Rozdział dwudziesty pierwszy: przełomowy moment

538 28 33
                                    

[Harry zgadza się na spotkanie z blondynem i ma nadzieję, że zdąży wrócić do domu przed Willem]

Harry tyle razy w swoim życiu ryzykował, że kolejna próba będzie dla niego czymś... nieistotnym. Postanowił więc, że pójdzie na kolejne bezsensowne spotkanie z Draconem.

– Cześć – przywitał się Harry, widząc Draco pod starą latarnią morską. To była ta sama latarnia na która Draco zabrał Harry'ego kilkanaście dni wcześniej. 

– Hej – Blondyn uśmiechnął się chytrze. Harry przyglądał się mu z zaciekawieniem w oczach.

– Co chcesz robić? Wiesz, że Will mnie zabiję, jeśli...

– Nie obchodzi mnie on. – Draco od razu mu przerwał. Gdyby nie to, Potter znowu zacząłby tą swoją nudną gadkę o tym że jest niewolnikiem w jebanym XXI wieku.

– Ale mnie obchodzi. – Potter skrzyżował ręce. 

– To dlaczego tutaj jesteś? – spytał blondyn, uważnie patrząc na Harry'ego. – Ciągle mówisz to samo: że boisz się go, że nie chcesz stracić jego zaufania i inne duperele, ale mimo to wciąż przychodzisz się ze mną spotkać. 

Harry patrzył na niego beznamiętnym wzorkiem, zastanawiając się co odpowiedzieć na tak głupią zaczepkę. Oczywiście Malfoy jak zwykle miał rację, ale z racji że Potter należał do osób, które lubią sobie utrudniać życie, nie mógł tej racji od tak mu przyznać. Postanowił inaczej z tego wybrnąć, na przykład ignorując pytanie, które mu zadał.

– Malfoy, nie mam dla ciebie całej nocy. Albo mówisz, co ode mnie chcesz, ale stąd idę w cholerę. 

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

– No i co z tego? Nie muszę ci się ze wszystkiego spowiadać. 

– W porządku, nie denerwuj się tak. Chodź na górę. – Machnął ręką na znak, że Harry ma za nim pójść.

– Znowu mam prawie spaść przez tą głupią latarnię? – zmarszczył brwi, nie będąc zainteresowany pójściem za blondynem. Mimo wszystko po chwili dogonił go i obaj wspinali się ku górze latarni. 

– Może jakbyś nie był taką łamagą, to byś nie spadł? – spytał retorycznie Malfoy.

– A weź się... 

Po chwili jednak ostrożnie usiedli na dachu, patrząc na niebo. Draco nic nie mówił, podobnie jak Harry. Nastąpiła niezręczna cisza, która trochę Harry'emu przeszkadzała z dwóch powodów: pierwszy powód to taki, że nie lubił, gdy pomiędzy nim a Draco jest jakakolwiek cisza, bo lubił mieć z tym irytującym blondynem jakikolwiek kontakt. A drugi powód to taki, że specjalnie dla niego ryzykuje swoją reputację u Willa, tylko dlatego, żeby móc patrzeć na Dracona, gdy ten gapi się jak ostatni cep w niebo.

Miał ochotę pierdolnąć mu w twarz, byleby się odezwał, jednak Malfoy jakby odgadł jego myśli, i bojąc się, że Harry go uderzy (a siła pięści Harry'ego mogłaby go odepchnąć nawet na drugą stronę Ziemi) zabrał głos:

– Wiesz... – zaczął niepewnie. – Ja... lubię cię, Harry i od dłuższego czasu zacząłem się zastanawiać czy... – Spojrzał na Harry'ego, próbując odgadnąć jego wyraz twarzy. Jednak twarz bruneta nie wyrażała nic poza zdenerwowaniem. Mina Dracona pochmurniała, gdy zobaczył w oczach Harry'ego złość, a Potter natychmiast otrząsnął się i zmusił się do zrelaksowania, by blondyn kontynuował. 

Spokojnie, Potter, uspokajał siebie w myślach. Przecież nic się nie dzieję. Tylko Malfoy powiedział ci, że cię lubi. Nic takiego kurwa. 

Livin' La Vida Loca [Drarry]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz