Rozdział 11

1.4K 54 12
                                    

Miłość. Główny czynnik doprowadzający do tragedii jakim jest moje życie, to właśnie przez miłość popełniłam wiele błędów. Te błędy nazywały się Vincent Keller. Moja wielka miłość. Ludzie mówią, z z miłości robi się głupie rzeczy i jestem tego żywym dowodem. Zrobiłam wiele głupich rzeczy które wtedy były dla mnie niczym, były niczym bo miałam przy sobie osobę którą kochałam i która kochała mnie. Tak mi się wtedy wydawało, ale to była złudna otoczka którą wykreował w moich oczach, on mnie nie kochał, miał jebaną obsesje na punkcie mojej dupy. To co zdawało się mu się miłością, było tylko jebaną obsesją, a nie wiem co jest gorsze, zakochany typ z obsesją czy po prostu z obsesją. Zdecydowanie druga opcja dlatego dziękowałam w głowię, że się we mnie nie zakochał.

Znałam taki typ, aż za dobrze. Vincent nie znosił sprzeciwu i jeśli coś nie idzie po jego myśli. Nie wykorzystał mnie dla pieniędzy moich rodziców, czy sławy on chciał być kochany, i ja mu tą miłość skutecznie zapewniałam. W połączeniu z zakurwiście dobrym seksem nie miał po co odchodzić, jednakże myśl o wzbogaceniu się o kilkanaście tysięcy była lepsza niż potrzeba miłości. Mógł znaleźć sobie inną, lepszą która obdarzyła go miłością odwzajemnioną. A taka jest najlepsza.

- Ty za to wydajesz się jeszcze większym skurwysynem, mylę się? - Jad z jakim wypowiedziałam te słowa zdziwił mnie samą, jednak nie ukrywajmy, nienawidziłam go i nie miałam zamiaru się z tym kryć. Prychnął pogardliwie łapiąc mnie stanowczo za ramię, jego dotyk mnie palił. Czułam jak płonę i niestety nie w przyjemnym tego słowa znaczeniu.

- Ani trochę, Eli - Zacisnęłam mocno szczękę słysząc zdrobnienie jakiego użył, dlatego tak bardzo się spięłam, gdy Marcus użył tego przezwiska podczas kłótni. Vincent zawsze go używał i tylko on.

- Co tu robicie? - Wycedziłam, patrząc stanowczym wzrokiem w ciemne tęczówki chłopaka dla którego kiedyś straciłam głowę, straciłam siebie. Chłopak westchnął przybierając uśmiech który był kiedyś warty wszystkiego, warty samej mnie.

- Mała słodka Eli. Dla ciebie kochanie, a dla kogo innego? - Prychnęłam, toczyliśmy walkę na wzrok którą może i bym wygrała, ale przeszkadzał mi w tym skutecznie dzwoniący telefon w mojej torebce. Zacisnęłam jeszcze mocniej szczękę, wyciągając agresywnymi ruchami telefon, nie patrząc kto dzwoni odebrałam.

- Halo? - Warknęłam, patrząc w tęczówki które były kiedyś moją definicją wszystkiego, ale czy to wszystko było warte mnie samej? Zdecydowanie nie.

- Też jesteś dla mnie najważniejsza -Zamarłam - Nie pozwoliłaś mi tego wczoraj powiedzieć, ale byłaś jesteś i zawsze będziesz najważniejsza. Może nie okazywałem tego zawsze, ale byłaś moim wszystkim i nadal jesteś. Kocham patrzeć jak się uśmiechasz, kocham twoje oczy, kocham na ciebie patrzeć. Jesteś moją definicją wszystkiego, nie ma piękniejszej i lepszej osoby od ciebie. Od zawsze byłaś tylko. I tylko ty się liczyłaś, może i zawsze powtarzałem, że ojciec jest najważniejszy, ale w końcu zrozumiałem, że to nie prawda. To ty zawsze przy mnie byłaś i kurewsko cię przepraszam, że, gdy... - Przerwał przełykając głośno ślinę, moje oczy zaszły łzami, a oczy Vincenta lekko złagodniały - ...gdy oni wrócili nie ma mnie przy tobię. Przepraszam. Wiem, że niczego ci tym nie wynagrodzę, ale, gdy wrócę wyjedziemy z tego pojebanego miasta, od tych pojebanych ludzi i będę tylko ja i ty - Zaczęłam kręcić głową, nie mogłam. Po prostu nie mogłam, musiałam odnaleźć siebie by poradzić sobie z nim i nimi.

- Nie będzie nas, gdy wrócisz. Będę ja i będziesz ty. Już nigdy nie będziemy jednością, bo tak naprawdę nigdy nią nie byliśmy. Rafe nie okłamujmy się nie wiemy czy wrócisz, a
ja... - Przerwałam, starłam szybko pojedynczą łzę i głośno westchnęłam - ...a ja, ja muszę sobie wszystko poukładać, dużo się ostatnio wydarzyło i zdecydowanie mnie to przerosło. Także daj znać jak wrócisz - Rozłączyłam się, przymykając powieki. Usłyszałam pełne kpiny prychnięcie przez co otworzyłam powieki.

Tell me you love me|| 18+ Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz