież same plusy.

-Dziękuje...Levi - mruknąłem cicho.

To zabawne jak jeden człowiek jest w stanie nas poustawiać do tego stopnia, że możemy zauważyć kilka pozytywów nawet jeśli nie jest zbyt kolorowo to ta jedna właściwa osoba pokoloruje nam świat za nas.

-Chcesz iść na ptysie?

-Przejażdżka nową bryką? - zaśmiałem się, już nie sztucznie, prawdziwie - jestem za!

W moim sercu nieład |LEVIXEREN|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz